[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Sięgnął do kieszeni sportowej marynarki, wyciągnął dwie mikrokasetki i rzucił na biurko.Ja także zapaliłam papierosa.– Pozwól, że ci opowiem, jak ta rozmowa przebiegała.Razem z Beckerem siedzieliśmy z nim w kuchni, tak? Wszyscy inni wyszli z domu i nagle łup! Osobowość pana Petersena uległa całkowitej zmianie.Wyprostował się na krześle, zaczął myśleć logiczniej i gestykulować tak, jakby znajdował się na scenie! To było po prostu niewiarygodne.Od czasu do czasu oczy zachodzą mu łzami, głos się łamie, to blednie, to znów się czerwieni.Właśnie wtedy przyszło mi do głowy, że to żaden wywiad, tylko jedno wielkie cholerne przedstawienie! – Odchylił się na krześle i poluźnił krawat.– Pomyślałem sobie, że już gdzieś to wcześniej widziałem.Przede wszystkim w Nowym Jorku, gdy rozpracowywałem gogusiów w stylu Johnny’ego Andrettiego, ubranych we włoskie garnitury, palących importowane cygara; urok osobisty wprost od nich bije.Są tak mili, że człowiek w końcu zaczyna im iść na rękę i zapomina, że w czasie swej zawodowej kariery rąbnęli ze dwadzieścia osób, bo tak wypadło.Podobnie było z pewnym alfonsem o imieniu Phil.Bił dziewczyny metalowym wieszakiem na ubrania, dwie z nich zabił w ten sposób.przesłuchiwałem go w jego restauracji, która służyła za przykrywkę dla innych interesów.Phil był cały załamany, płakał.Pochylił się ku mnie przez stół i powiedział jednym tchem: „Proszę, znajdź tego, kto to zrobił, Pete.To jakieś chore bydlę, nie człowiek.Masz, spróbuj trochę tego chianti, Pete.Jest naprawdę wyśmienite”.Chodzi mi o to, doktorku, że widziałem takie zagrywki już nie raz.Zachowanie Petersena uruchamia we mnie ten sam ostrzegawczy dzwoneczek, co bujanie Phila czy Andrettiego.Więc gdy się tak przed nami produkował, siedziałem tam i myślałem: „Za kogo ten studencina z Harvardu mnie uważa? Za idiotę czy co?”Nic nie odpowiedziałam na tę przydługą tyradę, tylko wsadziłam kasetę do magnetofonu; Marino skinął głową, bym włączyła odtwarzanie.– Akt pierwszy – obwieścił grobowym głosem.– Scena: kuchnia Petersenów.Główny bohater: Matt.Rola: tragiczna.Jest blady, a oczy ma załzawione.Wpatruje się w ścianę.A ja? Ja widzę przed oczyma stary film: nigdy w życiu nie byłem w Bostonie i nie poznałbym Harvardu nawet gdybym się o niego potknął, ale mam przed oczyma te stare ceglane mury i wijącą się winorośl pod oknami.Ucichł, gdy z taśmy popłynęły słowa Petersena; mówił o Harvardzie, odpowiadając na pytanie, gdzie poznał Lori.Przez wiele lat pracy zawodowej słyszałam niejeden wywiad policyjny, lecz to pytanie mnie zaskoczyło.Jakie miało znaczenie? Co zaloty Lori i Matta miały wspólnego z jej zabójstwem? A jednak jakaś część mnie znała już odpowiedź na to pytanie.Marino badał grunt; usiłował wyciągnąć z Petersena jak najwięcej szczegółów.Szukał czegokolwiek, najmniejszego drobiazgu, który mógłby świadczyć o tym, że Matt miał obsesję; że był niepoczytalny i skłonny do psychopatycznego zachowania.Wstałam i zamknęłam drzwi, by nikt nam nie przeszkodził.Głos z magnetofonu dobiegał do mnie jasno i wyraźnie:–.widziałem ją już wcześniej, w campusie.Zawsze nosiła mnóstwo książek i wyglądała tak, jakby wiecznie się jej gdzieś spieszyło.Marino: – Co było w niej takiego, że zwróciłeś na nią uwagę, Matt?– Trudno powiedzieć.Ale długi czas mnie intrygowała, choć nie mam pojęcia dlaczego.Może dlatego, że zazwyczaj była sama, zawsze w pośpiechu, nigdy nie włóczyła się bez celu.Była bardzo pewna siebie i zdawało się, że zawsze wie, dokąd zmierza.Zaciekawiła mnie.Marino: – Czy często ci się to zdarza? Chodzi mi o to, czy często widzisz gdzieś kobietę, w sklepie, na ulicy, która cię intryguje?– Nie, chyba nie.Wiesz, zwracam uwagę na innych ludzi, jak każdy inny; ale z nią, z Lori.to było coś zupełnie innego.Marino: – Mów dalej.Więc wreszcie ją poznałeś.Gdzie to było?– Na przyjęciu; na wiosnę, zaraz na początku maja.Balanga odbywała się w mieszkaniu kolegi mojego współlokatora, poza campusem; okazało się, że facet jednocześnie chodził na laboratorium wraz z Lori i dlatego wpadła.Dotarła około dziewiątej, kiedy ja właśnie szykowałem się do wyjścia; ten koleś, gospodarz imprezy, otworzył jej piwo i zaczęli rozmawiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]