[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gotów jestem zrobić wszystko, co konieczne, by to się spełniło.Odwróciła się ponownie i patrzyła na wieżowce i megastruktury.Przypominały jej wieże strażnicze i otaczające je bunkry na Yomi.Jego słowa kusiły, swobodnie oferowały to, czego tak bardzo pragnęła przez wszystkie miesiące zsyłki na Yomi.Były w tym sugestie czegoś więcej, niż przyjaźni, czegoś, co wyrwane zostało z jej życia przez zmianę.Czy mogła pozwolić sobie na wiarę w jego uczciwość? Czy miała odwagę sięgnąć po to, co jej ofiarowywał? Tyle razy była okłamywana, tak boleśnie.A jeśli ponownie się zmieni? Czy jego troska zależy od jej ciała? Pytania wirowały jej w głowie.Położył dłoń na jej ramieniu.Wyczuł jak momentalnie napięły się jej mięśnie, paraliżując ją jak małe zwierzątko w smudze światła.Poczekał aż się odpręży, zanim zmienił ten próbny kontakt na bardziej zdecydowany.Poczuła ciepło jego dłoni i wrażenie ukłucia jego paznokci przez sierść.Kiedy nie odsunęła się, ponownie otoczył ją swymi szerokimi, silnymi ramionami.Odwróciła się wewnątrz objęcia, aby dojrzeć jego twarz.Znalazła troskę.- Czy mogę ci zaufać? - spytała.- Tylko tak, jak ufasz innym.- To nie jest odpowiedz jakiej pragnę, Dan.- To nie jest upragniony świat, Janice.Mogę upaść tak, jak wszyscy.Czasami najlepsze intencje są okrutne w konsekwencjach, a najwspanialsze uczucia gorzknieją.Nie rozpocznę związku kłamstwami i obietnicami, że przychylę ci nieba, ale na światłość przysięgam, że pomogę ci stać się tym, kim czyni cię twoje przeznaczenie.Jeśli mi pozwolisz.Teraz mogę być twoją siłą.Kiedy ty będziesz silna, wtedy będziemy mogli pomówić o przyszłości.- Poczekasz?- Jestem cierpliwy.Przed każdymi drzwiami będę czekał tak długo, aż będziesz gotowa przekroczyć ich próg.- Żadnej presji?- Nie więcej, niż będzie tego wymagać życie.W jego oczach widziała szczerość.Chciała wierzyć, desperacko chciała uwierzyć.Ale ciągle czuła strach.- Przytul mnie mocno.I tulił ją.W jego silnych ramionach czuła się bezpiecznie.ROZDZIAŁ 7Harry Burkę był byłym członkiem Specjalnych Służb Powietrznych SAS, organizacji dobrze znanej z jej efektywnego i wszechstronnie utalentowanego personelu.Dla Andrew Glovera Burkę miał niezrównaną wartość.Burkę, bez rozkazu, przeszedł szybkim krokiem wzdłuż żwirowej alei i zajął pozycję u jej wylotu.Nawet gdyby uczynił choćby najmniejszy hałas i tak zagłuszyłaby go kakofonia dźwięków dobiegających z ruchliwej ulicy.Było już trochę po północy, ale Wolnorynkowa Enklawa Hongkongu ciągle tętniła życiem.Ciemna aleja nie wabiła tłumów, ciągnących wzdłuż karnawałowo oświetlonej ulicy.Żaden zwykły przechodzień nie zauważyłby ciemno ubranego mężczyzny, wtulonego w fasadę budynku.Ale zwykli przechodnie nie obchodzili Glovera.Glover wyciągnął rękę i lekko trącił elfa w ramię.- Rozgryzłeś już ich kod?Odpowiedź elfa nie nadeszła pośpiesznie.Kiedy wreszcie potrząsnął przecząco głową, infokabel cicho puknął o cyberdeck na jego kolanach.- Jeszcze nie.Niewidoczna praca wymaga trochę wysiłku.- To weź się za to.Mimo panującej w alei ciemności, Glover czuł się wyeksponowany.Chciał jak najszybciej przedostać się przez drzwi do wnętrza budynku Mihn-Pao.Wewnątrz czekała na nich łódź, którą będą się mogli dostać na główny ląd.Chciał już być jak najdalej od Hongkongu, nie lubił tego miasta i wszystkiego, co się za nim kryło.Choć w dalszym ciągu nie było widać żadnych zwiastunów kłopotów, to jednak w dalszym ciągu czuł, że żołądek zaciska mu się w supeł.Chciał popędzić elfa, choć wiedział, że uzyska potrzebne rezultaty szybciej, jeśli da spokój szpiczastouchemu hackerowi.Elfy rzadko bywają odpowiedzialne, szczególnie przy poważnej robocie.Ten już jednak udowodnił, że jest sumienny.Glover wolałby mieć za człowieka operatora, ale cóż, należy się cieszyć tym, co się ma.Jego oczy znów podążyły w kierunku wylotu ulicy.Nawet wiedząc, gdzie patrzeć z trudem odnalazł skuloną postać Burke'a.Były SAS-owiec czekał cierpliwie, przygotowany na wszystko, co może się wydarzyć.Dla Glovera cierpliwość była jedną z lekcji, których nigdy się dobrze nie nauczył.Właśnie przez jego brak cierpliwości nieomal ich schwytano.Zdenerwował go ten strażnik sektora, o wzroście siedzącego psa, który niemrawo sprawdzał ich papiery.Zaczął nalegać, by zostali przepuszczeni przez punkt kontrolny bezzwłocznie.Naturalnie wywołało to alarm w jego ćwierćlitrowej miniaturze mózgu i zażądał, żeby wysiedli z pojazdu.Choć Glover miał pewność, że ich dokumenty przeszłyby każdy wymyślony przez strażnika sprawdzian, nerwy Corbeau nie zniosłyby tego.Burkę nagle docisnął gaz.Zostawili podskakującego i złorzeczącego durnia z ustami pełnymi kurzu wznieconego przez samochód.Nie strzelał za nimi.Zamiast tego wysłał Patrol PAE, który deptał im po piętach.Oznaczało to, że musieli zmienić pierwotny plan, jak najszybszego opuszczenia enklawy.Na koniec umknęli pościgowi.Ale czy na pewno? Zachowanie Burke'a mówiło mu, że weteran liczył się z tym, że ktoś może chcieć im przeszkodzić w realizacji nielegalnego zadania.Może jego wrażliwe cyberuszy odbierały jakieś sygnały zagrożenia.Jeśli Burkę miałby co do tego pewność, coś by powiedział.Nagle Burkę przeciął powietrze prawą ręką.- Padnij - polecił Glover, sam się schylając.Dwa karykaturalne cienie zatrzymały się u wylotu alei.Głowy w hełmach jak cebule i wybrzuszone na szerokość barów, wypchane kurtki.Lśniące cynowe insygnia świadczyły o tym, że to oficerowie Policyjnej Agencji Enklawy.Policjanci rozmawiali ze sobą pomieszanym angielskim, kantońskim i japońskim, co było zwyczajnym językiem tych ulic.Glover nie rozumiał z tego ani słowa.Na szczęście Burkę, który płynnie posługiwał się tym dialektem, będzie wiedział co mówili i zachowa się odpowiednio, gdyby stanowili zagrożenie.Gliniarze stali niezdecydowani przy wejściu w aleję.Ruch uliczny przystosował się do ich obecności.Piesi okrążali ich i zdawali się nie zauważać ich obecności, ale nikt nie przeszedł pomiędzy nimi i aleją.Wymieniając jeszcze uwagi sprężyli się.Obydwaj sięgnęli po broń, jeden odpiął od paska ciężką cylindryczną latarkę.Ruszyli naprzód, zmiatając ostrym snopem światła umykające cienie.W iluminującym stożku wszystko nabierało dziwnie płaskiej ostrości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]