[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Langner taki nie był.Jadł wszystko, choć bez zapału.Nie miał humorów, kiedy mial myć naczynia, mył je.Nie opowiadał długo i szeroko o sobie i swoich pracach.Zapytany o coś, odpowiadał.Nie unikał Pirxa.Nie narzucał mu się.Właściwie ta nijakość może i zaczęłaby Pirxa drażnić, bo wrażenie pierwszego wieczoru - kiedy fizyk ustawiający na półce książki wydał mu się wcieleniem skromnego bohaterstwa, a właściwie nie bohaterstwa, lecz godnej zazdrości, po stoicku mężnej postawy naukowej - to wrażenie znikło i Pirxowi wydawał się ten towarzysz przymusowy człowiekiem szarym do znudzenia.Ale Langner mimo wszystko nie nudził go ani drażnił, okazało się bowiem, że on, Pirx, ma, na razie przynajmniej, i tak aż nadto zajęcia.Było to zajęcie pochłaniające.Teraz kiedy znał Stację i jej otoczenie, jeszcze raz wziął się do studiowania wszystkich dokumentów.Katastrofa zaszła w cztery miesiące po uruchomieniu Stacji.Wbrew spodziewaniom nie nastąpiła zresztą o świcie czy o zmierzchu, lecz w samo niemal księżycowe południe.Trzy czwarte przewieszonej płyty Orlego Skrzydła runęło bez jakichkolwiek zwiastunów.Widowisko to miało naocznych świadków, w powiększonej chwilowo do czterech osób załodze Stacji, która oczekiwała właśnie kolumny transporterów z zapasami.Późniejsze badania wykazały, że wcięcie w głąb wielkiego filaru Orła rzeczywiście naruszyło krystaliczny trzon skał i jego równowagę tektoniczną.Anglicy zrzucili odpowiedzialność na Kanadyjczyków, Kanadyjczycy na Anglików, lojalność zaś partnerów Wspólnoty Brytyjskiej przejawiała się w tym, że ostrzeżenia profesora Animcewa obie strony konsekwentnie przemilczały.Jakkolwiek rzecz się miała, skutki były tragiczne.Czterej ludzie stojący przed Stacją, oddaloną w linii prostej od miejsca katastrofy o niecałą milę, widzieli, jak oślepiająca ściana rozdwaja się, jak pęka na kawały system klinów i murów przeciwlawinowych, które ścięły następne uderzenia; jak ta cała masa pędzących brył znosi drogę wraz z podpierającą ją formacją i schodzi w dolinę, która przez trzydzieści godzin była morzem łagodnie falującej bieli - pędzony straszliwym impetem, zalew tej kurzawy osiągnął w ciągu kilku minut przeciwległą ścianę krateru.W zasięgu zniszczenia znalazły się dwa transportery.Tego, który zamykał kolumnę, w ogóle nie udało się znaleźć.Szczątki pogrzebała dziesięciometrowa warstwa rumowiska.Drugi próbował uciec.Znajdował się już poza nurtem lawiny, na górnym ocalałym odcinku drogi, ale jedna ogromna bryła, przeskoczywszy zachowaną resztkę muru lawinowego, taranowała go i zmiotła w trzystametrową przepaść.Jego kierowca zdołał otworzyć luk i wypadł na toczące się piargi.On jeden przeżył swych towarzyszy, zresztą o kilka zaledwie godzin.Ale tych kilka godzin stało się piekłem dla pozostałych.Ów człowiek, Francuz kanadyjski, nazwiskiem Roget, nie stracił przytomności czy też odzyskał ją tuż po katastrofie - i z wnętrza białej chmury, która okryła całe dno krateru, wzywał pomocy.Jego odbiornik radiowy był zepsuty, ale nadajnik działał.Niepodobna go było odnaleźć.Wskutek wielokrotnego załamywania fal, odbitych od głazów (a były one wielkości kamienic - ludzie poruszali się w labiryncie wypełnionym mlekiem kurzu jak w ruinach miasta), próby pelengowania tylko wprowadzały w błąd.Zawartość siarczków żelaza w skale czyniła radar bezużytecznym.Po godzinie, gdy spod Bramy Słonecznej zszedł drugi kamieniospad, przerwano poszukiwania.Ta druga lawina była niewielka, ale mogła wszakże zwiastować następne obrywy.Czekano więc, a głos Rogeta słychać było dalej, szczególnie dobrze na górze, na samej Stacji; kamienny kocioł, w którym tkwił, działał jak rodzaj wzwyż wycelowanego reflektora.Po trzech godzinach przybyli Rosjanie z Ciołkowskiego i wjechali w pyłową chmurę gąsienicówkami, które stawały dęba i groziły wywróceniem na ruchomym stoku: wskutek niewielkiej ciężkości kąt nachylenia pól piarżystych jest na Księżycu większy niż na Ziemi.Tyraliery ratowników, spieszone tam, gdzie i gąsienicówki przejść nie mogły, trzykrotnie przeczesały ruchomy obszar osypiska.Jeden z ratowników wpadł do szczeliny i tylko natychmiastowe przewiezienie na Ciołkowskiego, z niezwłoczną akcją lekarską, uratowało mu życie.I wówczas nie wycofano się z wnętrza chmury, ponieważ głos Rogeta, coraz słabszy, słyszeli wszyscy.W pięć minut po wypadku zamilkł.Żył jeszcze.Wiedziano o tym.Każdy skafander posiadał bowiem, oprócz radia, służącego do komunikacji głosem, miniaturowy automatyczny nadajnik, połączony z aparatem tlenowym.Każdy wdech i wydech przekazywany falami elektromagnetycznymi rejestrował na Stacji specjalny wskaźnik, rodzaj oka magicznego, jako miarowe rozszerzanie się i kurczenie zielono świecącego motylka, i ten fosforyzujący ruch wskazywał, że nieprzytomny, konający Roget wciąż jeszcze dyszy; pulsacja ta stawała się coraz wolniejsza - nikt nie mógł wyjść z radiostacji, stłoczeni w niej ludzie bezsilnie czekali na śmierć.Roget oddychał jeszcze dwie godziny.Potem zielony płomyk w oku magicznym zamigotał, skurczył się i tak już został.Pogruchotane ciało odnaleziono dopiero po trzydziestu godzinach, stężałe na kamień, i pochowano je, tak okaleczone, że nie otwarto nawet skafandra, w tym na pół zgniecionym pokrowcu metalicznym, jak w trumnie.Potem wytyczono nową drogę, a właściwie tę ścieżkę skalną, którą przybył na Stację Pirx.Kanadyjczycy gotowali się porzucić Stację, lecz ich uparci koledzy angielscy nie dawali za wygraną.Echo katastrofy obiegło całą Ziemię w licznych, nieraz całkowicie sprzecznych wersjach, na koniec wrzawa ta ucichła.Tragedia stała się częścią kronik o zmaganiu z pustyniami Księżyca.Na Stacji zmieniali się dyżurni astrofizycy.Tak minęło sześć księżycowych dni i nocy.1 kiedy wydawało się, że to niedawno tak doświadczone miejsce nie zrodzi już żadnej sensacji, raptem radio Mendelejewa nie odpowiedziało ze świtem na wezwanie Ciołkowskiego.I tym razem na ratunek, czy raczej na zwiad, wobec niezrozumiałego milczenia Stacji, wyruszyła ekipa z Ciołkowskiego.Przybyła rakietą, która wylądowała u stóp wielkiego lawiniska pod Orlim Szczytem.Do kopuły Stacji dotarli, kiedy cały niemal krater wypeMiała jeszcze nie rozwidniona żadnym promieniem słonecznym ciemność.Tylko pod szczytem stalowy czerep iskrzył się w poziomym świetle.Klapa wyjściowa była szeroko otwarta.Pod nią, u stóp drabinki, spoczywał Savage, w takiej pozie, jakby osunął się z jej szczebli.Przyczyną zgonu było uduszenie - pancerne szkło jego hełmu pękło.Później wykryto na wewnętrznej powierzchni jego rękawic nikłe ślady skalnego pyłu, jakby wracał ze wspinaczki.Ale ślady te mogły pochodzić sprzed jakiegoś czasu.Drugiego Kanadyjczyka, Challiersa, znaleziono dopiero po systematycznym przepatrzeniu wszystkich okolicznych żlebów i rynien.Ratownicy, spuściwszy się na trzystumetrowych linach, wydobyli jego ciało z dna przepaści pod Bramą Słoneczną.Spoczywało o kilkadziesiąt zaledwie kroków od miejsca, w którym zginął i pochowany został Roget.Próby odtworzenia wypadków wyglądały zrazu beznadziejnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]