[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gromy rozbiegały się po górach, a na równiny lał się ogień święty.Ziemia pękała w płomieniach, lasy całe paliły się jak smolne pochodnie.Morza i rzeki wrzały.Płomienne opary otoczyły tytanów, którym oczy ślepły od niesamowitego blasku.Gwałtowne wiatry wzbijały tumany pyłu, zdawały się unosić w czarnych skrętach pioruny i błyskawice.Gdy na chwilę rozpraszały się chmury, widać było w pierwszym rzędzie walczących trzech olbrzymich sturękich, którzy za każdym razem ciskali w tytanów trzysta skał, okrywając ich jakby chmurą kamienną.Lecz nie byli oni tak groźni jak pioruny Dzeusa, wobec których stawali tytanowie ogłuszeni i bezradni, albowiem nikt z nich dotąd nie widział tej straszliwej ognistej broni.Raz wraz któryś z nich padał omdlały i bezwładny, w potoku czerwonego światła i wśród przeraźliwego huku gromów.Wówczas olbrzymi sturęcy (hekatonchejrowie) chwytali te ogromne ciała, z których, zda się, życie uciekło, i wrzucali je w przepaści Tartaru, między wygasłe i dymiące kratery, cuchnące bagna i lodowe góry, gdzie brał ich już w swe wieczyste posiadanie nieprzenikniony mrok i noc nieskończona.Jak wprzód dostojny Uranos, tak obecnie Kronos zwalił się w nicość zapomnienia, z której dochodziły już tylko słabe echa.U ludu nie mówiono o nim źle.Obchodzono ku jego czci prastare święto Kronia, podczas którego weselono się na pamiątkę złotego wieku, jaki za jego czasów panować miał na ziemi.Kronos nie posiadał ani świątyń, ani ołtarzy.W Olimpii istniało wzgórze jego imienia, a nie opodal stało szanowne Metroon, przybytek Rei, “matki bogów".Na posągach, które pojawiają się bardzo rzadko, wyobrażano Kronosa jako poważnego, starszego mężczyznę z brodą: głowę ma nakrytą połą płaszcza.Małżonkę jego, Reję, utożsamiali Grecy z azjatycką boginią Kybele i przedstawiali jako tęgą niewiastę na wozie w lwy zaprzężonym, trzymającą gałąź lub wieniec dębowy i klucz, na głowie zaś miała diadem z obronnych wież i bastionów.Nowe pokolenie bogów niedługo pożywało owoce zwycięstwa.Powstał przeciw nim ród gigantów, synów Ziemi.Jedni z nich byli podobni do ludzi, chociaż kształtów olbrzymich, inni mieli potworne cielska zakończone splotami wężów.Z gór poprzerzucanych stworzyli barykady, aby się dostać na Olimp.Trwoga opanowała bogów, gdy posłyszeli z dołu idące okrzyki i ujrzeli na stokach swej świętej góry odważnych napastników.Dzeus tylko, spokojny i nieustraszony, wyznaczył każdemu z bogów stanowisko i sam jął razić wroga piorunami.Giganci nie ustępowali.Ciskane przez nich skały sypały się niby grad, a spadając do morza zostawały wśród jego fal jako wyspy.Pioruny nie wyrządzały im szkody.Dzeus, zajrzawszy do księgi Przeznaczenia, dowiedział się, że pokonać gigantów może tylko człowiek śmiertelny.Wtedy Atena sprowadziła Heraklesa.Zaczął się ostatni dzień walki.Dookoła Heraklesa skupili się wszyscy bogowie i wszystkie boginie.Bohater nakładał co chwila strzałę na cięciwę i szył w zbitą gęstwę nacierających.Nagle przyszedł mu z pomocą nieoczekiwany sprzymierzeniec.Dionizos nadciągnął z czeredą swoich satyrów siedzących na osłach.Kłapouchy, popędzane żegadłami, zmieszane wrzawą wojenną i widokiem dzikich postaci gigantów, podniosły ryk tak okropny, że bezmyślny, nieopanowany popłoch ogarnął nieprzyjaciela.W rozsypce łatwo już było dobić uciekających.Pozostał tylko jeden, piękny i wspaniały Alkioneus.Ten pierworodny syn Ziemi drwił ze wszystkich ciosów, albowiem wystarczało mu dotknąć tego miejsca ziemi, na którym się urodził, a natychmiast goiły się rany i wracały mu świeże siły.Herakles porwał go, zaniósł daleko poza granice jego ojczyzny i tam zabił.Ta walka bogów z gigantami była po wszystkie wieki dla sztuki greckiej niewyczerpanym źródłem natchnienia.Triumf doskonałości, szlachetności, inteligencji nad brutalną, potworną siłą zwierzęcą, opiewany w wierszach poetów, błyszczał pełną chwałą w niezliczonych płaskorzeźbach świątyń, na malowidłach, na rysunkach waz greckich.Po wojnach perskich Grecy chętnie widzieli w scenach gigantomachii symboliczne przedstawienie ich własnych zmagań z przemocą barbarzyńskiej Azji.Giganci byli dziećmi Gai.Sędziwa bogini nie mogła przebaczyć bogom, że tak okrutnie wytępili jej potomstwo.Uniesiona pragnieniem zemsty wydała na świat najstraszliwszego potwora, jakiego kiedykolwiek oglądało słońce.Nazywał się Tyfon.Od głowy do lędźwi miał ciało olbrzyma ludzkiej postaci, a zamiast nóg wiły się sploty wężów.Całe ciało miał upierzone, tylko na głowie i brodzie jeżyły się włosy szczecinowate.Wzrostem najwyższe góry przenosił i aż do gwiazd sięgał.Gdy rozłożył ramiona, palcami lewej ręki dotykał miejsca, skąd słońce wschodzi, a prawa dłoń nurzała się w mrokach dalekiego zachodu.Największymi skałami rzucał jak piłką.Latał w powietrzu napełniając je krzykiem i sykiem.Z paszczy płynęła mu wrząca smoła, a ogień buchał ze ślepiów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]