[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy oni sami planują zagospodarowanie tego terenu? - zapytała, wracając do biurka.Zagubiona w myślach oparła się o jego brzeg i skrzy\owała ręce na piersiach.- Nie.- Powiedziałeś, \e nale\ą do du\ego konglomeratu.Którego?Sam Green, tak samo jak niemal wszyscy w Bancrofcie , był najwyrazniej świadomtego, \e nazwisko Meredith było przez plotkarską prasę wiązane z nazwiskiem MatthewFarrella, dlatego te\ zawahał się kilka sekund, zanim odpowiedział:- Intercorp.A\ uniosła się z niedowierzaniem i wściekłością.- śartujesz sobie! - wykrzyknęła.Spojrzał na nią ironicznie.- Wyglądam na człowieka, który \artuje?Wiedziała, \e niechętne wymienienie przez Sama nazwy Intercorp oznaczało, \e niemusiała udawać, \e to była czysto handlowa batalia.Z wściekłością powiedziała:- Zabiję za to Matthew Farrella!- Uznam tę grozbę za element naszej rozmowy na zasadzie prawnik - klient, \ebym niemusiał zeznawać przeciwko tobie, jeśli naprawdę to zrobisz.Była wstrząśnięta; patrzyła na Sama z niedowierzaniem.Przypomniała sobieprzepowiednie Stuarta, \e Matt chciał zemsty.Ju\ nie miała wątpliwości, \e zakup tej ziemiprzez Intercorp nie był zbiegiem okoliczności.Najwyrazniej była to próbka tychnieprzyjemności, przed jakimi Pearson ostrzegał dzisiaj Stuarta.- Co chcesz robić dalej?Rzuciła mu zagniewane spojrzenie.- Zaraz po tym jak go zabiję? Rzucę jego nędzne ciało na po\arcie rekinom.Niemoralny, podstępny.- przerwała, starając się uspokoić.Stanęła za swoim biurkiem.-Muszę to przemyśleć, Sam.Porozmawiamy o tym w poniedziałek.Kiedy Sam wyszedł, zaczęła krą\yć nerwowo.Przemierzała swój gabinet wzdłu\okien tam i z powrotem.Próbowała opanować wściekłość na niego, \eby myśleć obiektywniei konstruktywnie.Matt mógł zmienić jej \ycie osobiste w koszmar; mogła sobie z tym w jakiśsposób poradzić przy pomocy Stuarta.Teraz jednak atakował Bancroft i S - ka, a to wpędzałoją w panikę i rozwścieczało ją o wiele bardziej ni\ jego jakiekolwiek osobiste ataki na nią.Musiała go powstrzymać i to teraz.Bóg jeden wie, co jeszcze zaplanował albo, gorzej, jakiedziałania ju\ uruchomił.Ciągle rozzłoszczona wplotła palce we włosy u nasady karku i krą\yła po pokoju, a\powoli uspokoiła się i zaczęła myśleć.- Dlaczego on to robi? - powiedziała głośno w przestrzeń.Odpowiedz wydawała sięjasna: był to jego sposób odegrania się za pokrzy\owanie jego planów w Southville.Był miływ czasie lunchu w ubiegłym tygodniu do chwili, kiedy dostał wiadomość o Southville.Najwyrazniej przyczyną tej batalii była ingerencja jej ojca w komisji ziemskiej.To wszystko było ju\ teraz zupełnie niepotrzebne! W jakiś sposób musi sprawić, \ebyjej wysłuchał! śeby zrozumiał, \e wygrał tę bitwę, co jej ojciec gotów był potwierdzić.Wszystko, co Matt musiał zrobić, \eby uzyskać akceptację swojej prośby w komisjiziemskiej, to przedstawić ją ponownie temu gremium! Jako \e Stuarta nie było w pobli\u,\eby odwieść ją od tego, Meredith podjęła jedyne mo\liwe działanie.Dziarskim krokiempodeszła do swojego biurka i wykręciła numer biura Matta.Kiedy jego sekretarka odebrała telefon, Meredith zni\yła głos, próbując go zmienić.- Mówi.Phyllis Tilsher - powiedziała, podając nazwisko swojej sekretarki.- Czyzastałam pana Farrella?- Pan Farrell wyszedł ju\ do domu.Będzie w biurze dopiero w poniedziałek popołudniu.Meredith zerknęła na zegarek zaskoczona.Była ju\ piąta po południu.- Nie zdawałam sobie sprawy, \e jest ju\ tak pózno.Nie mam przy sobie jegodomowego telefonu, czy mogłaby mi go pani podać?- Nie jestem upowa\niona do przekazywania komukolwiek domowego numerutelefonu pana Farrella - powiedziała.- To polecenie pana Farrella.Meredith odło\yła słuchawkę.Nie wytrzyma czekania do poniedziałku, a dzwonieniedo niego do biura było i tak stratą czasu.Nawet jeśli poda fałszywe nazwisko, sekretarkabędzie na pewno nalegać, zanim ją połączy, \eby powiedziała, w jakiej sprawie dzwoni.Mogłaby iść w poniedziałek do jego biura, ale w tym nastroju na pewno nie zechciałby jejprzyjąć i kazałby ochronie wyrzucić ją z budynku.Jeśli nie uda jej się nakłonić go dorozmowy w biurze, a nie odwa\y się czekać.do poniedziałku, to musi dotrzeć do niego.-.w domu! - powiedziała głośno.Dotarcie do niego do domu było o wiele lepszym pomysłem; w domu nie masekretarki, która ma przykazane, \eby nie dopuścić do jej rozmowy z nim.Audząc się, \ejakimś cudem numer jego telefonu mo\e nie być zastrze\ony, zadzwoniła do informacji.Poinformowano ją tam z przykrością, \e jego numer nie figuruje w rejestrze.Rozczarowana, ale nie pokonana odło\yła słuchawkę.Nie miała zamiaru poddać się teraz,kiedy zdecydowała, \e porozmawia z nim w jego mieszkaniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]