[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z powodu parowania ponosilibyśmy niejakie straty, ale większość “przesyłki" i tak docierałaby na miejsce.Co w tym śmiesznego?- Przepraszam, nie z pomysłu się śmieję, brzmi całkiem sensownie.Po prostu coś sobie przypomniałem.W moich czasach dużą popularnością cieszyły się zraszacze ogrodowe, które obracały się nieustannie, napędzane strumieniem wody.Ty proponujesz podobne rozwiązania techniczne, tylko zamierzasz zastosować je na większą skalę.z wykorzystaniem całej planety.Przed oczami Poole'a pojawił się nagle jeszcze jeden obraz.Gorący dzień w Arizonie, on i Rikki ganiający się wśród ruchomej wodnej mgiełki.Kapitan Chandler był człowiekiem znacznie bardziej wrażliwym, niż starał się to zasugerować otoczeniu.Wiedział, kiedy wyjść.- Muszę wracać na mostek - powiedział z chrząknięciem.- Zobaczymy się po lądowaniu w Anubis.18 - GRAND HOTELOrand Hotel na Ganimedesie, zwany w całym Układzie Słonecznym “Grannymede", nie przypominał jednak pensjonatu babuni, nie był też wielki.Na Ziemi przy sporej dozie szczęścia mógłby liczyć co najwyżej na półtorej gwiazdki, ale najbliższa konkurencyjna placówka mieściła się kilkaset milionów kilometrów ku Słońcu, więc zarządowi hotelu najwyraźniej brakowało odpowiedniej motywacji do podwyższania jakości usług.Wszelako Poole nie narzekał, chociaż chwilami tęsknił za Danilem świetnie wiedzącym, jak poradzić sobie z różnorodnymi mechanizmami, szczególnie tymi reagującymi na głośne polecenia.Najgorzej było na samym początku, gdy chłopiec hotelowy, onieśmielony spotkaniem z tak ważnym gościem, wyszedł z pokoju, nie udzieliwszy żadnych wyjaśnień ani instrukcji.Po pięciu minutach gadania do ściany, Frank poczuł, że szlag go trafia.Ostatecznie znalazł system zdolny zrozumieć akcent przybysza i tym samym uniknął losu nader fatalnego.Oczami wyobraźni widział już te nagłówki w “All Worlds": PREHISTORYCZNY ASTRONAUTA GINIE ŚMIERCIĄ GŁODOWA ZATRZAŚNIĘTY W POKOJU HOTELOWYM NA GANIMEDZIE!Ironia losu miałaby wymiar szczególny, chociaż nazwa jedynego “luksusowego" apartamentu w “Grannymede" nie powinna w zasadzie dziwić.Ale i tak Poole przeżył mały wstrząs, natykając się za progiem “Pokoju Bowmana" na hologram naturalnej wielkości.Holo przedstawiało dawnego dowódcę Franka, i to w paradnym mundurze.Poole pamiętał, że pewnego ranka obaj wbili się w uniformy, by pozować do oficjalnych portretów.Na kilka dni przed odlotem.Niebawem odkrył także, że większość członków załogi Goliatha mieszka na stałe właśnie w Anubis i że ci wszyscy aż się palą, by w trakcie dwudziestodniowego postoju przedstawić Poole'a swoim krewnym i znajomym.Zaraz też wprowadzili gościa w towarzyski i zawodowy świat osiedleńców.Jakże inne było to życie od tego, co poznał w Wieży Afrykańskiej!Jak wielu Amerykanów, Poole skrywał w głębi serca słabość do małych społeczności, i to takich prawdziwych, a nie wirtualnych, tworzonych w cyberprzestrzeni.Anubis mniejsze od dawnego Flagstaff, wydawało się Frankowi bliskie ideału.Trzy kopuły ciśnieniowe, każda o przekroju dwóch kilometrów, ustawiono na płaskowyżu ponad ciągnącym się aż po horyzont polem lodowym.Drugie słońce Ganimeda, Lucyfer, nie dawało aż tyle ciepła, by stopić czapy biegunowe, i właśnie dlatego osiedle ulokowano z dala od stref równikowych: przynajmniej jeszcze przez kilkaset lat nie miało mu grozić zapadnięcie się w rozmarzające bagienko.Wewnątrz tych kopuł łatwo można było zapomnieć o istnieniu zewnętrznego świata.Opanowawszy mechanizmy “Pokoju Bowmana", Poołe odkrył również niezbyt obfity, ale za to udany zestaw hologramów tła.Od tej pory mógł nasłuchiwać pod palmami szmeru fal załamujących się na plaży Pacyfiku, albo zmienić ten szmer na ryk huraganu.Mógł z wolna szybować ponad szczytami Himalajów lub nurkować w przepaścistych kanionach Doliny Marinera.Albo spacerować ulicami, śledząc dzieje jakiegoś miasta na przestrzeni wieluset lat.Hotel “Grannymede" nie dorównywał podobnym przybytkom na innych planetach, jednak i tak pod paroma względami przewyższał dawnych, ziemskich protoplastów.Ale nie po to leci się przez pół Układu Słonecznego, by ulegać dawnym nostalgiom.Pobawiwszy się projektorem, Poole wybrał rozwiązanie kompromisowe i włączał urządzenie wówczas jedynie, gdy mógł trochę poleniuchować, czyli nader rzadko.Ku swojemu wielkiemu żalowi, nigdy nie odwiedził Egiptu, zatem z wielką przyjemnością ustawił obraz Sfinksa (pochodzący jeszcze sprzed kontrowersyjnej “renowacji") i obserwował sobie turystów wdrapujących się na masywne bloki Wielkiej Piramidy.Złudzenie było wręcz doskonałe, może z wyjątkiem wąskiego pasa “ziemi niczyjej", gdzie piasek pustyni przechodził w nieco wytarty dywan apartamentu.I tylko niebo pozostało prawdziwe.Pięć tysięcy lat musiało minąć od położenia ostatniego kamienia w Gizie, nim ludzkie oko ujrzało niezwykły nieboskłon Ganimedesa.Tak jak inne księżyce, również i złapany w grawitacyjną pułapkę Jowisza Ganimedes stracił swój moment obrotowy.Zmieniona w gwiazdę planeta wisiała nieruchomo na tutejszym niebie, oświetlając tylko jedną półkulę.Tę drugą zwano “nocną", co było sporym nieporozumieniem, identycznym zresztą jak w przypadku dawnej “ciemnej strony Księżyca".Zarówno na Lunie, jak i na Ganimedesie dzień i noc następowały naturalnym porządkiem, tyle że były bardzo długie, bo nie zależały od rotacji własnej, ale od położenia na orbicie względem Słońca.Zbiegiem okoliczności pełne okrążenie Ganimeda wkoło Lucyfera trwało tydzień, a dokładnie siedem dni i trzy godziny.Narobiło to nieco zamieszania, gdyż sprowokowało tych i owych do prób wprowadzenia ganimediańskiego dnia równego ziemskiemu tygodniowi.Kalendarz taki był jednak nader niewygodny, więc zarzucono go już setki lat temu.Obecnie, jak w całym Układzie Słonecznym, panował tu czas uniwersalny, tyle że standardowe dni określano nie tyle tradycyjnymi nazwami, ile kolejnymi numerami.Ponieważ atmosfera była wciąż rzadka i chmury niemal nie występowały, w górze trwała nieustająca parada ciał niebieskich.Najbliższe Io i Kallisto urastały maksymalnie do połowy wielkości widzianego z Ziemi Księżyca, ale na tym kończyły się ich podobieństwa z Luną.Io krążył tak blisko Lucyfera, że pełny obieg zajmował mu tylko dwa dni.Starczyło obserwować go przez kilka minut, by wychwycić postęp na orbicie.Czterokrotnie dalszy Kallisto okrążał planetę - gwiazdę w dwa ganimediańskie dni - lub szesnaście ziemskich.Jeszcze znaczniejsze były różnice fizyczne.Ciepło Lucyfera nie miało prawie żadnego wpływu na głęboko zmrożonego Kallisto, wciąż pokrywały go płytkie lodowe kratery upakowane tak ciasno, że nie dało się tam znaleźć ani skrawka nie zeszpeconej pryszczem powierzchni.“Bombardowanie" nastąpiło parę miliardów lat temu, gdy Jowisz walczył z Saturnem o palmę pierwszeństwa w kolekcjonowaniu luźnych śmieci tej okolicy Układu Słonecznego.Kallisto praktycznie nie zmienił się od tamtych czasów, gdyż później już mało co na niego spadało.Io natomiast odmieniał oblicze z tygodnia na tydzień.Miejscowi powiadali, że jeszcze za jowiszowych czasów był to piekielny zakątek, Lucyfer zaś przekształcił go w “piekło z dopalaczem"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]