[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyskrobywanie kotłów stojących na placu było niedozwolone i można było za to być zbitym, lecz widziałem, że wielu więźniów ma takie deseczki i poluje na moment, kiedy można będzie podejść i skrobać kotły.Tu można było uniknąć bicia, bo jak zbliżał się kapo, to pierwszy, który go zauważył, uciekał, a za nim uciekali wszyscy.Jeśli ktoś był już takim muzułmanem, że nie miał siły uciekać, to oberwał w twarz albo kopniaka.Przy tych kotłach bicie otrzymywało się nieduże, ale i nieduża była z nich korzyść.Naszym codziennym uzbrojeniem, z którym szliśmy do pracy - mówię tu o Stefanie i o sobie - była taka właśnie deseczka oraz łyżka z uciętą grubszą częścią raczki - żeby zajmowała mało miejsca w kieszeni.Jednego dnia, gdy nam się polowanie nie udało i gdy już szykowaliśmy się wrócić do “swojej” pracy, zauważyliśmy kocioł pod oknem budki, która stała przy bramie wejściowej do obozu.W budce tej dyżurował esesman, który zapisywał każdego wchodzącego i wychodzącego z obozu na teren pracy.Okienko było nisko umieszczone, tak że esesman siedząc w budce miał twarz na wysokości okienka.Kocioł stał pod samym oknem.Zastanawialiśmy się, czy kocioł jest pusty, czy też w nim coś jest.Doszliśmy do wniosku, że kocioł nie może być pusty, a na pewno są w nim zlewki, które zostały przyniesione z kuchni SS i czekają na zebranie przez ludzi pracujących w świniami.Trochę strach brać, ale wiemy znów, że tupet pomaga wiele.Przeszliśmy kilka razy w pobliżu, tak żeby nie zwrócił na nas uwagi esesman z budki.Wszystko wydaje się w porządku.Nie widać nikogo, kto mógłby pasować do tego kotła.Raptem Stefan mówi:- Bierzemy! - I wali po kocioł na pewniaka, a ja za nim.Podeszliśmy do budki, zdjęliśmy przed esesmanem czapki - bo mógłby przyczepić się o niezdjęcie czapek - i nie mówiąc nic bierzemy kocioł za uszy.Ciężki był.Teraz już na pewniaka, jakby to niesienie kotła należało do naszego obowiązku, zanieśliśmy go za kantynę oficerską, do rowu, który tam był wykopany.Po otwarciu kotła stwierdziliśmy, że nasze przewidywania były słuszne.W kotle znajdowały się zmieszane razem kartofle i buraczki na gęsto.Kocioł o pojemności 50 litrów był pełen.Po kilku minutach opychania się zawołaliśmy jakiegoś obcego przechodzącego muzułmana.Po chwili znów się ktoś przyłączył, potem jeszcze ktoś i jeszcze ktoś, tak że w końcu było nas chyba ośmiu czy dziesięciu.Żarcia starczy, 50 litrów i w dodatku kit.Wszyscy zajęci byli jedzeniem, ale my, starzy rutyniarze, wiedzieliśmy, co trzeba robić.Jedliśmy, ale i nie spuszczaliśmy z oka terenu.Co chwila któryś z nas unosił się i wysadziwszy kawałek głowy z rowu rozglądał się na wszystkie strony, czy nie zbliża się jakieś niebezpieczeństwo.Zauważyłem idącego w naszym kierunku esesmana.Był jeszcze na tyle daleko, że nie mógł nas zobaczyć.Obserwujemy, czy nie skręci w inną stronę - nie - idzie dalej prosto na nas.W wywrócone na lewą stronę czapki nakładliśmy sobie jedzenia i nic nie mówiąc oddaliliśmy się rowem, żeby nas nie zobaczył esesman.Za chwilę tamtych już walił.Dostali trochę po zapchanych jedzeniem gębach, a dwóm z nich kazał odnieść kocioł.Jednego dnia polowaliśmy ze Stefkiem.Gdy dochodziliśmy do bramy obozowej, natrafiliśmy na kolumnę blokowych, którzy z kuchni nieśli do bloków kolacyjne porcje kiełbasy.Stali dwójkami.Gdy zbliżyliśmy się do ostatniej dwójki, zaczęli zakładać sobie na ramiona skrzynki z porcjami, bo już brama otworzyła się i za chwilę mieli wchodzić do środka.Gdy doszliśmy do ostatniej dwójki, Stefan - wielki taki - wyciągnął łapę, wsadził ją w skrzynkę z kiełbasami i wyjął w jednej garści cztery sztuki; jedną od razu całą wsadził w usta, a trzy spokojnie pakuje sobie do kieszeni.W pierwszym momencie przestraszyłem się, lecz szybko rzuciłem oczami na wszystkie strony, czy ktoś tego nie widział.Jestem pewien, że jeden blokowy, który w tym momencie podnosił z ziemi swoją skrzynkę, zauważył to, lecz Stefan z uśmiechem mrugnął do niego szelmowsko okiem i poszliśmy dalej.Gdy już minęliśmy bramę, dał mi Stefek dwie kiełbasy i sam też zjadł swoją drugą porcję.Innym razem szliśmy między barakami SS.Na parapecie okna ostatniego baraku zauważyłem olbrzymiego jak dwie pięści, pięknego pomidora.W baraku tuż przy oknie rozmawiali esesmani.Nie wiem, jak to się stało, lecz jeden nieznaczny ruch ręką i pomidor już był w moim ręku, a za chwilę w kieszeni.Stefek podziwiał mnie, że nie bałem się ściągnąć pomidora na oczach esesmanów, a ja podziwiałem jego, że nie bał się wyciągnąć kiełbas ze skrzynki; a w jednym i drugim przypadku, gdyby nas złapali - zatłukliby na śmierć, jeśli nie obydwóch, to już na pewno tego, który brał.Stefan kiedyś w pogoni za żarciem zapuścił się z wiaderkiem od marmolady w ogród SS po pomidory.Chciał wykorzystać mgłę, która tego ranka była bardzo gęsta.Gdy już miał pełne wiaderko, przyłapał go kapo ogrodników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]