[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłam wszystko.Grzegorz zaś przywykł do kobiety w domu.Innymi słowy, do drugiej osoby, z któ-rą trzeba się liczyć.Porządniejszy był ode mnie, nie lubił bałaganu, jadał jak normal-ny człowiek i zachowywał się przyzwoicie.Przy nim musiałabym jednak również unor-mować się jakoś.Oczyma duszy ujrzałam nas razem o poranku.O poranku lubię mil-czeć, nie trawię żadnych konwersacji, usiąść nad szklanką herbatki z książką przed no-sem, bez pośpiechu przygotować się do całodziennej egzystencji.Jak długo on by to wy-trzymał.? Zatem nic z tych rzeczy, głos z siebie wydaję, biorę udział w przyrządzeniuśniadanka, żadnej książki, może nawet muszę coś zjeść.No, croissanty to można zjeśćzawsze.Zaraz, ale skąd się wezmą te croissanty na śniadanie? Same przyjdą? Grzegorzbędzie po nie latał do sklepu? Nie przyszło mi do głowy spytać go, czy lubi taką poran-ną gimnastykę.Może zresztą w kraju od dawna cywilizowanym podrzucają to na progu razemz mlekiem i gazetami, czort bierz, takie rzeczy daje się zorganizować.Ale pózniej jestlunch, a mnie się akurat świetnie pracuje, w nosie mam żarcie, albo on jest zły, albo jasię łamię i jestem wściekła, potem obiad, co, u diabła, robimy z obiadem? Mam go ugo-tować? Nie chce mi się, ale trudno wiecznie żywić się po knajpach! Poza wszystkimpracuję w domu, Grzegorz w biurze, kto ma wrzucić przepierkę do pralki jak nie ja?Elementarna przyzwoitość ma swoje wymagania.143Powymyślałam tyle sytuacji w ogóle nie do przyjęcia i okropieństwa tak potężne, żeomal nie zadzwoniłam do niego z gniewnym komunikatem, że mowy nie ma, nie przy-jeżdżam! Zatrujemy sobie życie do tego stopnia, że wspominać się będziemy ze wstrę-tem, w tym wieku kojarzyć się należy, jeśli jedna osoba w samotności obciąga pół litra,a druga płacze rzewnymi łzami.W dodatku, czy ja wiem, a może zrobi mi się na tyłkupryszcz, którego wolałabym nie ujawniać przed światem? Wysiłki, jakie stają się udzia-łem poszkodowanej na urodzie kobiety, starającej się ukryć mankament przed ukocha-nym mężczyzną, były mi znane aż za dobrze, nie miałam na nie najmniejszej ochoty.Jeszcze w młodości, niech będzie, ale w sile wieku.?Opamiętałam się w ostatniej chwili, a już trzymałam rękę na słuchawce.Na szczęścieuświadomiłam sobie, że skończyły się godziny pracy i Grzegorz właśnie jedzie do domu.Postanowiłam jednak się przemóc, zaryzykować i popatrzeć, co z tego wyniknie.* * *Już był sierpień, Grzegorz kotłował się z żoną w Szwecji i na telefon od niego niebyło szans.Udałam się na Mazury i po tygodniu wracałam.Deszcz zachowywał się niezdecydowanie.To padał, to mżył, to ustawał, chwilami na-wet chmury rzedły tak, że przeświecało przez nie słońce i w jednym z takich momen-tów nie wytrzymałam.Zatrzymałam samochód i wlazłam do lasu.Nie miałam pojęcia, gdzie akurat jestem, nie interesowało mnie to, bo zajęta byłammyślą o grzybach.Po ostatnich deszczach musiały rosnąć, Mazury w ogóle są grzybne,a las aż korcił.Mieszany, gęsto przetykany brzozami, ciągnął ku sobie i zachęcał.Kozaki,może nawet czerwone, może prawdziwki.Szosa, kompletnie pusta, wiodła nad jakimś jeziorem, które w jednym miejscu po-deszło tuż blisko i właśnie zaraz obok było miejsce na parking.Wjechałam odrobinę,tyle tylko, żeby usunąć się z szosy i od razu zawróciłam, ustawiając się przodem do wy-jazdu.Przeleciałam się kawałek, noga zrosła mi się już dawno i nie stawiała przeszkód,żadnych grzybów nie znalazłam, to znaczy owszem, było mnóstwo takich, których niezbieram, na upragnione kozaki i prawdziwki jednakże nie trafiłam.Przeszłam na drugąstronę, rozejrzałam się, westchnęłam ciężko i zaczęłam wracać do samochodu.Na skraju lasu zatrzymałam się, bo jechał jakiś samochód.Dwa samochody, jeden zadrugim.Ostro leciały, za ostro jak na tę mokrą jezdnię.Tyle zdążyłam pomyśleć, reszta stanowiła przerażone okrzyki wewnętrzne.Tendrugi wyprzedzał, w moich oczach wyskoczył do przodu i rąbnął pierwszego w lewyprzedni błotnik tak, że w mgnieniu oka zepchnął go z mokrej jezdni.Nie zwolnił nawet,dmuchnął przede mną i pognał dalej.Dostrzegłam numer, jakiś kawałek umysłu zdo-łał go zapamiętać, WYJ, słusznie, tylko wyć nad takim, 3244.Rąbnięty skokiem zjechałz szosy na łagodny stok nad jeziorem, nie przewrócił się, kierowca musiał hamować od-144ruchowo, zatrzymywały go krzaki jałowca, zastygł na ostatnim, tuż nad samą wodą, doktórej zostało mu ze trzy metry stromo schodzącego brzegu.Huk uderzenia jeszcze nio-sło po lesie.Nie leciałam tam na piechotę, rzuciłam się do samochodu, wyprysnęłam z lasui podjechałam te pięćdziesiąt metrów.Wysiadłam, popędziłam do poszkodowanegomercedesa.Stał.nie, nie stał, kiwał się nad prawie pionowym spadkiem, utrzymywany wyłącz-nie przez jeden krzak jałowca pod przednim zderzakiem.Tylne koła ześlizgiwały się poodrobinie.Jezioro w tym miejscu było głębokie, dno leciało w dół równie stromo, jakten ostatni kawałek brzegu.Kierowca siedział w środku, jeśli nie wyjdzie, utopi się ra-zem z samochodem, a nie wyjdzie, bo każdy ruch może zepchnąć pudło do wody, chy-ba że jednym skokiem.Drzwi ma zamknięte, już samo otwieranie wystarczy.Stwierdziłam tę cudowną sytuację jednym rzutem oka, z bliska i uważniej popatrzy-łam na kierowcę i zamarło we mnie wszystko.To był Miziutek.Stałam jak przydrożny słup telegraficzny i przyglądałam się jej.Siedziała nieco prze-chylona, wsparta o zagłówek i nieprzytomna.Musiała przy tym pierwszym miotnięciudostać w głowę, rąbnęła się ramą okna.Silnik zgasł, nogę na hamulec przenieść zdąży-ła, drugiej nogi na sprzęgło już nie.Skamieniała dokładnie, patrzyłam na nią i nie wie-rzyłam własnym oczom.Na głowie miała perukę idealnie w kolorze własnych włosów, ta peruka jej się prze-krzywiła, zjechała na bok i do tyłu, pod nią zaś widać było coś, co zaparło mi dechw piersiach.Miziutek był łysy.Nie całkiem tak jak Yul Brynner, ale prawie.Na gołej skórze głowy rosły gdzienieg-dzie pojedyncze włoski, razem było ich może z piętnaście sztuk Różowość skóry pogar-szała wrażenie, i tak już okropne, nasuwała myśl o młodym prosiątku.Nie, stanowczourody jej ta łysina nie dodawała.Czułam wyraznie, jak ogarnia mnie upojenie szczęściem.Nareszcie jakaś klęskaMiziutka, nareszcie coś, co powinno zatruwać jej życie jeszcze bardziej niż moja głowamnie.Nareszcie coś, co pasuje do moich uczuć ku niej!Triumfalne pienia grzmiały mi w anatomii.Z pewnym wysiłkiem uruchomiłamumysł, ruszył wolno, ale błyskawicznie nabrał rozpędu.Mercedes wisi nad głębią, zaparę chwil Miziutek się utopi i będę ją miała z głowy na zawsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]