[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W następnych działaniach postanowił pójść na żywioł.Szalejące uczucia pchnęły go do czynów desperackich.Nie miał wprawdzie najmniejszego pojęcia o zamiarach i potrzebach Czesia, ale na wszelki wypadek zdecydował się przeszkadzać mu we wszystkich.Wolna sobota wydawała się dniem do tych celów odpowiednim.O ósmej rano wyrwał ze snu panią z redakcji, która, ziewając, rozczochrana i w szlafroku, poleciła mu nabyć świeże pieczywo i wodę mineralną, wręczyła dwie torby ze śmieciami i na zakończenie dała wreszcie ogromny stos kopert.Poszukiwanie wody mineralnej w obcej dzielnicy trochę potrwało, tak, że u Czesia znalazł się dopiero dwadzieścia po jedenastej.Czesio otworzył mu drzwi, prawie gotów do wyjścia.Był sam w domu, jego rodzina już się gdzieś rozlazła.Bez większego zainteresowania przyjął komunikat, że Stefek zastępuje Zbinia, z dużym zaciekawieniem natomiast obejrzał koperty.— Parę sztuk się przyda — mruknął krytycznie.— Nie mam czasu teraz oglądać, bo muszę wyjść.Breloczek będzie, ale za drugie tyle.Stefek zorientowany był w umowie pomiędzy Zbiniem i Czesiem, nie protestował zatem i nie próbował się targować za to natychmiast postanowił uniemożliwić Czesiowi wyjście z domu.Otumaniony wielkimi uczuciami, niezbyt sprawnie posługiwał się umysłem, ale kwitło w nim natchnienie.Czesio jeszcze przez chwilę zachłannie przeglądał koperty, nie zwracając uwagi na swego gościa.Gość w pośpiechu rozejrzał się dookoła i wpadły mu w oko klucze, leżące na stoliku w przedpokoju.Nie musiały to być klucze od mieszkania, ale ich wygląd zewnętrzny tego nie wykluczał.W jednej chwili natchnienie Stefka chwyciło je i bez żadnego udziału umysłu wepchnęło w czubek buta, stojącego pod wieszakiem.Sądząc z rozmiarów i stanu, były to robocze buty ojca Czesia.Czesio spojrzał na zegar, porzucił koperty i ogłosił, że wychodzi.Włożył kurtkę, zamienił domowe kapcie na wyjściowe obuwie i sięgnął na stolik.Sięgnął nie patrząc, pomacał, nie domacał się niczego, więc spojrzał.Stefek już wiedział, że postąpił słusznie i błogość spłynęła mu na duszę.Czesio zajrzał pod stolik.— Co za zaraza? — zdziwił się.— Gdzie te klucze? Obejrzał stolik, potrząsnął leżącym na nim szalikiem, przesunął stojący na środku wazonik ze sztucznymi kwiatkami, zajrzał do wazonika, przykucnął i zaczął szukać na podłodze.Nie znalazł niczego.Wysunął małą szufladkę stolika i pogrzebał w niej.Podniósł się wreszcie i rozejrzał po przedpokoju.— Gdzie te cholerne klucze? — powiedział trochę niespokojnie.— Ty, popatrz, tu gdzieś powinny być klucze, cały pęk.Ja się śpieszę.Bez kluczy przecież nie wyjdę.Szczęście Stefka wzrosło.— A nie macie jakiego gwoździa, gdzie to się wiesza? — podsunął życzliwie.Czesio spojrzał na niego z powątpiewaniem, wszedł do kuchni i obejrzał boczne ścianki kuchennych szafek.Na jednej z nich wisiały kluczyki do piwnicy, na drugiej dwie ścierki.Czesio na wszelki wypadek obejrzał także i ścierki.Zaczął szukać na kuchennym stole.— Pomóż mi! — zażądał niecierpliwie.— Popatrz gdzie popadnie.Na kredensie zobacz i pod spodem, ja zobaczę w pokoju.Po półgodzinie przejrzane było wszystko, meble, szuflady i podłoga, a Czesio, rozwścieczony, przeszukiwał kieszenie wszystkich płaszczy, kurtek i spodni, wiszących w szafach.Stefek pomagał mu gorliwie, wysuwając supozycje, które doprowadziły go do penetracji doniczek z kwiatkami.Na środku przedpokoju piętrzył się stos przedmiotów wysypanych z teczek i toreb całej rodziny.Stefek jednakże przedobrzył.Snując przypuszczenia bez żadnych ograniczeń, rozszerzył Czesiowi horyzonty.Kwadrans po dwunastej Czesio poniechał myślenia i zaczął zaglądać wszędzie, do garnków na kuchni i do naczyń w kredensie.Po garnkach przyszła wreszcie kolej na buty.Stefek zorientował się, że nie jest dobrze i lada chwila Czesio te klucze znajdzie.Z zapałem symulując pomoc, za plecami Czesia wyciągnął klucze z noska buta, ale nie zdążył już zrobić z nimi nic więcej, jak tylko wepchnąć je pod spód zalegającego przedpokój bezładnego stosu zeszytów, książek, narzędzi, notesów, kosmetyków, rękawiczek, chustek do nosa i rozmaitych papierów.W minutę potem rozjuszony Czesio potrząsnął butami ojca i grzebał w ich wnętrzu.— Może w łazience? — podpowiedział Stefek głosem cierpiącym i słabym, bo już rozkwitał w nim następny pomysł.— Ktoś miał w ręku akurat jak tam poszedł…Czesio nawet nie spojrzał na niego, runął do łazienki.Rzeczywiście, łazienkę jakoś dotychczas przeoczył… Po chwili rozległ się stamtąd brzęk tłuczonej butelki i przenikliwy zapach wody kolońskiej zawiercił w nosie.Jednym gestem Czesio wywalił na podłogę całą zawartość kosza na brudną bieliznę, omal nie wyrwał z zawiasów drzwiczek pralki.Coś mu nagle przyszło do głowy, popędził do kuchni, szarpnął drzwiczki lodówki, stłukł jajko, gwałtownie wysunięty zamrażalnik wypadł mu z ręki i runął na podłogę razem z mięsem, masłem i mrożonym szpinakiem.Za kwadrans pierwsza Czesio dostał szału.Mamrocząc pod nosem wyszukane inwektywy pod adresem siostry, która z pewnością zabrała ze sobą przez roztargnienie jego klucze, zamierzył się i z całej siły strzelił kopa wprost w środek śmietnika w przedpokoju.Książki, zeszyty, ekierki i śrubokręty rozleciały się na wszystkie strony, a wielki pęk kluczy z brzękiem poleciał aż pod drzwi wyjściowe.Do brzęku dołączył się bolesny jęk Stefka, którego wydanie z siebie przyszło mu z największą łatwością.Czesio w pierwszym momencie zbaraniał, w następnym rzucił się na klucze, jak dzikie zwierzę na uciekający żer.Stefek jęknął ponownie.— Cholera, ślepa komenda, jełop głupi! — pomstował Czesio
[ Pobierz całość w formacie PDF ]