[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła, jak skręcił w czwarte drzwi, prowadzące do łazienkiw dziecinnym skrzydle, i odeszła z zadowoloną miną.Wiedział, dlaczego jest zadowolona: bo pokazał, że znarozkład domu, nie błądził.A on poczuł się winny i zawstydzony.Oszukiwać pana Sandała - w obecności tego doradcykrólewskiego, siedzącego naprzeciwko i świdrującegoczłowieka cynicznym wzrokiem Irlandczyka - to inna sprawa.Oszukiwanie Sandała było zabawą.Ale oszukiwać Bee Ashby tozupełnie co innego.Umył się z roztargnieniem.Mydląc ręce miał wzrok utkwionyw linię wzgórz.Oto trawa, po której pragnął jezdzić konno,trawa, za którą sprzedał duszę.Już wkrótce dostanie konia ipojedzie tam, i będzie jezdzić w spokoju, z dala od ludzi i tegodziwacznego pokera, którego rozgrywa, i wszystko znów wydasię słuszne i warte życia.Gdy wrócił do swego pokoju, zastał tam blondynkę owyzywającym wyrazie twarzy, w obcisłej kwiecistej sukienceze sztucznego jedwabiu, skubiącą laki w wazonie naparapecie.- Halo! - powiedziała.- Witam pana w domu.- Dziękuję - odrzekł Brat.Czy to ktoś, kogo powinien znać?Na pewno nie.- Jest pan bardzo podobny do brata.- Przypuszczam.- Położył na toaletce szczotki, któretrzymał w ręku; symboliczny gest brania w posiadanie.- Pan mnie naturalnie nie zna.Jestem Lana Adams ze wsi.Stolarz Adams to był mój dziadek.Zgodziłam się tutaj, bomój chłopiec pracuje w stajni.A więc to służąca.Popatrzył na nią i pożałował tego jejchłopca.- Wygląda pan na trochę starszego od swego brata.Topewnie dlatego, że pan tyle wędrował po świecie musiałradzić sobie sam, i tak dalej.Nie jest pan taki zepsuty jakbrat.Proszę wybaczyć, że tak mówię, ale on jest zepsuty.Dlatego urządzał takie awantury z powodu pana powrotu.Uważam, że to głupie.Wystarczy spojrzeć i wiadomo, że jestpan jednym z Ashbych.Nie ma sensu temu zaprzeczać.Aleniech pan posłucha mojej rady i nie ustępuje.On nie znosisprzeciwu.Wszystko jest zawsze tak, jak on chce.Niech siępan nie da.Brat rozpakowywał się dalej bez słowa, więc umilkła; zanimzdążyła podjąć swoje wywody, na progu zabrzmiał chłodnygłos Eleanor:- Czy masz wszystko, co ci potrzeba?Blondynka powiedziała pospiesznie:- Przywitałam właśnie pana Patryka - i rzuciwszy Bratowipromienny uśmiech wyszła z pokoju kołysząc biodrami.Brat zastanawiał się, ile usłyszała Eleanor.- To ładny pokój - powiedziała - tylko nie dochodzi tuporanne słońce.To łóżko jest z Clare Park.Ciocia Beesprzedała dziecinne łóżeczka i kupiła to na wyprzedaży wClare.Aadne, prawda? Stało kiedyś w pokoju AlekaLedinghama.Poza tym łóżkiem ten pokój nic się nie zmienił.- Tak, widzę nawet te same stare tapety.- Robinson Kruzoe i inni.Czułam słabość do Herewarda.Miał taki cudowny profil.- Wskazała Herewarda na tapecie,której wzór wybrany przez Norę z myślą o tym, by każdegowieczoru sprawić dzieciom przyjemność, przedstawiałbohaterów powieściowych.- Czy tapeta z dziecinnymi wierszykami jest wciąż w pokojuobok?- Tak, oczywiście.Chodz zobacz.Poszedł za nią, ale gdy Eleanor opowiadała szczegółowohistorie przedstawione na obrazkach, myśli jego zajęte byłytym, co powiedziała mu wiejska dziewczyna o Simonie, ipełnym ironii losu faktem, że będzie spał w łóżku AlekaLodinga.A więc Simon nie uwierzył, że on jest Patrykiem.,,Nie masensu temu zaprzeczać." To mogło tylko znaczyć, że Simonmimo wszystkich dowodów nie chce przyjąć go jako brata.Dlaczego?Wciąż zastanawiając się nad tym, zszedł za Eleanor na dół.Wprowadziła go do dużego słonecznego salonu, gdzie Beerozlewała do szklaneczek sherry, a Ruth wystukiwała jakąśmelodię na fortepianie.- Chciałbyś posłuchać, jak gram? - spytała oczywiście odrazu.- Nie, nie chciałby - odpowiedziała Eleanor.- Oglądaliśmystare tapety - zwróciła się do Bee.- Już zapomniałam, jakbardzo kochałam się w Herewardzie.Dobrze, że rozdzielononas w porę, bo mogłabym zbzikować na jego punkcie.- Ja nigdy nie lubiłam tych dziecinnych obrazków naścianach - oświadczyła Ruth.- Ty nigdy nie czytałaś, więc nie mogłaś nic o nich wiedzieć- odparła Eleanor.- Przestaliśmy korzystać z dziecinnego skrzydła, kiedyblizniaczki nie potrzebowały już niani - powiedziała Bee.-Było zbyt oddalone od reszty domu.- Szło się bez końca, żeby zawołać je na śniadanie -wyjaśniała Eleanor - a ponieważ Ruth trzeba było zawszebudzić po parę razy, musieliśmy przenieść je, żeby były wzasięgu ręki.- Osoby delikatne potrzebują więcej snu - oświadczyłaRuth.- Od kiedy jesteś taka delikatna? - spytała Eleanor.- Nie chodzi o to, że ja jestem delikatna, tylko Jane jestmocniejsza, prawda, Jane? - spytała zwracając się do siostry,która właśnie wsunęła się do pokoju; jej włosy były jeszcze naskroniach mokre po pospiesznych ablucjach.Ale Jane patrzała na Bee.- Simon wrócił - powiedziała cicho i stanęła obok ciotki,jakby czuła się przy niej bezpieczniejsza.Na moment zaległa zupełna cisza.Wszyscy niemalwstrzymali oddech, usiadła tylko Ruth, podnieconaoczekiwaniem.A potem ręka Bee zaczęła poruszać się znowu, napełniającszklaneczki.- To bardzo dobrze - powiedziała.- Nie potrzebujemyopózniać lunchu.Zostało to załatwione tak wspaniale, że Brat miał ochotę bićbrawo.- Gdzie jest Simon? - spytała obojętnym tonem Eleanor.- Schodził na dół - odrzekła Jane i znów spojrzała na Bee.Drzwi otworzyły się i wszedł Simon Ashby.Przystanął na chwilę, zanim je zamknął za sobą, patrząc zdaleka na Brata.- A więc przyjechałeś - powiedział.Słowa te wyrzekł bez specjalnego nacisku i bez widocznegowzruszenia.Przeszedł wolno przez pokój i stanął naprzeciwko Brata przyoknie.Miał wyjątkowo jasne szare oczy z Ciemniejszą obwódkąwokół tęczówek, ale były one bez wyrazu, podobnie jak bladatwarz - tak mocno był w tej chwili napięty.Brat pomyślał, żegdyby go dotknąć palcem, zabrzęczałby jak struna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]