[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Udinaas poznał już wystarczająco wiele grozy, tu, wśród żywych.Destylacja starych prawd była w jego opinii stratą czasu.T’lan Imassowie.T’lan Imassowie.Dlaczego miałby go obchodzić ten starożytny wróg?Dlatego że miał teraz pod stopami pył pozostały po z górą czterech tysiącach T’lan Imassów.Ta prawda pobrzmiewała w ochrypłym śmiechu Withera.– Ale ten pył ma oczy, niewolniku.Czy powinieneś się bać? Zapewne nie.Nie są wami zainteresowani.Zbyt mocno.Nie w wystarczającym stopniu, by powstać i wyrżnąć was wszystkich.Zresztą mogłoby się im nie udać.Ale powiem ci jedno, Udinaas, mieliby szanse.– Jeśli obrócili się w pył – mruknął niewolnik – to nie mogą nikogo wyrżnąć.Była noc.Siedział oparty plecami o pochyłą skalną ścianę, na półce nad wielkim obozowiskiem Edur.Cesarz odesłał go przed chwilą.Przyciężki, pokryty złotem skurwysyn był w paskudnym nastroju.Zmęczyło go dźwiganie swej masy, scysje z Hannanem Mosagiem, nieustanne problemy z logistyką towarzyszące przemarszowi armii złożonej z dziesiątek tysięcy wojowników, którym towarzyszyły całe rodziny.Nie wszystko było chwałą.– Ten pył może powstać, Udinaas.Może przybrać postać.Stać się kośćmi i zmumifikowanymi ciałami wojowników uzbrojonych w kamienne miecze.Skąd wzięli się ci tutaj? Który wódz wojenny ich tu przysłał? Nie odpowiadają na nasze pytania.Nigdy tego nie robią.Nie ma wśród nich rzucających kości.Są zagubieni, tak samo jak my.Udinaas czuł się już zmęczony słuchaniem.Widmo było bardziej uciążliwe od kleszcza.Wryło się mu głęboko w mózg.Niewolnik zaczął powątpiewać w jego istnienie.Zapewne było ono produktem szaleństwa, osobowością zrodzoną w jego umyśle.Wynalazcą tajemnic, tworzącym armie duchów, by wyjaśnić niezliczone głosy, które szeptały w jego czaszce.Rzecz jasna, zapewniało, że jest inaczej.Mogło nawet przemykać mu przed oczyma, skradając się bezcieleśnie jako pozbawiony źródła, z niewiadomych powodów ruchomy, cień, który nie powinien istnieć.Udinaas zdawał sobie jednak sprawę, że jego oczy mogą się mylić.Wszystko to mogło być elementem tego samego, zniekształconego obrazu.Widmo ukrywa się we krwi Wyvala.Wyval chowa się w cieniu widma.Gra wzajemnego zaprzeczenia.Cesarz niczego nie wyczuł.Hannan Mosag i jego k’risnani również nie.Piórkowa Wiedźma, Mayen, Uruth, zastęp zniewolonych widm, psy myśliwskie, ptaki i brzęczące owady – nikt niczego nie wyczuł.A to był absurd.Tak sądził Udinaas, a przynajmniej racjonalna, sceptyczna część jego umysłu, węzeł świadomości, który widmo nieustannie starało się rozsupłać.Wither nie istniał.Krew Wyvala.Siostra Brzask, władająca mieczem kobieta znana Edur jako Menandore – ona i głodne miejsce między jej nogami.Zakażenie i coś przypominającego gwałt.Doszedł do wniosku, że wreszcie zrozumiał tę zależność.W rzeczy samej był zakażony i, tak jak przewidywała Piórkowa Wiedźma, nieludzka krew doprowadzała go do obłędu.Nie było żadnej oślepiająco białej suki, która ukradła mu nasienie.Wszystko to były zrodzone z gorączki omamy, wizje pełne manii wielkości, po których następowały paranoidalne podejrzenia, że ograbiono go z obiecanej chwały.To by wyjaśniało jego żałosny stan, pozycję niewolnika obłąkanego Tiste Edur.Niewolnika, który kulił się pod wszystkimi możliwymi obcasami.Gdy opadły z niego wszelkie pozy i próby usprawiedliwienia, okazał się bezużytecznym tchórzem.Piórkowa Wiedźma.Kochał ją, ale nigdy nie będzie mógł jej mieć i tyle.Odsłonił tę złowrogą, głęboko ukrytą prawdę, ale wzdrygnął się przed uczciwym, bezpośrednim spojrzeniem na nią.Szaleńcy budowali kamienne domy o litych ścianach, a potem krążyli wokół nich, szukając wejścia do środka, gdzie czekała na nich błoga doskonałość.Wszystkie jego wysiłki były blokowane przez żywe osoby, ich plany i jawne kłamstwa.To właśnie było serce spisku.W końcu z zewnątrz dom wyglądał jak prawdziwy.W związku z tym musiał być prawdziwy.Wystarczyło jeszcze trochę podrapać w kamienne drzwi, jeszcze trochę połomotać, raz jeszcze walnąć w barierę, żeby ją rozwalić.Okrążał dom raz po raz.Poruszał się w głębokich koleinach szaleństwa.Usłyszał skrobanie w skałę poniżej.Po chwili wdrapała się do niego Piórkowa Wiedźma i usiadła obok.Jej ruchy były urywane, jakby dręczyła ją gorączka.– Czy teraz na mnie przyszła kolej, żeby uciec? – zapytał.– Zaprowadź mnie tam, zadłużony.Do królestwa snów.Tam gdzie znalazłam cię przedtem.– Miałaś rację – odparł.– Ono nie istnieje.– Muszę się tam udać.Muszę się sama przekonać.– Nie.Nie wiem jak tam dotrzeć.– Idiota.Otworzę ci ścieżkę.Jestem dobra w otwieraniu ścieżek.– A potem?– Potem ty zdecydujesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl