[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co siê tycze malarstwa: do obrazu trzebaPunktów widzenia, grupy, ansemblu i nieba,Nieba w³oskiego! St¹d te¿ w kunszcie peiza¿Ã³w97W³ochy by³y, s¹, bêd¹, ojczyzn¹ malarzów.St¹d te¿, oprócz Brejgela, lecz nie Van der Helle,Ale peiza¿ysty (bo s¹ dwaj Brejgele),I oprócz Ruisdala, na ca³ej pó³nocyGdzie¿ by³ peiza¿ysta który pierwszej mocy?Niebios, niebios potrzeba! Nasz malarz Or³owski -Przerwa³a Telimena - mia³ gust Soplicowski.(Trzeba wiedzieæ, ¿e to jest Sopliców choroba,¯e im oprócz Ojczyzny nic siê nie podoba).Or³owski, który ¿ycie strawi³ w Peterburku,S³awny malarz (mam jego kilka szkiców w biórku),Mieszka³ tu¿ przy Cesarzu, na dworze, jak w raju,A nie uwierzy Hrabia, jak têskni³ po kraju!Lubi³ ci¹gle wspominaæ swej m³odoSci czasy,Wys³awia³ wszystko w Polszcze: ziemiê, niebo, lasy. I mia³ rozum! - zawo³a³ Tadeusz z zapa³em.-Te Pañstwa niebo w³oskie, jak o niem s³ysza³em,B³êkitne, czyste, wszak to jak zamarz³a woda!Czy¿ nie piêkniejsze stokroæ wiatr i niepogoda?U nas doSæ g³owê podnieSæ: ile¿ to widoków!Ile¿ scen i obrazów z samej gry ob³oków!Bo ka¿da chmura inna: na przyk³ad jesiennaPe³xnie jak ¿Ã³³w leniwa, ulew¹ brzemiennaI z nieba a¿ do ziemi spuszcza d³ugie smugiJak rozwite warkocze, to s¹ deszczu strugi;Chmura z gradem jak balon szybko z wiatrem leci,Kr¹g³a, ciemnob³êkitna, w Srodku ¿Ã³³to Swieci,98Szum wielki s³ychaæ wko³o.Nawet te codzienne,Patrzcie Pañstwo, te bia³e chmurki, jak odmienne!Zrazu jak stada dzikich gêsi lub ³abêdzi,A z ty³u wiatr jak soko³ do kupy je pêdzi;Rciskaj¹ siê, grubiej¹, rosn¹, nowe dziwy!Dostaj¹ krzywych karków, rozpuszczaj¹ grzywy,Wysuwaj¹ nóg rzêdy i po niebios sklepiePrzelatuj¹ jak tabun rumaków po stepie:Wszystkie bia³e jak srebro, zmiesza³y siê - nagleZ ich karków rosn¹ maszty, z grzyw szerokie ¿agle,Tabun zmienia siê w okrêt i wspaniale p³ynieCicho, z wolna, po niebios b³êkitnej równinie!Hrabia i Telimena pogl¹dali w górê;Tadeusz jedn¹ rêk¹ pokaza³ im chmurê,A drug¹ Scisn¹³ z lekka r¹czkê Telimeny.Kilka ju¿ up³ynê³o minut cichej sceny;Hrabia roz³o¿y³ papier na swym kapeluszuI wydoby³ o³Ã³wek.Wtem przykry dla uszuOdezwa³ siê dzwon dworski i zaraz Sród lasuCichego pe³no by³o krzyku i ha³asu.Hrabia kiwn¹wszy g³ow¹ rzek³ powa¿nym tonem: Tak to na Swiecie wszystko los zwyk³ koñczyæ dzwonem.Rachunki mySli wielkiej, plany wyobraxni,Zabawki niewinnoSci, uciechy przyjaxni,Wylania siê serc czu³ych! - gdy Spi¿ z dala ryknie,Wszystko miesza siê, zrywa, m¹ci siê i niknie!Tu obróciwszy czu³y wzrok ku Telimenie:99 Có¿ zostaje? - a ona mu rzek³a: Wspomnienie!I chc¹c Hrabiego nieco u³agodziæ smutek,Poda³a mu urwany kwiatek niezabudek.Hrabia go uca³owa³ i na pierS przySpila³;Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchyla³,Widz¹c, ¿e siê ku niemu tem zielem przewijaCoS bia³ego: by³a to r¹czka jak lilija;Pochwyci³ j¹, ca³owa³ i usty po cichuUton¹³ w niej jak pszczo³a w liliji kielichu;Uczu³ na ustach zimno; znalaz³ klucz i bia³yPapier w tr¹bkê zwiniony, by³ to listek ma³y;Porwa³, schowa³ w kieszenie, nie wie, co klucz znaczy,Lecz mu to owa bia³a kartka wyt³umaczy.Dzwon wci¹¿ dzwoni³, i echem z g³êbi cichych lasówOdezwa³o siê tysi¹c krzyków i ha³asów;Odg³os to by³ szukania i nawo³ywania,Has³o zakoñczonego na dziS grzybobrania.Odg³os nie smutny wcale ani pogrzebowy,Jak siê Hrabiemu zda³o, owszem, obiadowy.Dzwon ten, w ka¿de po³udnie krzycz¹cy z poddasza,GoSci i czeladx domu na obiad zaprasza:Tak by³o w dawnych licznych dworach we zwyczajuI zosta³o siê w domu Sêdziego.Wiêc z gajuWychodzi³a gromada nios¹ca krobeczki,Koszyki, uwi¹zane koñcami chusteczki,Pe³ne grzybów; a panny w jednym rêku nios³y,Jako wachlarz zwiniony, b o r o w i k rozros³y,100W drugim zwi¹zane razem, jakby polne kwiatki,O p i e ñ k i i rozlicznej barwy s u r o j a d k i:Wojski mia³ m u c h o m o r a.Z pró¿nemi przychodziRêkami Telimena, z ni¹ panicze m³odzi.GoScie weszli w porz¹dku i stanêli ko³em.Podkomorzy najwy¿sze bra³ miejsce za sto³em;Z wieku mu i z urzêdu ten zaszczyt nale¿y.Id¹c k³ania³ siê starcom, damom i m³odzie¿y;Obok sta³ Kwestarz; Sêdzia tu¿ przy Bernardynie.Bernardyn zmówi³ krótki pacierz po ³acinie,Podano w kolej wódkê, zaczem wszyscy siedliI cho³odziec litewski milczkiem ¿wawo jedli.Obiadowano ciszej, ni¿ siê zwykle zdarza;Nikt nie gada³ pomimo wezwañ gospodarza.Strony bior¹ce udzia³ w wielkiej o psów zwadzieMySli³y o jutrzejszej walce i zak³adzie;MySl wielka zwykle usta do milczenia zmusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]