[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo adwokata.Jednego z tych drani,którzy robią pieniądze na trupach. Luc nie umarł. Dzięki mnie podrapał się w kark. Nazywam się Philippe,jestem ogrodnikiem.To ja go uratowałem.Uścisnąłem mu rękę.Palce miał poplamione nikotyną i trawą.Czućbyło od niego gliną i zimnym popiołem.Wyczułem równie\ zapachalkoholu.Nie wina, raczej calvadosu lub innego mocnego trunku. Nie ma pan czegoś do picia? zapytałem tonem kompana odkieliszka.Zesztywniał.Za bardzo się pośpieszyłem.Wyciągnąłem do niegopaczkę cameli.Pokręcił przecząco głową, przyglądając mi się kątem oka.W końcu zapalił swojego gitana. Na picie chyba jeszcze za wcześnie, co?37 Nie dla mnie odparłem.Zaśmiał się kpiąco i wyciągnął z kieszeni zardzewiałą metalową flaszkę.Kiedy mi ją podał, wypiłem bez zastanowienia du\y łyk.Poczułem, jaktrunek pali mi wnętrzności.Facet chciał wypróbować moją wytrzymałość.Wydawał się zadowolony z mojej reakcji i sam pociągnął spory łyk.Mlaszcząc językiem, schował z powrotem flaszkę z gorzałą. Co pan chce wiedzieć? Chciałbym poznać szczegóły.Philippe westchnął i usiadł na pniu blisko wody.W mroznympowietrzu słychać było śpiew ptaków. Lubiłem pana Soubeyrasa.Nie rozumiem, jak mogło mu się takpoprzestawiać w głowie.Oparłem się o pień najbli\szego drzewa. Pracował pan tu codziennie? Tylko w poniedziałki i wtorki.Dziś przyszedłem tak jakzazwyczaj. Niech pan opowie, jak było.Sięgnął ręką do kieszeni, podał mi flaszkę.Tym razem odmówiłem.Napił się sam. Jak tylko przyszedłem nad rzekę, od razu go zauwa\yłem.Wszedłem do wody i go wyłowiłem.Rzeka nie jest tu głęboka. Gdzie dokładnie to było? Tutaj, w tym miejscu.Kilka metrów od śluzy.Powiadomiłem\andarmerię.Byli tu w dziesięć minut.Gdybym zjawił się minutę pózniej,porwałby go prąd.Spojrzałem na idealnie nieruchomą powierzchnię rzeki. Prąd? Dziś go nie ma, bo śluza jest zamknięta. A wtedy była otwarta? Pan Soubeyras ją otworzył.Wszystko przewidział.Chciał zostaćporwany. Mówiono mi, \e obcią\ył się kamieniami. Dlatego te\ niezle się musiałem napocić, \eby go wyciągnąć zwody.Wa\ył z tonę.Obwinął się w pasie tymi cię\arkami. Jak to zrobił?Philippe podniósł się. Niech pan pójdzie ze mną.Przelazł przez ogrodzenie.W głębi ogrodu między krzakami iszpalerem grabów stała budka z poczerniałych desek.Pod38ścianami uło\one były polana przykryte plastikową folią.Ogrodnikotworzył drzwi pchnięciem ramienia.Odsunął się w bok, przepuszczającmnie do środka. W poprzedni weekend pan Soubeyras poprosił mnie, \ebym tuprzytargał stare kamienie, które walały się od lat na drugim brzegu rzeki.Poprosił te\, \ebym je rozbił na mniejsze kawałki Nie bardzo rozumiałempo co.Teraz ju\ wiem, chciał się nimi obcią\yć.Wyliczył, jaki cię\ar jestmu potrzebny, \eby utonąć.Rozejrzałem się po wnętrzu.Musiałem pogodzić się z samobójstwemLuca.Przygnębiony wycofałem się stamtąd. W jaki sposób przymocował te kamienie? Stalową linką, którą zwinął potrójnie, \eby była mocniejsza.Zrobiłw ten sposób coś w rodzaju ołowianego pasa nurków.Wciągnąłem w płuca głęboki haust zimnego powietrza.W \ołądkuczułem ostre ukłucia.Głód, gorzałka, niepokój.Co się stało? Co takiegoLuc odkrył, \e postanowił skończyć ze sobą? Zapomnieć o rodzinie, oswojej chrześcijańskiej wierze?Ogrodnik zamknął drzwi i zapytał: To był pana kumpel, tak? Mój najlepszy przyjaciel odpowiedziałem. Nie zauwa\ył pan, \e coś go gryzie? Nie.Nie śmiałem przyznać się temu nieznajomemu, \e nie rozmawiałem zLukiem od wielu miesięcy, choć dzieliło nas tylko jedno piętro.Na konieczapytałem na wszelki wypadek: Nie dostrzegł pan oprócz tego nic niezwykłego?Philippe zmru\ył swe małe zielone oczka.Znowu stał się nieufny. Nic panu nie powiedziano o medalionie? Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]