[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nakręciwszy film, wysłałem go do wywołania w Indiach za pośrednictwem urzędu spraw zagranicznych i Misji Brytyjskiej i po dwóch miesiącach Dalajlama miał go już w rękach.Film udał się nadzwyczajnie.Poprzez ten film nawiązałem pierwszy osobisty kontakt z młodym władcą Tybetu.Osobliwe – to właśnie produkt XX wieku stanowił punkt wyjścia do narodzenia się przyjaźni, która rozwijała się ponad wszelkimi konwenansami i łączyła nas coraz silniej.Dalajlama przez Lobsanga Samtena przekazał mi swe życzenie, abym fotografował dla niego ceremonie i uroczystości.Od tej chwili pozostawaliśmy w ciągłym kontakcie.Przekazywał mi stale szczegółowe instrukcje i często zdumiewałem się, że pomimo swych wytężonych studiów, tak intensywnie zajmuje się zdjęciami.Czasem było to kilka słów na karteczce, innym razem przekazywał życzenia przez usta Lobsanga Samtena.Raz wskazywał mi kierunek, z którego jego zdaniem najkorzystniej będzie padać światło, kiedy indziej znów zwracał moją uwagę na to, że ta lub inna ceremonia zacznie się punktualnie.Ja także mogłem mu już wtedy przekazać prośbę, by podczas procesji zechciał dłużej spojrzeć w kierunku, gdzie – zgodnie z ustaleniami – będę stać z kamerą.Oczywiście, podczas ceremonii starałem się jak najmniej rzucać w oczy z moim aparatem.Ten problem najwyraźniej niepokoił także młodego Króla-Boga; często prosił mnie pisemnie na karteczce, abym raczej zrezygnował ze zrobienia zdjęcia, niż przepychał się do przodu.Naturalnie nie dało się robić zdjęć, pozostając całkowicie nie zauważonym.Wkrótce jednak wszyscy wiedzieli, że filmuję i fotografuję na polecenie Jego Świątobliwości i starano mi się to ułatwiać.Nawet groźni żołnierze zakonni robili mi często miejsce swoimi pejczami i zachowywali się jak owieczki, gdy prosiłem, aby mi pozowali do zdjęcia.Ustawiałem się zawsze w dokładnie przemyślanym miejscu i dzięki temu byłem w stanie robić takie ujęcia z uroczystości religijnych, jakie zapewne dotychczas nikomu się nie udały.Ponadto zawsze miałem przy sobie swoją laicę i pewne szczególne zdjęcia robiłem także dla siebie.Jednak często zmuszony byłem sam rezygnować z najpiękniejszych scen na korzyść mojego zleceniodawcy.Najbardziej żałowałem, że tylko na niewielu zdjęciach udało mi się uchwycić wyrocznię w transie.Katedra w LhasieSzczególnie ładne zdjęcia udało mi się zrobić lhaskiej Katedrze.Świątynia Cug Lag Khan została zbudowana w VII wieku i w niej znajduje się najbardziej drogocenny w Tybecie posąg bóstwa.Historia powstania Katedry sięga czasów słynnego króla Songcena Gampo, którego dwie małżonki wyznawały wiarę buddyjską.Jedna pochodziła z Nepalu i ufundowała drugą co do wielkości świątynię w Lhasie – Ramocze.Druga żona – Chinka, przywiozła ze sobą złoty posąg bóstwa.Obydwu udało się przekonać do buddyzmu króla, który wówczas wyznawał jeszcze starą religię bon.Później podniósł on buddyzm do rangi religii państwowej i nakazał zbudowanie katedry, aby umieścić w nim ów wspaniały posąg.Niestety, świątynia ma te same niedostatki co Potala.Z zewnątrz jest wspaniałą, wywierającą bardzo wielkie wrażenie budowlą, jej wnętrze jednak jest mroczne, pełne zakamarków i nieprzyjemne.Nagromadzono w niej nieprzebrane skarby, wzbogacane co dzień nowymi darami, na przykład: każdy minister obejmujący stanowisko obowiązany jest kupić nowe jedwabne i brokatowe tkaniny dla spowicia wszystkich posągów i ufundować kielich ze szczerego złota na topione masło.W lampach nieustannie płoną olbrzymie jego ilości i zapach zjełczałego tłuszczu latem i zimą wypełnia powietrze ostrym, duszącym swędem.Z tych obfitych ofiar jedyny pożytek mają myszy.Tysiące ich buszują w fałdach jedwabnych szat posągów, wspinają się, schodzą w dół, wyżerają z miseczek ofiarnych campe i masło.W świątyni panują ciemności, nie wpada najmniejszy nawet promyk słońca i tylko lampy maślane na ołtarzach rzucają chybotliwe światło.Wejście do sanktuarium zagradza ciężka, żelazna krata, otwierana wyłącznie o określonej porze.W jednym z ciemnych i wąskich korytarzy odkryłem dzwon zawieszony u sufitu.Zobaczywszy na nim jakiś napis, spróbowałem go odszyfrować i.własnym oczom nie wierzyłem! Pięknie odlany na dzwonie relief brzmiał: Te deum laudamus.Dzwon ten to prawdopodobnie jedyna pozostałość po kaplicy, którą wznieśli w Lhasie przed kilkuset laty katoliccy misjonarze.Nie udało im się wówczas osiąść na trwałe i zmuszeni byli opuścić kraj.Jednakże głęboki szacunek, jakim darzy się w Tybecie każdą religię, sprawił zapewne, że dzwon przechowuje się w Katedrze.Pragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej o tej kaplicy kapucynów i jezuitów, niestety wszelki ślad po niej zaginął.* * *Pod wieczór Katedra zapełnia się wiernymi, a przed najświętszym posągiem ustawia się długa kolejka ludzi.Każdy dotyka kornie czołem figury Buddy i pozostawia jakąś drobną ofiarę.Mnich wlewa wiernym w wyciągniętą dłoń święconą wodę, zabarwioną szafranem.Część z niej się łyka, a resztą spryskuje się czubek głowy.W świątyni przebywa stale wielu mnichów, którzy pod okiem wysokiego urzędnika strzegą nieprzebranych skarbów i dolewają masła do lampek.Kiedyś uczyniono próbę założenia instalacji elektrycznej w Katedrze, aby lepiej oświetlić ciemne korytarze i kaplice.Niestety, nastąpiło krótkie spięcie i wybuchł niewielki pożar.Wszystkich „elektryków” biorących udział w tych pracach natychmiast zwolniono i nikt już więcej nie chciał słyszeć o sztucznym świetle.Przed wejściem do Katedry leżą wielkie kamienne płyty.Są one wypolerowane jak lustro i mają wiele zagłębień; od ponad tysiąca lat wierni padają tu na twarz, okazując cześć bogom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl