[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mając czas i pieniądze, wymyśli coś nowego, ale najpierw musi przeżyć.I w tym momencie - zgodnie z moimi oczekiwaniami - wystarczył drobiazg, by panika wzięła górę nad rozsądkiem.A tym drobiazgiem była podjęta na chama przez Daymara próba sondowania psychicznego.Mellar ją poczuł, krzyknął i spanikował.- Wydostań nas stąd! - polecił.Niestety mnie.Ponieważ byłem na to przygotowany, nie zareagowałem w żaden sposób.Gapiłem się nadal na leżącą na podłodze Alierę z tak głupim i zszokowanym wyrazem twarzy, na jaki tylko mogłem się zdobyć.Iluzja ma to do siebie, że mimikę i gesty powtarza niezwykle wiernie.Tłum zaczynał reagować i miałem nadzieję, że Nekromantka nie dopadnie Mellara przed teleportacją.On też zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, bo polecił mojemu towarzyszowi:- Rusz się! Zabieraj nas stąd!W jego głosie słychać było panikę.Równocześnie jednak coś musiało do niego dotrzeć, gdyż odwrócił się ku mnie i wytrzeszczył oczy.Albo iluzja Daymara przestawała działać, albo czymś musiałem wzbudzić jego podejrzenia, bo zaczął się cofać, gdy sala wokół nas zniknęła.Musiałem podjąć błyskawiczną decyzję.Gdyby Mellar zwrócił się do drugiego ochroniarza, nadal niczego by nie podejrzewał i nie byłoby problemu - zabiłbym go i spróbował dogadać się z ochroniarzem.Albo jego także spróbowałbym zabić, gdyby mi się nie udało.Teraz sytuacja wyglądała odmiennie - mogłem zlikwidować tylko jednego z nich w tak krótkim czasie.Gdybym spróbował równoczesnego ataku na obu, istniała zbyt duża szansa, że nie zabiłbym żadnego z nich.Problem sprowadzał się do tego, kogo wybrać.Mag zajęty był blokadą uniemożliwiającą wyśledzenie miejsca docelowej teleportacji za pomocą magii, za to Mellar już sięgał po broń.Mimo to zdecydowałem, że pierwszym celem będzie magochroniarz.Powodów było kilka.Po pierwsze, gdybym się z nim nie dogadał, byłby groźniejszym przeciwnikiem, bo umiejętności magiczne dawały mu zbyt wielką przewagę.Po drugie, Mellara musiałem zabić tak, by nie można go było przywrócić do życia.Nie jest to łatwe, jeśli ma się do czynienia ze świadomym tego i na dodatek przygotowanym do starcia przeciwnikiem.Gdybym zdołał go zabić, ale nie ostatecznie, ochroniarz na pewno nie gadałby ze mną, tylko walczył.A gdyby mnie pokonał, wystarczyłoby, żeby ożywił Mellara lub teleportował się wraz z jego ciałem do kogoś, kto to potrafi, i cała akcja poszłaby na marne.W rzeczywistości nie przeprowadziłem naturalnie całego tego wywodu myślowego świadomie - wniosek, że należy zabić maga, pojawił się nagle w moim umyśle i wprowadziłem go natychmiast w życie.Prawą ręką sięgnąłem po rapier, lewą po trzy zatrute strzałki.Cisnąłem je i rzuciłem się w tył.Pierwszy cios Mellara był chybiony - znalazłem się poza zasięgiem ostrza.Przewróciłem się na ziemię i poderwałem, równocześnie wyciągając rapier.I zablokowałem w ostatnim momencie drugi cios, który rozłupałby mi czaszkę.Miał chłop krzepę - klingi zadzwoniły aż miło.A zaraz potem usłyszałem przyjemny odgłos walącego się na ziemię ciała.Ochroniarza miałem z głowy - nawet jeśli nie ostatecznie, to na pewno na czas walki.Praktycznie dopiero wówczas zdałem sobie sprawę z tego, gdzie się znaleźliśmy.A znaleźliśmy się na polanie w dżungli, czyli jakieś trzysta mil od Czarnego Zamku albo sto mil na zachód od Adrilankhi.Oznaczało to, że bez Pathfindera przyjaciele nie zdołają wyśledzić teleportu dość szybko, by mi pomóc.Należało założyć, że mag zdążył dokończyć blokadę, Aliera tak szybko nie stanie na nogi, więc zdany byłem wyłącznie na własne siły.Nie były to miłe założenia, ale za to rozsądne.Mellar zaatakował ponownie.Cofnąłem się, mając nadzieję, że nie mam za plecami niczego, o co mógłbym się potknąć.Nie żywiłem złudzeń - nie byłem równie dobrym szermierzem jak on, a na dodatek żołądek niedwuznacznie dawał mi do zrozumienia, że na długo ma dość teleportów, niekoniecznie własnych.Nawet te w cudzym wykonaniu przestały mu odpowiadać.W związku z tym mnóstwo energii poświęcałem na walkę z nim i śledzenie ruchów przeciwnika, a nie na pojedynek.Z drugiej strony, było dowiedzione, iż gorszy szermierz mógł długo dotrzymać pola lepszemu, jeśli nie popełnił kardynalnego błędu i był w stanie się cofać.Moją jedyną szansę stanowił rzut sztyletem, i to celny.I nie mogłem dać się przy okazji zabić.Trafić mogłem się dać, jeśli gwarantowałoby to, że go zabiję.Prawdę mówiąc, szukałem ku temu sposobności.Mellar jednak nie dawał mi ku temu okazji.Nie wiem, czy domyślił się, co planuję, czy też po prostu taki miał sposób walki, ale ani na moment nie przestawał atakować.I to złośliwie bijąc w moją głowę.Co gorsza, lewą ręką wyciągnął sztylet z pochwy przy pasie.A był to sztylet Morgantich, jeden z dwóch podmienionych przez Kierę.Zauważył to i w pierwszym momencie widziałem na jego twarzy zaskoczenie - niestety, nie na tyle duże, bym mógł je wykorzystać.A potem uśmiechnął się naprawdę paskudnie.Nie spodobał mi się ten uśmiech.A jeszcze mniej znalezienie się na niewłaściwym końcu sztyletu Morgantich.Nadal się cofałem.Temu oraz odmiennemu stylowi walki zawdzięczałem to, że jeszcze byłem cały.Mellar nie był przyzwyczajony do przeciwnika stojącego bokiem, nie przodem i fechtującego jak ludzie.Sam naturalnie walczył jak wszyscy Dragaerianie, zwrócony przodem ku mnie ze sztyletem gotowym do ataku lub obrony.Albo do magicznego użycia.Tego ostatniego nie potrafił, bronić też się nie musiał, ponieważ jak dotąd nie miałem okazji przejść do ataku.Teraz na dodatek miał dwa ostrza przeciw mojemu jednemu, a w końcu przystosuje się do walki nowym stylem i wtedy będę skończony.Skoro bowiem dotąd nie zdołałem wyciągnąć noża czy sztyletu, to później nawet nie będzie co o tym marzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl