[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z draperii zostały tylko poczerniałe strzępy strawione przez płomienie, w ścianach i na posadzce widniały szerokie na krok, wypalone bruzdy.Schody, po których Rand chciał parę chwil temu zejść, w połowie drogi ziały dziesięciostopową szczeliną.Po trzech mężczyznach nie zostało śladu.Płomienie nie mogły przecież bez reszty pochłonąć ich ciał.Zostałyby jakieś szczątki.Służący w czarnym kaftanie ostrożnie wysunął głowę przez maleńkie drzwiczki znajdujące się obok schodów w przeciwległej ścianie komnaty.Zobaczył Randa, oczy uciekły mu w głąb czaszki i runął nieprzytomny na ziemię.Inna służąca zerknęła z prześwitu korytarza, w jednej chwili zebrała spódnice i uciekła tam, skąd przyszła, wrzeszcząc co sił w płucach, że Smok Odrodzony morduje wszystkich w Pałacu.Rand skrzywił się i po chwili opuścił komnatę.Łatwo przerażał ludzi, którzy nie stanowili dlań żadnego zagrożenia.Bardzo dobrze umiał niszczyć.„Niszczyć czy zostać zniszczonym.” - zaśmiał się Lews Therin.- „Co za różnica, kiedy i jedno, i drugie jest twoim dziełem?”Gdzieś w Pałacu jakiś mężczyzna przeniósł dość Mocy, by utworzyć bramę.Dashiva i jego wspólnicy uciekali? Czy zastawili zasadzkę, zakładając, że tak pomyśli?Wędrował po korytarzach Pałacu, nie starając się już dłużej ukrywać.Inaczej niż wszyscy pozostali.Kilkoro służby uciekło z krzykiem na jego widok.W swych poszukiwaniach przemierzał korytarz za korytarzem, gotów w każdej chwili eksplodować przepełniającym go saidinem, pełen ognia i lodu równie żądnych unicestwienia go jak wcześniej Dashiva, oblepiony od środka skazą, która wdzierała się do jego duszy.Nie potrzebował już szaleńczego śmiechu i zawodzeń Lewsa Therina, przepełniała go własna żądza mordu.Przed sobą dostrzegł przez moment skrawek czarnego kaftana, a z ręki, która uniosła się sama, trysnął ogień.Wybuch rozerwał róg korytarza.Rand zneutralizował splot, ale go nie wypuścił.Czy udało mu się go zabić?- Mój Lordzie Smoku - krzyknął ktoś zza obróconego w gruz muru - to ja, Narishma! I Flinn!- Nie poznałem was - skłamał Rand.- Chodźcie tutaj!- Coś mi się wydaje, że może krew jeszcze za bardzo wrze w tobie - odpowiedział głos Flinna.- Może powinniśmy poczekać, aż wszyscy trochę ostygniemy.- Tak - powiedział powoli Rand.Czy naprawdę próbował zabić Narishmę? Nie bardzo mógł całą winą obciążać Lewsa Therina.- Tak, być może tak będzie najlepiej.Przynajmniej przez czas jakiś.- Odpowiedzi nie było.Czy usłyszał oddalający się tupot butów? Zmusił się do opuszczenia dłoni i ruszył w przeciwną stronę.Przez całe godziny przeszukiwał jeszcze Pałac i nie znalazł nawet śladu po Dashivie oraz jego wspólnikach.Korytarze, wielkie komnaty, nawet kuchnie były całkowicie opustoszałe.Nie znalazł nikogo i niczego się nie dowiedział.Po chwili zrozumiał, że nauczył się jednej rzeczy.Zaufanie było niczym nóż o rękojeści tnącej jak ostrze.A potem odnalazł ból.Maleńkie pomieszczenie o kamiennych ścianach mieściło się w podziemiach Pałacu Słońca.Było w nim ciepło mimo braku kominka, to jednak Min czuła przenikający ją chłód.Trzy pozłacane lampy na drewnianym stoliczku dawały dość światła.Już dawno temu Rand powiedział jej, że z tego miejsca wydobędzie ją zawsze, nawet gdyby cały Pałac obrócił się w gruzy.Obiecał to, wcale nie żartując.Piastując koronę Illian na podołku, spoglądała na Randa.Patrzyła na niego, a on przyglądał się Fedwinowi.Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się na koronie, ale natychmiast rozwarła palce pokłute maleńkimi mieczami, ukrytymi wśród liści wawrzynu.Dziwne, że korona i berło ocalały, podczas gdy Tron Smoka zmienił się w stos złotych drzazg przemieszanych z gruzem.Obok krzesła, na którym siedziała, leżał duży skórzany tobołek - o który opierał się miecz Randa, w pochwie, przytroczony do pasa - zawierający wszystko, co oprócz wymienionych rzeczy udało mu się ocalić z ruiny.W większości były to dość dziwne rzeczy, gdyby ją kto pytał o zdanie.„Ty bezmózga idiotko” - pomyślała.- „Nawet jeśli nie będziesz myśleć o tym, co ci się nie podoba, nie sprawisz w ten sposób, aby te rzeczy zniknęły”.Rand siedział ze skrzyżowanymi nogami na kamiennej podłodze, w podartym kaftanie, wciąż pokryty pyłem i z licznymi skaleczeniami.Jego twarz przypominała oblicze posągu.Zdawał się obserwować Fedwina nieruchomym zupełnie spojrzeniem.Chłopak również siedział na podłodze, z rozrzuconymi nogami.Wysunąwszy język, całkowicie pochłonięty był budową wieży z drewnianych klocków.Min z trudem przełknęła ślinę.Wciąż pamiętała swoje przerażenie, gdy zdała sobie sprawę, że „strzegący” jej chłopiec znienacka cofnął się w rozwoju umysłowym do stadium małego dziecka.Smutek również jeszcze jej nie opuścił - Światłości, był tylko chłopcem! To nie jest w porządku! - miała jednak nadzieję, że Rand wciąż oddziela go tarczą.Nie było łatwo nakłonić Fedwina, by zajął się zabawą tymi drewnianymi klockami, miast wyrywać Mocą kamienie ze ścian, z których chciał zbudować „wielką wieżę, gdzie ona będzie bezpieczna”.A potem musiała siedzieć, strzegąc jego, póki Rand nie wrócił.Och Światłości, jak bardzo chciało jej się płakać.Nad Randem nawet bardziej niż nad Fedwinem.- Wychodzi na to, że głęboko się ukryłeś.Dobiegający spod drzwi niski głos nie zdążył nawet dokończyć zdania, kiedy Rand już był na nogach i w jednej chwili stał przed Mazrimem Taimem.Mężczyzna o jastrzębim nosie jak zawsze ubrany był w czarny kaftan z błękitno-złotymi Smokami wyhaftowanymi spiralnie na rękawach.W przeciwieństwie do pozostałych Asha’manów w wysoki kołnierz nie wpinał ani Miecza, ani Smoka.Smagła twarz była równie pozbawiona wyrazu jak wcześniej oblicze Randa.Teraz jednak, patrząc na Taima, Rand aż zgrzytał zębami.Min ukradkowym ruchem poluzowała nóż w rękawie.Zarówno wokół jednego, jak i drugiego wirowały niezliczone obrazy i aury, ale to nie treść wizji sprawiła, że nagle zdwoiła czujność.Widziała już w życiu mężczyznę zastanawiającego się, czy zabić innego mężczyznę, i taki widok pojawił się właśnie przed jej oczyma.- Przychodzisz tutaj, obejmując saidina, Taim? - zapytał Rand, głosem o wiele za cichym.Taim tylko rozłożył ramiona, Rand zaś dodał: - Teraz jest znacznie lepiej.- Ale nie odprężył się bodaj na jotę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]