[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Omiatam wokoło wzrokiem - moim zdaniem widok jest imponujący.Zastanawiam się, czym pokryję podło­gę, aby ją zabezpieczyć; najlepiej do tego celu nadał­by się twardy bezbarwny lakier, taki jaki kupuje się w dwóch puszkach: jedna zawiera lakier, druga utwardzacz.Rzecz w tym, że kosztuje on fortunę.W ostatecz­ności mógłbym nawoskować bądź natłuścić podłogę, choć nieporównanie bardziej wolałbym ją pociągnąć lakierem.Będę się nad tym głowił, kiedy przyjdzie na to pora.Wypożyczalnia narzędzi kończy urzędowanie o szós­tej, zostało mi mało czasu.Robię pomiary okien i ob­liczam z grubsza koszty.Mam nadzieję, że nie zmarnuję za dużo materiałów, bo pieniędzy u mnie jak na lekar­stwo.ROZDZIAŁ IXW tarapatach finansowychZaciągam coraz większe długi u przyjaciół.Jeden z nielicznych plusów bycia artystą polega na tym, że poznaje się wielu zamożnych ludzi.Innych po prostu nie stać na wybulenie tysiąca dolarów za jeden obraz.Bądź co bądź taki obraz to nic innego jak kawał płótna pokrytego olejem zespojonym z barwnikiem - krótko mówiąc, coś w rodzaju luksusowej ceraty.Wykorzystuję swoje znajomości, wydębiając od różnych ludzi pożycz­ki - nie bardzo wielkie, nie przekraczające nigdy ceny jednego obrazu.Większość z nich traktuje to jako przed­płatę na konto przyszłego malowidła.A ja zaczynam tonąć w liczbach ujemnych, czyli nie istniejących ob­razach, które będę kiedyś sprzedawał.Barka pochłania cały mój czas i pieniądze.Wkrótce zaś pochłonie - jak sądzę - cztery metry wysokogatun­kowego drewna.Skład, z którego dotąd korzystałem, nie prowadzi materiału takiej jakości.Odstawiwszy szli­fierkę do wypożyczalni, zabieram kaucję i ruszam dalej na zachód.Panuje spory ruch, włączam reflektory, gdyż zdążył już zapaść zmrok.Jadę do wielkiego sklepu, który nazywa się Conforama, gdzie można nabyć niemal wszystko, łącznie z tarcicą.Sklep jest czynny do póź­nych godzin wieczornych.Mam nadzieję, że za odebraną kaucję uda mi się kupić to, czego potrzebuję, oraz parę dodatków.Myślę o zakupie około pięćdziesięciu metrów desek grubości dwóch i szerokości dziesięciu centymetrów oraz długości dwóch lub czterech metrów.Wolał­bym dwumetrowe.Poza tym potrzebuję małych gwoź­dzików i szpachli stolarskiej.Będę też musiał zrobić nową skrzynkę uciosową, chyba że dostanę ją tam tanio.Stara skrzynka całkiem się rozwaliła.Conforama jest rzeczywiście gigantyczna.Pałętam się dokoła przez dziesięć minut, żeby znaleźć drewno, o któ­re mi chodzi.W zasadzie sklep jest samoobsługowy - dlatego właśnie tu przyjechałem.Męczę się jak na tor­turach, usiłując wytłumaczyć sprzedawcy, jakiego ro­dzaju drewna szukam; Francuzi nie słyną z wielkiej cierpliwości.W końcu jednak znajduję właściwe miej­sce.Dziesięć minut później stoję przed stertami desek, które nie tylko znakomicie nadają się na ramy okienne, ale mają też - jak na Francję - umiarkowaną cenę.Powinno mi jeszcze starczyć na kupno ćwierćwałków, których użyję do unieruchomienia szyb w oknach.Wałęsając się po Conforamie, trafiam na wielką wy­przedaż frisette, czyli boazerii.O raju, boazeria nadałaby mojej barce wspaniały wygląd.Nie byłoby to nawet takie trudne, musiałbym tylko wykombinować, jak przymocować ją do ścian.A niech to piekło pochłonie! Jeżeli wezmę pieniądze pod zastaw kolejnych nie ist­niejących obrazów, wkrótce będzie ich więcej niż rembrandtów w Luwrze.Przy kasie nicuję wszystkie kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy.Zostaje mi pięćdziesiąt centymów reszty.Ma się tego nosa.Wracam na barkę, wnoszę swoje łupy do środka i układam je w pokoju gościnnym.Potrafię sobie dokład­nie wyobrazić czynności, które mnie czekają w najbliż­szym czasie.Nie licząc listów, które muszę pisać, by uzyskać dalsze fundusze - niczym żebrak wyciągający kapelusz po datki - praca ta daje mi dużo frajdy i satysfakcji.Wprost nie mogę się doczekać następnego dnia.Rosemary wykazuje wspaniałą tolerancję wobec mo­jego nowego szaleństwa.Oczywiście martwi się - tak jak ja - brakiem pieniędzy i tym, że zamiast malować, sprzedaję dzieła, których nie posiadam.Wie, jak bardzo nie znoszę długów, ale po prostu nie ma innego sposobu, żeby dokończyć budowę barki.Ja zaś znam siebie na tyle dobrze, by mieć pewność, że cokolwiek robię - czy maluję obraz, czy odnawiam łódź - dopóki czuję w so­bie zapał i siły, nigdy nie dam za wygraną.Niesiony na fali entuzjazmu będę dalej robił to, co zacząłem, dopóki wierzę, że mi się uda.Okna na światNazajutrz melduję się na barce wcześnie rano.Przede wszystkim znoszę drewno na dół.Stopniowo barka zaczyna mi się jawić jako dwukondygnacyjny dom.Nie potrafię jej sobie dłużej wyobrażać jako dwóch odręb­nych łodzi, które próbowałem kiedyś pożenić.Może to właśnie daje mi siłę do pracy.Podobnie jest chyba z większością małżeństw.Przywiozłem z Paryża wiele narzędzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl