[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Idziemy dalej!Sharpe znajdował się po prawej flance linii.Obejrzał się za siebie izobaczył więcej ludzi doganiających ich z ekwipunkiem kolebiącym się, gdypotykali się na nierównym terenie. Chryste - pomyślał - jestem w środku!Jesteśmy w środku! A wtedy Kobry wystrzeliły.I Sharpe, podporucznik i poganiacz wołów, miał na głowie bitwę.cCzerwone kurtki po raz trzeci przypuściły szturm na bramę, tym razempod wodzą dwóch drużyn, które trzymały się ścian po obu stronachprzejścia, a potem skierowały muszkiety na obrońców na stopniustrzeleckim naprzeciwko.Taktyka ta zdawała się działać, ponieważ oddalipierwszą salwę, a pod jej osłoną trzecia drużyna składająca się ztoporników zaatakowała ponad martwymi i umierającymi, i wdrapała sięstromą ścieżką w stronę drugiej bramy.Wtedy z góry zaczęły spadać zapalone rakiety.Uderzały w ciała,wybuchały płomieniem i rykoszetowały gwałtownie w zamkniętejprzestrzeni.Wdarły się pomiędzy dwie drużyny z muszkietami, płonęływśród toporników, dusiły ludzi dymem, parzyły płomieniem ieksplodowały.Jeszcze więcej krwi i wnętrzności.Topornicy nawet niedotarli do bramy.Zginęli pod ogniem muszkietów, który nastąpił porakietach, a ranni próbowali odczołgać się przez gęsty dym.Z otaczającychprzejście stopni strzeleckich spadały kamienie, uderzając w żywych iumarłych.Ci, którzy przeżyli, uciekli, znów pokonani.- Wystarczy! - zawołał do swoich ludzi pułkownik Dodd.- Wystarczy! -Spojrzał w dół, w kamienną komorę.Wyglądała jak przedpiekle.Poharataneciała drgały we krwi pod cuchnącym całunem dymu.Kadłuby rakiet wciążpłonęły.Ranni wołali o pomoc, która nie miała nadejść, a Dodd poczułopanowujące go uniesienie.Było to łatwiejsze, niż śmiał sobie wyobrażać.- Sahibie! - zawołał Gopal natarczywie.- Sahibie!- Co?- Sahibie, popatrz! - Gopal wskazywał na zachód.Widać było tam dym, adzwięki walki na muszkiety dochodziły tuż zza zakrętu wzgórza, tak żeDodd nie był w stanie dostrzec, co się dzieje, ale odgłosy wystarczyły, byprzekonać go, że ćwierć mili dalej doszło do dużego starcia, co mogłoby niemieć znaczenia, gdyby nie to, że słychać je było z wewnętrznej częścifortecy.- Jezu! - zaklął Dodd.- Dowiedz się, co się dzieje, Gopal.Szybko! - Nie mógłprzegrać.Nie wolno mu było przegrać.- Gdzie jest pan Hakeswill? - zawołał,chcąc, aby dezerter przejął obowiązki Gopala na stopniu strzeleckim, aledygoczący sierżant zniknął.Wystrzały rozbrzmiewały dalej, ale z dołudochodziły tylko jęki i odór płonących ciał.Wpatrzył się na zachód.Jeśliprzeklęte czerwone kurtki przekroczyły mur, będzie potrzebował więcejpiechoty, by wypędzić wroga i zabezpieczyć miejsce, przez które dostał siędo Wewnętrznego Fortu.- Havildar! - przyzwał człowieka, którytowarzyszył Hakeswillowi do pałacu.- Idz do Południowej Bramy i powiedznaszym, żeby wysłali tu batalion.Szybko!- Sahibie - odparł mężczyzna i pobiegł.Dodd stwierdził, że lekko się trzęsie.Było to zaledwie delikatne drżenieprawej dłoni, które opanował, chwytając za pozłacaną, ukształtowaną wformę słonia rękojeść miecza. Nie ma powodu do paniki - powiedział sobie- wszystko jest pod kontrolą , ale nie potrafił powstrzymać myśli, że z tegomiejsca nie było wyjścia.Od kiedy zdezerterował ze służby brytyjskiej, wkażdej bitwie upewniał się, że istniała droga, którą mógł się wycofać.Ale ztej podniebnej fortecy na wysokiej skale nie było ucieczki.Musiał wygraćlub umrzeć.Obserwował dym na zachodzie.Ostrzał teraz już nie ustawał,co sugerowało, że znaczne siły wroga znalazły się w forcie.Dłoń Doddadrgnęła, ale tym razem tego nie zauważył, ponieważ po raz pierwszy odtygodni pan na Gawilghur zaczął obawiać się porażki.cSalwa kompanii odzianych na biało Kobr uderzyła w ludzi Sharpe a, aleponieważ byli oni rozstawieni szerzej niż zwykle, wiele kul przemknęłolukami pomiędzy kolumnami.Niektórzy ludzie upadli, a reszta instynk-townie zatrzymała się, ale Sharpe krzyknął, by maszerowali dalej.Nieprzyjaciel był schowany w dymie, ale Sharpe wiedział, że przeładowujebroń.- Zcieśnić szeregi, sierżancie - zawołał.- Zewrzeć szyk! Zewrzeć szyk! - krzyknął szkocki sierżant.Zerknął naSharpe a, podejrzewając, że prowadzi on niewielką kompanię zbyt bliskowroga.Zasięg wynosił teraz nieco ponad pięćdziesiąt metrów.Sharpe z trudem dostrzegł przez dym jednego z Hindusów.Niewielkimężczyzna, który znajdował się na lewej flance pierwszego szeregu, odgryzłpatron i wsypywał proch do lufy muszkietu.Sharpe obserwował, jak ładujepocisk i szykuje pobojczyk do wepchnięcia do lufy.- Stać! - zawołał.- Stać! - powtórzył sierżant.- Prezentuj broń!Muszkiety powędrowały do ramion.Sharpe oceniał, że miał jakichśsześćdziesięciu ludzi w dwóch szeregach, czyli mniej niż trzy szeregiprzeciwnika, ale wystarczająco wielu.Od strony drabiny wciąż przybiegałowięcej żołnierzy.- Celować nisko - powiedział.- Ognia!Salwa uderzyła w Kobry, które wciąż ładowały broń.Ludzie Sharpe azaczęli sami przeładowywać, pracując szybko, w obawie przed następnąsalwą wroga.Sharpe obserwował, jak nieprzyjaciel unosi muszkiety do góry.Jegoludzie byli na wpół schowani w dymie własnych wystrzałów.- Padnij! - zawołał.Nie planował wydać tego rozkazu, póki nie słyszał, żego wykrzykuje, ale nagle wydało się to rozsądną rzeczą.- Płasko na ziemię!- zawołał - Szybko!Sam padł, chociaż tylko na kolano, a o uderzenie serca pózniej wrógwystrzelił, zaś jego salwa świsnęła nad leżącą kompanią.Sharpe przerwałswoim ludziom ładowanie, ale utrzymał ich przy życiu, a teraz nadszedłczas zabijać.- Aaduj! - krzyknął, a jego ludzie stanęli na nogi.Tym razem Sharpe nieobserwował przeciwnika, ponieważ nie chciał sugerować się jego tempem.Podniósł claymore a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]