[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chyba dojeżdżamy.– mruknął gwardzista, odwracając wzrok od palącego spojrzenia arcybiskupa.Autobus zwolnił, wjeżdżając na most Piaskowy.Za nim znajdował się pierwszy posterunek gwardii.Szlaban powędrował w górę zaraz po tym, jak w otwartych drzwiach pokazał się Twardowski.Jednakże Jelcz potoczył się tylko kilkanaście metrów za posterunek.Z grubsza uprzątnięty gruz, pozostałość murów najbliższego kościoła nie pozwolił na dalszą jazdę w komforcie klimatyzowanego wnętrza.Wszyscy pasażerowie Jelcza musieli wysiąść i ostatni odcinek ulicy pokonać pieszo.Klerycy sprawnie rozładowali bagażniki i z plecakami na ramionach ruszyli gęsiego za porucznikiem i Jego Ekscelencją.Na umocnionym przyczółku przed mostem Tumskim stali kolejni gwardziści.W sumie trzydziestu ludzi.Podwójna warta z „ostatniej linii życia”, jak nazywali wybrzeże tego kanału Odry mieszkańcy miasta.Za mostem Młyńskim, przy kolejnej rogatce, zebrał się dzisiaj prawdziwy tłum.Zawsze, gdy ktoś szedł na Odkupienie, było tam trochę gapiów.Nigdy jednak, nawet gdy pędzono kilka dni temu pierwszych Wyklętych, nie widziano tu takiej ilości ludzi.Ale nikogo to nie dziwiło, może prócz samych kleryków.Dzisiaj, zgodnie z zapowiedzią Burmistrza, pojawić się tutaj mieli ci, którzy byli odpowiedziami za ogrom zniszczeń, jakie spotkały Wrocław, Polskę, a może nawet cały świat.To widowisko warte było nawet kilku godzin sterczenia w morderczym upale.Hierarcha zauważył zebranych w oddali wrocławian i wskazując na nich, podszedł do Twardowskiego.– Czy ci ludzie zawsze tak tam stoją? – zapytał.– O ile wiem, to nie – odpowiedział zgodnie z prawdą porucznik.– Ciekawe, dlaczego się zebrali?– Najprawdopodobniej rozeszła się wieść, że Ekscelencja wraca do katedry.– Podoba mi się ich zapał i wiara.– Arcybiskup ujął się pod boki.– Bóg tak ich doświadczył, a oni czekają na powrót swojego pasterza.– Przerwał na chwilę i pomachał ręką ku zgromadzonym, po czym wrócił do przerwanego wątku.– Jutro jest niedziela.Ogłoście na mieście, że w katedrze będę celebrował pierwszą mszę.O dziewiątej.– To może być trudne.– Twardowski wyraźnie się zakłopotał.– Dlaczego?– Część stropu głównej nawy runęła.Niby niewiele, ale zawsze.Trzeba by to najpierw sprzątnąć.– Tak, racja.Musimy najpierw zajrzeć do katedry.Zaraz oszacujemy zniszczenia dokładniej, nie zajmie nam to wiele czasu.– Hierarcha wskazał na kleryków, czekających przy moście.– A wy zorganizujcie tymczasem grupę, powiedzmy, dwudziestu owieczek do odgruzowywania.– Burmistrz zakazał wchodzić na Ostrów pod karą śmierci.– I za to go lubię.Ale to nie znaczy, że będę honorował wszystkie jego postanowienia, możesz mu to, człowieku, powiedzieć.Zwłaszcza dotyczące mojej własności.– Mówiąc to, arcybiskup poklepał papiery trzymane przez porucznika, podniósł swój plecak i ruszył ku swoim włościom.– Jedno powinniście wszyscy zapamiętać! – krzyknął na odchodnym.– Jest tylko jeden Bóg tej ziemi! Widzę dwudziestu robotników w katedrze za pół godziny!Twardowski nie odpowiedział, zresztą nie było takiej potrzeby.Hierarcha na czele kleryków przechodził już na drugą stronę mostu Tumskiego.Gdy oddalił się na tyle, że nie mógł dosłyszeć głośniej wypowiadanych zdań, porucznik odwrócił się do stojących za nim gwardzistów.– Słyszeliście, co pan w sukience powiedział?– Tak jest! – odparli niemal jednogłośnie.– To powtórzcie.– Jest tylko jeden Bóg tej ziemi!Porucznik spojrzał raz jeszcze na niknące w katedrze sylwetki, a gdy wrota, na jego komendę, zatrzasnęły się za nimi, głośno zapytał:– A jakie jest jego imię?Odpowiedział mu zgodny chór głosów, skandujący imię tego, którego wielbili.– Pan Jan! Pan Jan! Pan Jan!Twardowski uśmiechnął się, słysząc jak okrzyk ten podejmują ludzie zebrani za mostem.Spojrzał na nich, potem na papiery trzymane w ręce i niemal wyschnięty kanał Odry.Teczka z dokumentami powędrowała do płytkiej, mulistej wody.* * *Około siedemnastej zakończyła się pierwsza tura rozmów w Ratuszu.Zarówno Wałdoch jak i wojewoda wcale się nie zmartwili słysząc, że metropolita wrocławski nie chce brać udziału w spotkaniu.Niemniej, gdy okazało się, że wszystkie kwestie, jakie zaplanowano do omówienia, zostały wyczerpane, postanowili zajrzeć na Ostrów Tumski.Niby nie obchodziło ich stanowisko hierarchy, ale z Kościołem woleli nie zadzierać.Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie byli pewni stopnia religijności ludzi zamieszkujących miasto.Przekonania polityków pozostawały przekonaniami, ale koniunkturalizm mieli zapisany w genach.Burmistrz uśmiechnął się do siebie, słysząc o tym zamiarze.Wszystko układało się według jego myśli.Przeciwnik pogrążał się w pułapce, nawet o tym nie wiedząc, i sam wchodził w paszczę lwa.Jan Sobieszczuk spojrzał na zegarek.Od momentu ostatniego zatrzaśnięcia wrót świątyni minęło już sześć godzin.Czas wystarczający, by w katedrze nie pozostał nikt żywy.Zwłaszcza że przygotowano pewną, mocno śmiercionośną, niespodziankę dla Wyklętych.Pojemnik ze starym ale sprawdzonym gazem bojowym ze sztolni Strzelina.– Wybaczy pan – powiedział, podchodząc do generała Wałdocha.– Chciałbym jeszcze omówić kilka czysto technicznych spraw z pańskimi zastępcami.Jeśli nie sprawiłoby to panu kłopotu, pułkownicy Anioł i Traczyk mogliby zostać w Ratuszu na czas wyprawy panów do kurii.– Oczywiście.– Jak przypuszczał Burmistrz, generał zgodził się bez najmniejszych oporów.Zapewne wolał rozmawiać z hierarchą bez świadków.– Czy major Sawicki też może zostać? – dodał po chwili generał.– Nie widzę przeszkód – odparł Sobieszczuk.Wojewoda, przysłuchujący się tej rozmowie, podszedł do Pana Jana i ujął go lekko pod łokieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]