[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Bez najmniejszych trudności.— Następnie jest pewna osoba… — głos Tuppence lekko zadrżał.— Mój przyjaciel.Obawiam się, że pani znajomy, Borys, mógł mu wyrządzić jakąś krzywdę…— Jak on się nazywa?— Tommy Beresford.— Nigdy o nim nie słyszałam.Ale spytam Borysa.Powie mi wszystko, co wie o tej sprawie.— Dziękuję.— Tuppence czuła się tak dumna z siebie i swoich sukcesów, że postanowiła postawić trzeci warunek.— Jest jeszcze trzecie pytanie.Kto to jest pan Brown?! — Pochyliła się do przodu i wpatrzyła w panią Vandemeyer.Pani Vandemeyer nagle zbladła i jakby straciła siły.Z wysiłkiem się opanowała próbując przyjąć godną postawę.Skutek był jednak żałosny.— Widocznie nie wie pani o nas wiele, skoro nie jest pani znany fakt, iż nikt nie zna prawdziwego oblicza i nazwiska pana Browna — odparła, wzruszając ramionami.— Nie „nikt”.Jest ktoś, kto wie.Właśnie pani! — powiedziała Tuppence pewnym siebie głosem.Pani Vandemeyer już odzyskująca kolory, zbladła ponownie.— Dlaczego jest pani tego taka pewna?— Jestem absolutnie pewna — skłamała Tuppence.Pani Vandemeyer przez dłuższą chwilę patrzyła w przestrzeń.— Tak! — odparła wreszcie ochrypłym głosem.— Ja wiem.Byłam piękna.Widzi pani, ja byłam bardzo piękna…— Nadal jest pani piękna — stwierdziła Tuppence.Pani Vandemeyer przecząco potrząsnęła głową.W niebieskich oczach pojawił się dziwny błysk.— Nie na tyle… — powiedziała w jakiś przedziwnie groźny sposób.— Nie… na… tyle… piękna! I ostatnio często się boję, że… To bardzo niebezpieczne wiedzieć zbyt wiele! — Pochyliła się nad stołem.— Musi mi pani przysiąc, że nigdy nie padnie moje nazwisko.Że nikt go nigdy nie wymieni w związku z tą sprawą.I nikt się nigdy nie dowie…!— Obiecuję to.A kiedy on zostanie złapany, minie wszelkie niebezpieczeństwo dla pani i innych…W oczach pani Vandemeyer widać było okropny strach.— Czy minie? Czy kiedykolwiek minie?! — Przez stół chwyciła Tuppence za ramię.— Jest pani pewna tych pieniędzy?— Absolutnie pewna.— Kiedy je dostanę? Muszę dostać od razu!— Ten mój przyjaciel niebawem się tu zjawi.Być może będzie musiał zatelegrafować po pieniądze, ale to nie zabierze wiele czasu.Otrzyma pani pieniądze natychmiast.On świetnie umie organizować takie rzeczy.Na twarzy pani Vandemeyer pojawiła się ulga.Widać było, że podjęła decyzję.— Więc dobrze, zgadzam się.To jest bardzo znaczna kwota, a poza tym — wykrzywiła usta w przedziwnym uśmieszku — dam mu lekcję.Że to bardzo nierozważnie porzucać kobietę taką jak ja!Przez dłuższą chwilę siedziała tak uśmiechnięta i delikatnie przebierała palcami po stole.Nagle drgnęła i zbladła.— Co to było?— Nic nie słyszałam.Pani Vandemeyer rozejrzała się dokoła z lękiem w oczach.— Czy ktoś mógł nas słyszeć…?— Nonsens.Tu nie ma nikogo.Nikt nie mógł słuchać.— Nawet ściany mają uszy — wyszeptała pani Vandemeyer.— Strasznie się boję.Pani go nie zna!— Niech pani się nie boi, lecz myśli o tych stu tysiącach funtów — odparła Tuppence uspokajająco.Pani Vandemeyer zwilżyła językiem wyschnięte wargi.— Pani go nie zna! — odezwała się chrapliwe.— On jest… och! — Zerwała się z wyrazem straszliwego przerażenia na twarzy i wyciągniętą ręką wskazywała nad głową Tuppence.Zachwiała się i zemdlona padła na ziemię.Tuppence obróciła się, aby zobaczyć, co ją tak przeraziło.W drzwiach stali obok siebie sir James Peel Edgerton i Julius Hersheimmer.CzuwanieSir James przecisnął się obok Juliusa i podszedł szybkim krokiem do leżącej.— Serce — oświadczył.— Ujrzawszy nas doznała szoku.Brandy, szybko, bo ją stracimy.Julius podbiegł do umywalki.— Nie tu! — zawołała Tuppence.— W oszklonej szafce w stołowym.Drugie drzwi z korytarza.Sir James i Tuppence wspólnymi siłami podnieśli panią Vandemeyer i ułożyli ją na łóżku.Następnie spryskali twarz zimną wodą, ale bez widocznego skutku.Sir James sprawdził puls zemdlonej.— Jest bardzo źle — powiedział.— Niechże się nasz młody przyjaciel pośpieszy z tą brandy.Julius wrócił jakby na zawołanie, niosąc małą szklaneczkę złotawego płynu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]