[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obruszyłem się.— Jakże pan chce, abym to zapomniał? — spytałem.— To nie leży w mojej władzy.Zresztą, naprawdę, i tak zbyt wiele robię już dla pana i niegodne jest żądać ode mnie, abym działał jak ślepy automat, narzędzie!To mówiąc, chciałem go wyminąć, bo zastępował mi drogę, ale on chwycił mnie za rękę i przycisnął do serca — znów bliski płaczu.— To nie dla mnie, nie dla mnie — powtarzał trzęsącymi się wargami — błagam, proszę, niech pan zechce to zrozumieć, on… on nie jest tylko moim przyjacielem, chodzi o coś większego, o rzecz nieporównanie większą, przysięgam panu, chociaż nie mogę w tej chwili jeszcze tego powiedzieć, ale niech mi pan wierzy: nie zwodzę pana i nie ma w tym nic niskiego! On… on się panu odwdzięczy — sam to słyszałem — pan nie wie, nie może pan wiedzieć, a ja, nie, nie wolno mi nic mówić, ale to do czasu, przekona się pan!Tak mniej więcej mówił — ale nie potrafię oddać rozpaczliwego żaru, z jakim patrzał mi w oczy.Przegrałem jeszcze raz — musiałem, po prostu musiałem mu dać to przyrzeczenie.Trzeba żałować, że nie trafił na kogoś mniej uczciwego — być może losy świata potoczyłyby się inaczej, ale stało się.Zaraz potem odszedł; zamknęliśmy zmontowaną część urządzenia do podokiennej szafki, od której miałem klucz — i Harden wziął go ze sobą.Zgodziłem się i na to, żeby go uspokoić.Po tym pierwszym wieczorze wspólnej pracy znów miałem sporo materiału do przemyślenia — bo myślenia już nie mógł mi zabronić.Najpierw była sprawa owych fałszywych połączeń; przypuszczałem, że nie odkryłem wszystkich, tym bardziej że cały schemat, widziałem to coraz wyraźniej, stanowił tylko część jakiejś większej, może daleko większej całości.Czyżby chciał ją zmontować później sam, po zakończeniu u mnie terminatorki?Elektryk, wdrożony do mechanicznej pracy, nie interesujący się specjalnie tym, jaki sens ma to, co robi, być może przeszedłby nad owymi miejscami schematu do porządku, ale mnie nie dawały one spokoju.Nie umiem powiedzieć dlaczego, to znaczy — nie potrafię tego zrobić, nie przedstawiając owego schematu, którego, niestety, nie mam — ale wyglądało to tak, jakby złe połączenia zostały wprowadzone umyślnie.Im dłużej nad nimi myślałem, tym mocniej byłem o tym przeświadczony.Były to, nie miałem już prawie wątpliwości, fałszywe tropy, zwodnicze, mylące pociągnięcia tego, kto stał, niewidzialny, za całą tą sprawą.Najmniej w tym wszystkim podobało mi się to, że pan Harden naprawdę o istnieniu tych umyślnych pogmatwań schematu nic nie wiedział, a zatem i on nie był dopuszczony do jądra zagadki, a zatem i jego oszukiwano — a robił to jego tak zwany „przyjaciel”! Muszę wyznać, że jego sylweta nie nabierała w mych oczach pociągających rysów, wprost przeciwnie: nie odczuwałem ochoty, aby nazwać kogoś takiego swoim przyjacielem! A jak należało rozumieć wielkie, choć mgliste słowa pana Hardena, kryjące niejasne obietnice i przyrzeczenia? Nie wątpiłem, że tylko je przekazywał, że i tu był jedynie pośrednikiem — ale czy dobrej, czy czystej sprawy? Następnego dnia po południu, gdy byłem w domu i czytałem książkę, matka powiedziała mi, że w bramie jest ktoś, kto chce się ze mną widzieć.Była oczywiście zła i spytała, co też to mam za podstarzałych znajomków, którzy boją się pokazać sami i posyłają po mnie dzieci dozorcy.Nie odpowiedziałem nic, bo mnie coś tknęło, i zbiegłem na dół.Był już wieczór, ale lampy, nie wiem czemu, nie świeciły się i w sieni panowała taka czarna ciemność, że ledwo dostrzegłem czekającego.Był to pan Harden.Zdawał się mocno zdenerwowany.Poprosił mnie, żebyśmy wyszli na ulicę.Ruszyliśmy w stronę ogrodu, przy czym pan Harden nie odzywał się przez dłuższy czas, aż gdy znaleźliśmy się nad stawem, w kompletnym o tej porze pustkowiu, spytał, czy interesuję się przypadkiem poważną muzyką.Powiedziałem, że owszem, dosyć ją lubię.— Ach, to dobrze, to bardzo dobrze.A — być może, posiada pan jakieś płyty? Chodzi mi właściwie tylko o jedną — o Adagio, opus ósme, Dahlen–Gorskiego.Jest to… ma to być… to nie dla mnie, wie pan, ale…— Rozumiem — przerwałem mu.— Nie, nie mam tej płyty.Dahlen–Gorski? To, zdaje się, taki nowoczesny kompozytor?— Tak, tak, pan się świetnie orientuje, jak to dobrze.Ta płyta — ona jest, niestety, bardzo, wie pan… nie mam teraz, nie mam środków, i…— No i ja też, niestety, nie bardzo jestem z funduszami — powiedziałem, śmiejąc się trochę nienaturalnie.Pan Harden przestraszył się.— Ależ, na miły Bóg, nigdy bym o tym nie pomyślał, to nie wchodzi w ogóle w rachubę.Może któryś z pana znajomych ma tę płytę? Chodzi tylko o wypożyczenie, na jeden dzień, nie na dłużej, doprawdy!Nazwisko Dahlen–Gorskiego coś potrąciło w mojej pamięci; milczeliśmy chwilę, idąc wzdłuż brzegu jeziora, po cienkim błocie, aż naraz uzmysłowiłem sobie, że przeczytałem je w gazecie, bodajże w programie radiowym.Powiedziałem o tym panu Hardenowi.Wracając, kupiliśmy w budce gazetę — rzeczywiście nazajutrz orkiestra symfoniczna radia miała odegrać to Adagio.— Wie pan co — powiedziałem — nic prostszego, jak nastawić radio o tej właśnie godzinę — która to? dwunasta czterdzieści przed południem — i pański przyjaciel po prostu będzie mógł tego posłuchać.— Tsss — uciszył mnie, rozglądając się nieufnie — proszę pana, fatalnie, że to się nie da zrobić, on… ja… on pracuje wtedy, wie pan, i…— Pracuje? — powiedziałem zdumiony, bo mi się to nie zgadzało całkiem z obrazem opuszczonego, na wpół obłąkanego, bezwładnego starca.Harden milczał, jakby stropiony tym, co powiedział.— A więc — rzekłem, idąc za nagłym impulsem — wie pan co: ja panu nagram to Adagio na moim magnetofonie…— Ach, to będzie świetnie! — zawołał.— Będę panu nieskończenie wdzięczny, tylko… tylko… czy będzie mi pan mógł pożyczyć magnetofon, żeby… żeby to potem odtworzyć?Mimo woli uśmiechnąłem się.Z magnetofonami u krótkofalowców — to cała historia: mało kto ma własny, a każdy chce robić nagrania, szczególnie egzotycznych kontaktów i nasłuchów, więc szczęśliwy posiadacz wiecznie jest bombardowany prośbami o pożyczenie.Nie chcąc wiecznie znajdować się w kolizji z moim dobrym sercem, wbudowałem sobie, montując nową aparaturę, magnetofon do środka, jako nierozdzielną część całości; całej aparatury nie można, rozumie się, pożyczać, bo jest za wielka.Powiedziałem to wszystko panu Hardenowi, który się niewypowiedzianie zmartwił.— No, to co robić… co robić? — powtarzał, dotykając palcami guzików wyszarzałego palta— Mógłbym panu dać samą taśmę tylko, z nagraniem — odparłem — a magnetofon musiałby pan sobie u kogoś wypożyczyć.— Nie mam u kogo… — bąknął, zagłębiony w myślach — zresztą… przecież magnetofon niepotrzebny! — wyrzucił z nagłą radością.— Wystarczy taśma, tak, taśma wystarczy, jeżeli będzie pan mógł mi ją dać? Pożyczyć? — zaglądał mi w oczy.— Pański przyjaciel ma magnetofon? — spytałem.— Nie, ale jemu to niepotrz…Urwał.Całe jego rozradowanie znikło.Staliśmy akurat pod gazową latarnią.Harden, oddalony o krok, wpatrywał się we mnie ze zmienioną twarzą.— Właściwie nie — powiedział — ja się pomyliłem.On ma magnetofon.Tak, ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]