[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic.W jednym z pro­gramów zobaczył krótką scenę z półpustynnej planety.Rosła tam dziwna roślina, która usychała po osiągnięciu dojrzałości, pękała u korzenia, a wiatr porywał ją i niósł w dal, rozrzucając nasiona.Przez chwilę Leyel czuł niezwykłą wspólnotę z rośliną toczącą się po pu­styni.Może sam też tak uschłem i mknę po jałowej ziemi? Ale nie, wiedział, że to nieprawda; w roślinie pozostało dość życia, by roz­rzucać nasiona.Leyel nie miał już nasion.Te rozrzucił już lata temu.Trzeciego ranka przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze ł parsk­nął gorzkim śmiechem.- Czy tak czują się ludzie, zanim popełnią samobójstwo? - za­pytał na głos.Oczywiście, że nie.Wiedział, że to tylko melodramatyczne ge­sty.Nie miał ochoty umierać.Ale zaraz przyszło mu do głowy, że jeśli to poczucie bezuży­teczności będzie trwało, jeśli nie znajdzie czegoś, co go zajmie, to równie dobrze może umrzeć.Ponieważ żyjąc będzie już tylko ogrze­wał własne ubranie.Usiadł przed skryptorem i zaczął spisywać pytania.Pod każdym dodawał wyjaśnienie, jak badał tę kwestię i dlaczego nie doprowa­dziła go do rozwiązania problemu początku.Pojawiały się wtedy nowe pytania.Tak, miał rację.Sam proces porządkowania bezowocnych badań sprawił, że odpowiedzi wydały się kusząco bliskie.To niezłe ćwiczenie.Nawet jeśli nie znajdzie rozwiązania, lista py­tań może pomóc komuś posiadającemu sprawniejszy umysł - lub więcej informacji - za dekady, stulecia czy tysiąclecia.Deet wróciła i położyła się, a Leyel wciąż pisał.Wiedziała, kie­dy jest zajęty bez reszty, i starała się nie przeszkadzać.Zauważył ją i zrozumiał, że omija go z daleka.A potem wrócił do skryptora.Następnego ranka obudziła się i znalazła go w łóżku, w ubra­niu.W drzwiach sypialni leżała osobista kapsuła listowa - Leyel za­kończył spis pytań.Deet podniosła go i zabrała do biblioteki.- Jego pytania wcale nie są akademickie, Deet.- Mówiłam, że nie będą.- Hari miał rację.Chociaż wydaje się dyletantem, przy całym swoim majątku i lekceważeniu uniwersytetów, jest człowiekiem wiel­kiego rozumu.- Czy Druga Fundacja skorzysta, jeśli znajdzie rozwiązanie swo­jego problemu?- Nie wiem, Deet.Hari był wróżbitą.Można przyjąć, że ludz­kość osiągnęła już człowieczeństwo, więc nie musimy zaczynać ca­łego procesu od początku.- Tak sądzisz?- A co? Powinniśmy znaleźć niezamieszkaną planetę, umie­ścić na niej grupę noworodków, pozwolić im dorastać jak zwierzę­ta, a potem wrócić za tysiąc lat i spróbować zmienić ich z powro­tem w ludzi?- Mam lepszy pomysł.Weźmy dziesięć tysięcy zamieszkanych światów pełnych ludzi żyjących jak zwierzęta, zawsze głodnych, chętnych do użycia zębów i pazurów.Odrzyjmy ich z pozorów cy­wilizacji i pokażmy, czym są naprawdę.A kiedy już zobaczą siebie wyraźnie, wróćmy i nauczmy ich, jak być ludźmi, ale tym razem na­prawdę, nie tylko przejawiać skrawki i przebłyski człowieczeństwa.- Dobrze.Tak zróbmy.- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz.- Niech tylko twój mąż odkryje, na czym polega ta sztuczka.Wtedy będziemy miały cały czas wszechświata, żeby ją przygoto­wać i wykonać.Gdy indeks był gotowy, Deet rano przyprowadziła Leyela do biblioteki.Nie zabrała go do Indeksacji, ale usadowiła w osobnym pokoju studyjnym wyłożonym ekranami widów.Nie sprawiały wra­żenia okien wychodzących na zewnątrz, ale pokrywały całe ściany, od podłogi po sufit, i wydawało się, że stoi na wysokim szczycie ponad ziemią, bez ścian ani nawet poręczy chroniącej przed upad­kiem.Kiedy się rozejrzał, zaczynał odczuwać zawroty głowy.Jedy­nie drzwi rozbijały iluzję.Przez chwilę chciał prosić o inny pokój, ale przypomniał sobie Indeksację i zrozumiał, że będzie lepiej pra­cował, jeśli on także poczuje się nieco wytrącony z równowagi.Z początku indeksy wydawały się oczywiste.Wywołał na ekran lektora pierwszą stronę swojej listy pytań i zaczął czytać.Lektor śle­dził ruch źrenic, więc kiedy tylko Leyel dłużej przyglądał się jakie­muś słowu, w przestrzeni obok strony zaczynały się pojawiać odnie­sienia.Spoglądał na jedno z nich; jeśli okazało się nieciekawe albo oczywiste, przechodził do następnego, a pierwsze odsuwało się do tyłu, nadal dostępne, gdyby jednak zmienił zdanie i chciał do niego wrócić.Jeśli uznał odnośnik za interesujący, to po dotarciu do ostatniej linii wyświetlonego na ekranie fragmentu, rozrastał się do pełnej stro­ny i zasłaniał główny tekst.Potem, jeśli nowy materiał także był in­deksowany, wywoływał nowe odniesienia, prowadząc coraz dalej od oryginalnego dokumentu, aż wreszcie Leyel postanawiał wrócić i po­djąć lekturę w miejscu, gdzie ją przerwał.Jak dotąd, znalazł tylko tyle, ile mógłby się spodziewać po każ­dym indeksie.Dopiero kiedy posuwał się dalej w lekturze własnych pytań, zaczynał sobie uświadamiać jego dziwactwa.Zwykle odno­śniki indeksu powiązane były z kluczowymi słowami, kiedy więc chciało się chwilę pomyśleć, bez wywoływania masy niechcianych odwołań, należało zatrzymać wzrok na słowach-wypełniaczach, pu­stych frazach typu “gdyby to było wszystko, co." Każdy, kto czę­sto czytał indeksowane teksty, szybko uczył się tej sztuczki i korzy­stał z niej tak często, że stawała się odruchem.Ale tutaj, kiedy Leyel patrzył na taką pustą frazę, odnośniki na­dal się pojawiały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl