[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale współ­czułem mu i już za nim tęskniłem.- Myślałem o Hanku i Kowboju - rzekł, nie odrywając wzroku od wody przed traktorem.- Zrobimy tak, jak uzgo­dniliśmy.Inaczej nie wyjdzie z tego nic dobrego.Zabierzemy tę tajemnicę do grobu.- Wyciągnął do mnie rękę.- Umowa stoi?- Jasne - odrzekłem, ściskając grubą, zrogowaciałą dłoń.- Nie zapomnij o swoim dziadku, słyszysz?- Nigdy.Dziadzio odpalił silnik, wrzucił wsteczny i pojechaliśmy do domu.Na rusztowaniu uwijał się Percy Latcher z moim pędzlem w ręku.Oddał mi go bez słowa i usiadł pod drzewem.Malo­wałem najwyżej dziesięć minut, do chwili, kiedy na ganek wyszła babcia.- Chodź tu, Luke - zawołała.- Chcę ci coś pokazać.I poprowadziła mnie w stronę silosu.Na podwórzu mlaskało błoto, a woda stała już dziewięć metrów od stodoły.Babcia chciała się przejść i pogadać, ale się nie dało.Chcąc nie chcąc, usiedliśmy na brzegu przyczepy.- Co babcia chciała mi pokazać? - spytałem po długiej chwili milczenia.- Nic.Chciałam tylko trochę z tobą pobyć.Jutro wyjeż­dżasz.Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio spałeś poza domem.- Nie pamiętam.- Urodziłem się w pokoju, gdzie spali teraz rodzice.Dotyk jej rąk był pierwszym dotykiem, jaki kiedykol­wiek poczułem.To ona sprowadziła mnie na świat i opiekowa­ła się mamą.Nie, nigdy stąd nie wyjeżdżałem, ani na jedną noc.- Dacie sobie radę - powiedziała bez większego przekonania w głosie.- Dużo ludzi jeździ tam do pracy.Zawsze sobie radzą i zawsze wracają do domu.Zanim się spostrzeżesz, bę­dziecie z powrotem.Jak każdy wnuczek, strasznie kochałem moją babcię, ale wiedziałem, że już nigdy nie zamieszkam w jej domu i że już nigdy nie będę pracował na jej polu.Porozmawialiśmy trochę o Rickym, potem o Latcherach.Objęła mnie, mocno przytuliła i kazała przysiąc, że będę do niej pisał.Kazała też przyrzec, że będę się dobrze uczył, słuchał rodziców, chodził do kościoła, czytał Pismo Święte i że będę dbał o swoją wymowę, żebym nie mówił jak Jankesi.Kiedy się już naprzyrzekałem, wróciliśmy do domu, omijając kałuże.Ranek wlókł się w nieskończoność.Latcherzątka rozpełzły się po całej farmie, ale wróciły na lunch.Stanęły pod ścianą i patrzyły, jak ich tata i mój tata ścigają się w malowaniu.Nakarmiliśmy ich na werandzie.Kiedy zjedli, Libby od­ciągnęła mnie na bok i ukradkiem dała mi list do Ricky’ego.Udało mi się podwędzić białą kopertę.Napisałem na niej adres poczty wojskowej w San Diego i nakleiłem znaczek.Libby była pod wrażeniem.Ostrożnie włożyła do niej list i dwa razy polizała brzegi.- Dziękuję, Luke - powiedziała i pocałowała mnie w czoło.Schowałem list pod koszulę, żeby nikt go nie zobaczył.Chciałem wspomnieć o nim mamie, ale nie było okazji.Od tej chwili wydarzenia potoczyły się szybciej.Mama i babcia przez całe popołudnie prały i prasowały ubrania na wyjazd.Tato i pan Latcher malowali, dopóki starczyło farby.Chciałem, żeby czas płynął wolniej, ale dzień zbliżał się już do końca.Przetrwaliśmy kolejną cichą kolację, gdyż wszyscy mart­wiliśmy się naszym wyjazdem, chociaż każdy z innego powo­du.Byłem tak smutny, że zupełnie nie miałem apetytu.- To nasza ostatnia kolacja.- Poczułem się jeszcze gorzej.Nie wiem, po co dziadek to powiedział.- Mówią, że na północy jest kiepskie jedzenie - dodała babcia, żeby mnie rozśmieszyć.Nic z tego, nie rozśmieszyła.Było za chłodno, żeby siedzieć na werandzie.Przeszliśmy do saloniku i próbowaliśmy rozmawiać, jakby nigdy nic.Sęk w tym, że nie było odpowiedniego tematu.Kościół? Nuda.Baseball? Liga już dawno się skończyła.O Rickym rozmawiać nie chcieliśmy.Ani o nim, ani nawet o pogodzie.W końcu poszliśmy spać.Mama okryła mnie i pocałowała na dobranoc.Babcia też.Zajrzał do mnie Dziadzio, co nigdy dotąd mu się nie zdarzało.W końcu zostałem sam.Zmówiłem pacierz i wbiłem wzrok w ciemny sufit, nie wierząc, że to moja ostatnia noc w domu.ROZDZIAŁ 36Tata został ranny we Włoszech w tysiąc dziewięćset czter­dziestym czwartym roku.Leczono go tam, potem przeniesiono na okręt szpitalny, a jeszcze potem przewieziono do Bostonu, gdzie przeszedł rehabilitację.Kiedy wysiadł na dworcu auto­busowym w Memphis, miał ze sobą dwa wojskowe worki z ubraniem i kilkoma upominkami.Dwa miesiące później ożenił się z moją mamą.Dziesięć miesięcy później na scenę wydarzeń wkroczyłem ja.Nigdy w życiu nie widziałem wojskowego worka.O ile wiedziałem, od wojny ich nie używano.Kiedy nazajutrz wczes­nym rankiem wszedłem do salonu, stały tam obydwa, w połowie wypełnione ubraniami, a mama układała na stole rzeczy, które musiała jeszcze spakować.Sofa była zawalona jej sukien­kami, kołdrami i koszulami, które wyprasowała wieczorem.Spytałem, skąd te torby, a ona powiedziała, że osiem lat przeleżały na stryszku w szopie z narzędziami.- A teraz zjedz szybko śniadanie - dodała, składając ręcznik.Był to nasz ostatni posiłek i babcia zaszalała.Jajka, kiełbasa, szynka, kasza, smażone ziemniaki, pieczone pomidory i grzan­ki - wystawiła na stół dosłownie wszystko.- Macie przed sobą długą drogę - wyjaśniła.- Tak? - spytałem, czekając na kawę; dziadek i tata byli gdzieś na dworze.- Tak.Tato mówi, że będziecie jechać osiemnaście godzin.Bóg wie, kiedy znowu zjecie porządny posiłek.- Ostrożnie postawiła przede mną kubek kawy i pocałowała mnie w czoło.Uważała, że porządny posiłek potrafi przygotować tylko ona, we własnej kuchni i ze składników pochodzących z własnej farmy.Dziadek i tata już jedli.Babcia usiadła i pijąc kawę, patrzyła, jak pochłaniam zgromadzone na stole delikatesy.I znowu kazała mi przyrzekać: że będę do nich pisał, że będę grzeczny, że będę czytał Biblię i się modlił, że nigdy nie zmienię się w Jankesa.Właściwie był to cały katalog przykazań [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl