[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna na jezdni przetur-lał się ku przodowi rovera, szukając osłony.Dziewczyna zdążyła posłać jeszczejeden pocisk, zanim Guerney szarpnął kierownicą w prawo, wciskając auto wwąską przestrzeń obok tarasującego przejazd rovera.Wypadł na skrzyżowanie iskręcił na wschód, w kierunku Smithfield.Musieli ruszyć za nami, rozważał gorączkowo, tylko jeden samochód miałstrzaskaną przednią szybę.Zyskaliśmy nad nimi najwyżej trzydzieści sekundprzewagi.Rachel odwróciła się i spojrzała do tyłu.Skręcając po raz drugi w prawo, Gu-erney zapytał:- Widać ich?- Nie - odparła wyraznie drżącym głosem.W prawym ręku wciąż ściskała broń.- Włóż rewolwer do mojej kieszeni - polecił.- I obserwuj dalej.Przemykali labiryntem wąskich, krętych uliczek, zmierzając w kierunku Whi-techapel.Po pewnym czasie Guerney zawrócił w stronę Tamizy i sobie tylkoznanymi drogami dotarł do Southwark Bridge.Przejechali na drugą stronę rzeki,kierując się wciąż na południe.- Chyba ich zgubiliśmy - oznajmiła Rachel.- Tylko na jakiś czas.Nie możemy tak kluczyć przez całą noc.Będą nas szu-kać.- Jesteś pewien?345 Przytaknął ruchem głowy.- Już nas nakryli, zmusili do wyjścia na otwartą przestrzeń.W takiej sytuacjinikt nie przerywa polowania.Chyba czegoś się nauczyli w Somerset.Dwa wozy,siedmiu ludzi.Wygląda na to, że zaczynają nas traktować poważnie.Ale widzielijuż ten samochód.Musimy go gdzieś zostawić.Siedmiu? Rachel zachodziła w głowę, kiedy on zdążył to zauważyć.Ona pa-miętała jedynie swąd prochu, odrzut broni, ogłuszający huk wystrzałów.- Trafiłam któregoś z nich?Guerney uśmiechnął się lekko.- Wątpię.- Co oni teraz zrobią?- Trudno powiedzieć.Chyba zawiadomią patrole policyjne, ale najwyżejmogą gliniarzom kazać nas obserwować, na pewno nie zatrzymywać.W ten spo-sób mogliby nas zwinąć po cichu, nie robiąc specjalnego szumu i nie angażujączbyt dużych sił.Starał się korzystać z bocznych uliczek, jeśli tylko było to możliwe, ale nakażdym skrzyżowaniu zwalniał i uważnie rozglądał się na boki.- Czego szukasz?- Pubu - odparł.- W pierwszej kolejności będą sprawdzali auta zostawionena parkingach.Po dalszych pięciu minutach jazdy dziewczyna zapytała:- Jak nas odnalezli?Simon w odpowiedzi pokręcił głową.- Buckroyd?- Nie - oznajmił krótko, lecz w jego głosie czuło się tłumione napięcie.Rachel przez chwilę się zastanawiała, czy owo krótkie słowo miało być zwy-czajnym zaprzeczeniem, czy też wyrazem protestu.W końcu Guerney podjął ryzyko, wyjechał na bardziej ruchliwą ulicę i już poparu sekundach znalazł pub.Oboje równocześnie zwrócili uwagę, że lokal nosiłnadzwyczaj trafną nazwę:  Przyjaciel w Potrzebie.Guerney zaparkował w naj-dalszym kącie placyku i zostawił kluczyki w stacyjce.Pomyślał, że jeśli dopiszeim szczęście, to ktoś go stąd szybko ukradnie.346 - I co teraz? - zapytała Rachel, idąc za nim na drugą stronę ulicy.Guerney skierował się do ciągu pawilonów handlowych, ale czynny był tylkoduży sklep spożywczy.Kupił dwulitrową butlę czerwonego wina, wybierając tę,która była zamknięta tradycyjną nakrętką.Po wyjściu ze sklepu wziął dziewczynę pod rękę i ruszył z nią w kolejny labi-rynt wąskich, bocznych uliczek.Znalezli się w otoczeniu skromnych, bezbarw-nych domków jednorodzinnych; ze wszystkich okien padał blask zapalonychświateł.Rachel poczuła się dziwnie wyobcowana.Miała wrażenie, że wszystkiepozamykane drzwi wejściowe i okna pozasłaniane ciężkimi kotarami jakby jąprzyzywały.Odczuła chęć znalezienia się wewnątrz jednego z tych domów, ma-rzyła o jakiejkolwiek ścianie pokoju, o którą mogłaby się oprzeć plecami.Plac zajmował kilkaset metrów kwadratowych powierzchni, graniczył z auto-stradą, na której wszystkich czterech pasmach panował wzmożony ruch.Pokry-wały go zwały śmieci, sterty porozbijanych mebli i hałdy gruzów.W sąsiedztwieprzetrwały jeszcze trzy domy, lecz w jednym z nich brakowało całej zewnętrznejściany.Widać było schody prowadzące do pomieszczeń, ziejących teraz mrocz-nymi otworami wejść.Widocznie podejmowano bezskuteczne próby zabezpieczenia tych posiadłości,gdyż parkan w wielu miejscach nosił ślady łatania, ale widocznie deski natych-miast wykradano na opał.W odległym końcu placu jaśniała łuna ogniska, kiedyzaś podeszli bliżej, Rachel dostrzegła ludzi zgromadzonych wokół płomieni.Guerney miał okazję zobaczyć podobnych włóczęgów pierwszego dnia pozameldowaniu się w hotelu Connaught, kiedy wyruszył przed świtem na krótkibieg [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl