[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doktorwiedział ju\ wystarczająco du\o o słu\bie na morzu i bez trudu potrafił określić ró\nicęmiędzy zadowoloną załogą a grupą zastraszonych, ponurych, zmuszanych do posłuszeństwaludzi.Kapitan pisał w kabinie raport z podró\y, a na pokładzie, rządził w tym czasie panParker.Stephen z rosnącym niepokojem przyglądał się przez dłu\szą chwilę poczynaniompierwszego porucznika.Wszystko wskazywało na to, \e ów człowiek nie jest całkiemnormalny: rozkazy, grozby, obelgi, wszystko przeplatane brutalnymi kopniakami orazrozdawanymi na lewo i prawo razami.Znacznie więcej okrucieństwa ni\ w chwili, gdyStephen schodził na ląd.Mo\e to początki jakiegoś szczególnego obłędu lub przynajmniejhisterii? Nie lepszy okazał się następca Macdonalda młody mę\czyzna o rumianej twarzy iszerokich bladych ustach.Dowodził jedynie swoimi \ołnierzami, lecz nadrabiał to szczególnąaktywnością.Biegał tu i tam jak opętany, co chwilę u\ywając swej trzciny.Podejrzenia doktora w pełni potwierdziły się pod pokładem, w okrętowym szpitaliku.Przysłany przez Admiralicję asystent, pan Thompson, nie wydawał się specjalnie bystry idoświadczony (zoperowana przezeń noga Cheseldona wyraznie pachniała gangreną), lecz napewno nie mo\na było o nim powiedzieć, \e jest brutalny czy choćby tylko nieuprzejmy.Trudno było więc zrozumieć, dlaczego nikt się nie uśmiechał, gdy obaj ze Stephenem podczaszaimprowizowanego lekarskiego obchodu po kolei odwiedzali pacjentów.Ludzieodpowiadali grzecznie, nie udawało się jednak nawiązać z nimi bli\szego kontaktu.189Wyjątkiem był Polak o nazwisku Jackowski, marynarz ze starej załogi Sophie", któremuznów dokuczała przepuklina.Równie\ jednak i jego słowa, wypowiadane dziwnym \argonem(Jackowski bardzo słabo mówił po angielsku), wydały się zaskakująco niespokojne, pełnetroski oraz skrywanego napięcia.W sąsiedniej koi le\ał człowiek z obanda\owaną głową.Kilaki? Uszkodzenie czaszki? Symulant? Thompson próbował trochę zbyt gorliwie uzasadnićswoją diagnozę i nieostro\nie uderzył w banda\ wyciągniętym palcem.Chory natychmiastzasłonił się ramieniem.Gdy Stephen zakończył obchód i wrócił do swojej kabiny, okręt był ju\ zacumowany.Jackzszedł na ląd, by zło\yć raport, i na pokładach zapanował prawie zupełny spokój.Słychaćbyło teraz tylko monotonne skrzypienie pomp i okrzyki pierwszego porucznika, pilnującego,by \agle (rejowe o skośnych dawno ju\ zapomniano) zostały zwinięte równo i staranniejak na królewską wizytację.Doktor wszedł do oficerskiej mesy i zastał tam tylko oficera piechoty morskiej, siedzącegowygodnie na dwóch krzesłach, z nogami na stole. Pewnie to pan jest naszym łapiduchem? zawołał oficer na widok Stephena. Wróciłpan? Cieszę się, \e pana poznałem.Nazywam się Smithers.Proszę mi wybaczyć, nie mam narazie siły wstać.Okropnie zmęczyłem się podczas cumowania. Zauwa\yłem, \e był pan wyjątkowo aktywny. Prawda? Lubię, by moi ludzie dokładnie wiedzieli, kto nimi rządzi.Mają robić to, co donich nale\y, dokładnie tak, jak ja sobie tego \yczę.Dostaną jeszcze ode mnie niezłą szkołę,zobaczy pan.Mówiono mi, \e jest pan całkiem niezłym wiolonczelistą.Musimy kiedyświeczorem pomuzykować razem.Ja gram na flecie. Po mistrzowsku, jak śmiem przypuszczać? Och, tak.To prawda.Nie chcę się chwalić, lecz w swoim czasie byłem najlepszymflecistą w Eton.Jako zawodowy muzyk z pewnością zarabiałbym dwa razy więcej, ni\otrzymuję teraz, walcząc z wrogami jego królewskiej mości.Sprawy finansowe nie mająjednak oczywiście dla mnie większego znaczenia.Strasznie smętnie tutaj, na tym okręcie,prawda? Nie ma z kim pogadać, a jedyne zajęcie to nudna słu\ba w konwojach i uganianie sięza francuskimi barkami desantowymi.Mo\e ma pan ochotę pograć w karty? Czy kapitan ju\ wrócił? Nie wie pan? Nie ma go.Będzie dopiero za kilka godzin.Ma pan mnóstwo czasu.Na pewno zdą\ymyzagrać. Nie jestem najlepszym graczem. Proszę się nie obawiać.Dowódca na pewno popłynie swoją łodzią pod prąd do Dover.Matam całkiem niezłą damulkę, proszę mi wierzyć.To naprawdę smakowity kąsek.Sam chętniebym się skusił, nie chcę jednak wchodzić w drogę przeło\onemu.Trudno czasem uwierzyć,jak bardzo pomaga w tych sprawach czerwony mundur.Na nią te\ działa.Zaprosiła naswszystkich w zeszłym tygodniu i tak na mnie przez cały czas patrzyła. Chyba nie chodzi panu o panią Villiers? Aadna młoda wdowa.Tak, to ona.Zna ją pan? Oczywiście.Nie \yczę sobie, by w mojej obecności mówiono o niej w ten sposób. Och, nic wiedziałem, \e to pana przyjaciółka zawołał Smithers. Sprawy wyglądająwobec tego zupełnie inaczej.Nic przecie\ nie powiedziałem.To tylko \arty.I co? Zagramy? Dobrze pan gra? Urodziłem się z talią kart w dłoni. Muszę pana uprzedzić, \e nie interesują mnie małe stawki.Taka śmieszna gra mnie nudzi. Och, nie boję się pana.Kilka razy grałem z moim przyjacielem lordem Cravenem a\ dobiałego rana! Co pan na to?Grze przyglądali się schodzący kolejno do mesy pozostali oficerowie.Przy stole panowałamartwa cisza, a\ do końca szóstej partii, gdy Stephen wyło\ył na blat swoje karty.Siedzący z190tyłu Pullings przez cały czas ściskał mocno kciuki, wierząc w wygraną doktora i teraz zawołałgłośno: Cha, cha, cha.Niepotrzebnie zaczynał pan z doktorem.Twarda z niego sztuka. Niech pan się z łaski swojej nie odzywa.Nie wypada przeszkadzać grającym w kartyd\entelmenom! wybuchnął Smithers. Pali pan tę swoją cuchnącą fajkę i w mesiezrobiło się ciemno od dymu.Zupełnie jak w jakiejś podrzędnej knajpie.Jak człowiek mo\esię skoncentrować w takich warunkach? Wygrał pan, doktorze.Ile to jest razem? Sto trzydzieści plus ostatnie rozdanie.Zabrakło panu dwóch punktów do setki.Zabieram pańską stawkę.Przykro mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]