[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawda jest taka, że jak wiele innych osób w tym wszechświecie zrobiłem się zupełnie obojętny.nawet na takie rzeczy jak wywożenie dzieci do Miasta Zmarłych.Tym samym stałem się także potężnym filarem status quo, o ile wiecie, co to znaczy.Wie­rzę, że wszystko należy pozostawić, tak jak jest, i mam na­dzieję, że piorun, lecąc ku ziemi, uderzy w kogoś innego.Nie kwestionuję niczego, nie przeciwstawiam się, nie dysku­tuję.Robię dokładnie to, co mi każą, a potem idę do domu na drinka.Tymczasem doszedłem do wniosku, że życie cierpi na bardzo brzydki przypadek trądziku, którego nie chce się pozbyć, ponieważ to oznaczałoby, że nie musi już zaglądaćpięćdziesiąt razy dziennie do lustra i tak bardzo użalać się nad sobą.- To bardzo sprytna, gówniana filozofia, panie De Fazio.Pepsi zachichotał, a ja uśmiechnęłam się, bo podobał mi sięi jego śmiech, i moje własne słowa.- Cullen, ludzie tacy jak ty lubią spoglądać na wszystko z wysokiego konia, prawda? Chwała ludzkiej cnocie! Cześć i chwała.Tak zrobię i pewnego dnia wystawią mi posąg w par­ku! Proszę, bierzcie Kość! - Już od paru minut przerzucał ją z ręki do ręki.Położył Kość na ziemi i pchnął po piasku w kierunku Pepsi.- Możemy teraz odejść?- Oczywiście! Dlaczego miałbym was zatrzymywać? My­ślicie, że chciałbym walczyć z Jackiem Chili? Cullen, będąc posągiem w parku, ma się dwa problemy.Po pierwsze, musisz być martwą.Po drugie, jak już się tam znajdziesz, ptaki srają na ciebie ze wszystkich stron.Zostawiam tobie te przyjemności.Czwarta Kość jest wasza.Ostrzegłem was.Powodzenia z Ja­ckiem Chili!- Nasi przyjaciele, Mamo! Są tam!Pan Trący i Martio stali w płytkiej wodzie z łapami wysoko wzniesionymi w geście pozdrowienia.Co za radosny widok! Nasza podróż powrotna, choć gnani kolejnym silnym wiatrem mknęliśmy szybko i nie mieliśmy żadnych przygód, dla mnie pełna była zmartwień o przyszłość.Wręczywszy Pepsi Kość, De Fazio już się więcej nie odezwał.Pogłębione przez ogień cienie na jego twarzy mówiły to, czego nie chciałam usłyszeć - czekały nas niedobre rzeczy, ból powsze­dni jak wiatr i trzydzieści odmian lęku.Do spotkania De Fazio nie było na Rondui rzeczy, której bym nienawidziła.Jego zado­wolony z siebie fatalizm przeraził mnie bardziej niż którykol­wiek z ryczących potworów lub którekolwiek z ruchomych widm, jakie napotkaliśmy po drodze.Znałam jednego pana De Fazio w college'u, a potem, już po dyplomie, jeszcze kilku.Dla ludzi takich jak oni twórczy stosunek do życia, podniecenie i radość były małymi, zręcznymi sztuczkami natury, tak niemo­żliwymi i skazanymi na zagładę jak ptak dodo.A pomiędzy ziewnięciami, westchnieniami i wzruszaniem utrudzonymi ramionami lubili obserwować - o, popatrz, co się przydarzyło temu zwierzątku.Najlepiej podsumował ich wers z pewnego francuskiego wiersza: „Ciało jest smutne, niestety, i prze­czytałem już wszystkie książki”.Według nich żyłeś i umierałeś, przez cały czas ucząc się nie przywiązywać do niczego wagi, ponieważ wszystko kończy się śmiercią i rozkładem, więc po co?Najgorsze było to, że w większości wypadków mieli rację i aby to udowodnić, wystarczyło im wskazać palcem w dowol­nym kierunku.Niemniej byłam obdarzona w wystarczającym stopniu ła­ską czy też szczęściem, by wiedzieć, że rzeczy wielkie istnieją i są zawsze w zasięgu ręki, trzeba tylko wyrwać je życiu, które mocno tuli te skarby do piersi i oddaje je tylko wtedy, gdy udo­wodnisz mu, że jesteś godnym przeciwnikiem.Nie mówię, że musimy walczyć o wiele z tych darów, które otrzymałam, ale to, że należałam do wybrańców losu, czyniło mnie tylko bardziej świadomą faktu, jak bardzo należało to doceniać, i jak ważne było chronienie tych skarbów, gdy wokół czaiło się pragnące je zniszczyć zło.Pepsi wyskoczył z łodzi i w bryzgach wody pobiegł do brze­gu, gdzie uściskał zwierzęta i w pośpiechu opowiadał im o na­szej nocy na morzu oraz dyskusji z panem De Fazio.Przy­łączyłam się do nich i czekałam, aż skończy, po czym powie­działam:- Kim jest Jack Chili, Panie Tracy?Pepsi po raz dziesiąty ściskał Martio i znowu zachowywał się jak mały chłopiec.Wielbłąd uśmiechał się i patrzył na nas z radością.- Jest człowiekiem ze skrzydłami.Jest ptakiem z płet­wami.Nie mogę przewidzieć, co zobaczysz, kiedy go spotkasz, Cullen, ponieważ on dla każdego wygląda inaczej.Kiedy byłem młody i zobaczyłem go po raz pierwszy, był książką, która na każdej stronie miała wypisane to samo słowo.- Dlaczego nazywają go Jack Chili?- To tylko jedno z jego imion.Co ciekawe, jak go ujrzysz, znajdziesz dla niego własne imię.- Co on robi? Dlaczego wszyscy się go boją?- Boją się, bo on nienawidzi wszystkiego, co do niego nie należy.Mieszka w pięknej dolinie i wszędzie wywołuje kłopoty.Nie pamiętasz go ani trochę, Cullen?- Nie, wcale.- Może to i lepiej.Chcielibyście się teraz przespać? Mamy czas, a wy musicie być wykończeni.Cała nasza czwórka ułożyła się razem na wilgotnej plaży.Pepsi i ja w środku, a zwierzęta po obu bokach.Leżałam przy ciepłym brzuchu Martia i przyglądałam się czystej perle poran­nego nieba ponad nami.Byłam śpiąca, ale chciałam jeszczechwilkę pozostać przytomna, by nasycić się ciszą tej chwili i wielką miękkością wielbłądziego łoża.Próbowałam zgrać mój oddech z Martiem, ale on oddychał tak powoli i długo, że szyb­ko wypadłam z rytmu.Należało zadać jeszcze tyle pytań, ale one mogły pozostać na później, kiedy nasze umysły nie będą już tak bardzo zmęczone i obciążone najnowszymi wspomnienia­mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl