[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego uśmiech pod jedwabistym, czarnym wąsem zaznaczył się teraz wąziutką, ledwo dostrzegalną kreską bieli.- Pańskie usługi bardzo wysoko są cenione - rzekła z godnością nieco śmieszną, brzmiało to jednak jak pochwała wielkiej damy ze sfer oficjalnych.- Bardzo wysoko.I to przez ludzi, którzy dzięki swemu stanowisku są w stanie ocenić wielkie znaczenie karlistowskiego ruchu.Karliści muszą tam jednocześnie zwalczać anarchię.Ja, która przeżyłam Komunę…Weszła Teresa z półmiskiem i aż do końca śniadania rozmowa, tak dobrze zaczęta, obracała się już tylko dokoła tematów religijno–monarchistyczno–legitymistycznych traktowanych w najpłytszy, najpospolitszy sposób.Wszystkim Burbonom na świecie musiało w uszach dzwonić.Pani Blunt zetknęła się widać osobiście z wielu przedstawicielami tej dynastii i zdumiewałem się w swym niedoświadczeniu nad głupotą jej sądów i spostrzeżeń.Spoglądając na nią od czasu do czasu, myślałem sobie: „Ta kobieta pamięta niewolnictwo, zna dwa kontynenty, widziała Komunę, wojnę domową i rozkwit Drugiego Cesarstwa, przeżyła grozę dwóch oblężeń, stykała się z najwybitniejszymi ludźmi, z wielkimi wypadkami, korzystała z bogactwa i własnych talentów - i oto siedzi teraz nienaruszona, w gładkim, lśniącym upierzeniu, niczym Feniks, który otrząsnął się z ostatnich śladów kurzu i popiołu, nie tknięta wiekiem, lubująca się w powtarzaniu głupich komunałów, jakby poza nimi nie było niczego na świecie.” I zapytałem siebie w młodzieńczej porywczości, jak może istnieć tak wietrzna istota.Teresa postawiła na stole talerz z owocami: kilka pomarańcz, trochę winogron i orzechów.Z pewnością kupiła je bardzo tanio, bo nie wyglądały zachęcająco.Rotmistrz Blunt zerwał się z krzesła:- Moja matka nie znosi dymu.Czy zechce jej pan dotrzymać towarzystwa, mon cher, dopóki nie wypalę cygara w tym śmiesznym ogródku tutejszym.Hotelowy powóz wkrótce powinien nadjechać.Opuścił nas błyskając zębami w uśmiechu, który miał usprawiedliwić jego wycofanie się.Za chwilę ukazał się znowu, widoczny poprzez oszkloną ścianę pracowni.Gdy tak przechadzał się po głównej alei «śmiesznego ogródka» tam i z ‘powrotem, czynił wrażenie - dzięki swej elegancji i dystynkcji - najwytworniejszej postaci, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem.Zmienił marynarkęMadame Blunt mčre - opuściła face–ŕ–main, przez które spoglądała na syna z wyrazem skupienia i aprobaty, nie mającym w sobie nic macierzyńskiego.I zwróciła się do mnie:- Rozumie pan mój niepokój, kiedy on jest w polu u boku króla.Mówiąc po francusku, użyła wyrazu «mes transes», ale sądząc po jej intonacji, ruchu głowy i sposobie mówienia można było mniemać, że jej chodzi o któregoś z Burbonów.Byłem przekonany, że żaden z nich nie wyglądał tak.dostojnie jak jej syn.- Rozumiem panią doskonale, Madame.Ale w takim życiu ileż jest romantyzmu!- Setki młodych ludzi należących do wyższej sfery robi dziś to samo! - rzekła dobitnie.- Ale ich połażenie jest inne.Mają stanowiska, swoje rodziny, do których mogą wrócić.A my? Jesteśmy wygnańcami; oczywiście nie mówię tu o ideałach, o pokrewnym duchu i dawnych bliskich stosunkach, jakie posiadamy we Francji.Jeśli mój syn powróci cało i zdrowo, nie będzie miał nikogo prócz mnie, a ja nikogo poza nim.Muszę myśleć o jego przyszłości.Pan Mills (ach, cóż to za wybitny umysł!) uspakajał mnie co do jego zdrowia.Ale na bezsenność cierpi dalej, prawda?Wymamrotałem coś w rodzaju twierdzenia nieokreślonym tonem.Na to poczęła mówić prawie szorstko:- Jakże on niepotrzebnie się dręczy! Położenie wygnańca, jakkolwiek nieszczęśliwe, ma swoje dodatnie strony.Na pewnym szczeblu towarzyskim (majątek nic tu nie stanowi - zostaliśmy zrujnowani przez wojnę w obronie najsłuszniejszej sprawy), na tym wyższym szczeblu można nic sobie nie robić z ciasnych uprzedzeń.Widzimy tego przykłady w środowiskach arystokratycznych na całym świecie.Rycerski, młody Amerykanin może narażać życie dla dalekiego ideału, który jednak ma coś wspólnego z tradycją jego rodu.My, w naszym wielkim kraju, mamy wszelkiego rodzaju tradycje.Ale człowiek dobrze urodzony, posiadający wysokie stosunki, musi wreszcie gdzieś osiąść, urządzić sobie życie.- Niewątpliwie - odpowiedziałem wodząc oczyma za postacią po drugiej stronie szyby, przechadzającą się tam i z powrotem z niezapalonym cygarem w ręku («Americain, catholique et gentilhomme!…») - co do mnie, nie rozumiem się zupełnie na tych koniecznościach, zerwałem z tymi rzeczami na zawsze.- Tak.Pan Mills mówił mi o tym.Jakież to złote serce! I jaka nieskończona zdolność współczucia!Niezależnie od sądów Millsa o mej osobie przypomniałem sobie nagle to, co mówił o pani Blunt: «0na żyje ze swego sprytu.» Czyżby obecnie, dla jakichś nie znanych mi celów, doświadczała tego sprytu na mnie?Powiedziałem chłodno:- W gruncie rzeczy tak mało znam pani syna.- Och, voyons - zaprotestowała - zdaję sobie sprawę, że pan jest o wiele młodszy, ale podobieństwo przekonań, pochodzenia, a w gruncie rzeczy może także trochę charakteru, rycerskiej gotowości do ofiary glebie… To być nie może, aby go pan w pewnym stopniu nie rozumiał! On jest nieskończenie skrupulatny a odważny do granic szaleństwa.Wysłuchałem tego do końca z szacunkiem, choć każdy nerw trząsł się we mnie i z każdą chwilą wzrastała wroga niechęć do tej wibracji właściwej rodowi Bluntów, którą zacząłem odczuwać w całym ciele, nawet we włosach.- Nie wątpię o tym, Madame.Słyszałem o wielkiej odwadze pani syna.Wydaje się to tylko naturalne u człowieka, który - wedle własnych słów - «żyje ze swej szabli».Panią Blunt opuściła nagle jej ponadludzka doskonałość; okazało się, że i ona ma nerwy jak zwykła śmiertelniczka, oczywiście w stopniu bardzo nikłym, który jednak u niej więcej znaczył niż wybuch wściekłości u osoby ulepionej z pośledniejszej gliny.Śliczna jej nóżka o wykwintnym czarnym trzewiku uderzała niecierpliwie o podłogę.Ale nawet w tym przejawie uczuć było coś prawdziwie delikatnego.Nawet gniew dźwięczący w jej głosie miał czyste brzmienie jak u siedemnastoletniej, pięknej panienki.- Cóż za niedorzeczność! Potomek Bluntów nie wynajmuje swych usług!- Niektóre rody książęce - rzekłem - wywodzą się od ludzi, którzy to właśnie czynili.Mam na myśli wielkich kondotierów.Tonem, w którym wyczuwało się burzę, oznajmiła mi, że nie żyjemy już w piętnastym wieku.Dała mi też dość ostro do zrozumienia, że w danym wypadku nie chodzi o założenie nowej rodziny.Jej syn nie jest bynajmniej pierwszym, który to nazwisko nosi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]