[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tereska i Okrętka zamilkły, przepełnione wzniosłymi uczuciami.Zygmunt był odporniejszy na wzruszenia.- A to? - spytał z zaciekawieniem, wskazując skorupy i monety, wyniesione z namiotu razem z ręcznikiem i troskliwie ułożone na kocu.- Świadczy o czymś?Łysy pochylił się i delikatnie rozgarnął kupkę krążków.Kilka wziął do ręki i obejrzał z bliska.- Bezpośrednio jedno z drugim nie ma nic wspólnego - zawyrokował bez wahania.- Natomiast, jeżeli mój szanowny kolega-maniak ma rację, może mieć związek pośredni.Ukrycie garnka z monetami dzieli od najazdu scytyjskiego około tysiąca lat.Tu w okolicy istniało grodzisko słowiańskie, istniały także małe osady, ten pagórek mógł obrosnąć jakąś legendą, mógł stanowić miejsce święte lub też przeciwnie - miejsce nawiedzane przez złe moce.Właściciel garnka w obliczu jakiegoś niebezpieczeństwa zakopał go na terenie, który wydawał mu się nietykalny, a zatem bezpieczny.Sprawdzimy oczywiście, czy nie ma tu czegoś więcej.- No dobrze, a skąd było wiadomo, że należy szukać w tej okolicy?- spytała Tereska, opanowawszy nieco przejmujące ją do głębi doznania.- On mówi, że panowie szukali.Od Herodota to nie wyszło, bo on tych terenów w ogóle nie znał, od tej greckiej kretynki tym bardziej nie, więc skąd?- Proszę nie lżyć damy, której umysł i ręka zdolne były opanować sztukę pisania.Na tych terenach pojawiła się ostatniej wiosny wskazówka.Jakieś dziecko znalazło złoty wisiorek, pochodzący bez żadnych wątpliwości ze scytyjskiego naszyjnika, natknął się na ten przedmiot jeden z naszych kolegów.Nikomu nie udało się dowiedzieć, gdzie dziecko ów wisiorek znalazło, był on bowiem obiektem handlu na odpuście w Krasnymstawie pomiędzy osobami dorosłymi.Osoby dorosłe wyparły się jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, nie zdołaliśmy dociec nawet płci dziecka, nie mówiąc o bliższych szczegółach, jedyne, co ustalono na wstępie, to fakt, że egzystuje gdzieś w tych okolicach.W powiązaniu ze spuścizną po damie i plotkami Herodota stanowiło to cenny punkt zaczepienia.Zaczęliśmy szukać metodycznie, ale teren był dość duży.Dzięki wam.- Dzięki rakom.- zaczęła Okrętka.- Dzięki Januszkowi! - przerwał stanowczo Zygmunt.- Dzięki niej, bo chciała spać na suchym gruncie - poprawiła Tereska.- Dzięki wam wszystkim i chwała! - wykrzyknął z żywym podskokiem docent Wiśniewski.- Niewiele nam brakowało do klęski!Okrętka poruszyła się niespokojnie.- A właśnie - powiedziała niepewnie.- A ten.No, ten pomyleniec, który panów prześladuje.On nie przyjdzie w nocy? Bo może trzeba pilnować.?Odpowiedź, jak na zamówienie, nadbiegła z lasu.Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, gdzieś w stronie pozostającego pod czułą opieką Januszka samochodu wybuchły nagle jakieś okrzyki, hałasy, trzaski i łomoty.Ucichły po króciutkiej chwili.Docent Wiśniewski uczynił gwałtowny ruch, zaczepił o zatyczkę materaca, wyrwał ją i sklęsł razem z fotelem.Zygmunt zerwał się uczynnię, gotów do nadmuchiwania na nowo.Docent zerwał się również, machając ręką.- Drobiazg! - zawołał żywo.- Mam wielkie nadzieje! Zdaje się, że go właśnie dopadli! W nocy będzie spokój, a od jutra przenosimy się tu z całym inwentarzem!Chudy pochylił się do przodu, oko mu błysnęło, a na twarzy pojawił się wyraz wielkiego zainteresowania.- Mówiliście coś o rakach - rzekł błagalnie.- Wiecie.Bo może by.Wiecie, myśmy nigdy nie łowili raków.- Jak to, i panowie też?! - zdziwiła się Okrętka.- Tak się jakoś złożyło - wyznał z zakłopotaniem łysy, wypukując popiół z fajki na obcas buta.- Łowiłem kiedyś ośmiornice, ale z rakami nie udało mi się zetknąć.To rzadka rzecz.- No właśnie! -.poparł kolegów docent Wiśniewski.- Podobno łowicie jakoś tak.na haczyki i na żaby.Z tego, co słyszałem, to jakiś niezwykły sposób.- Bardzo dobry sposób! - zaprotestowała Okrętka.- Myśmy też nie wiedzieli jak się to robi, ale teraz już mamy szalone doświadczenie.Możemy panów nauczyć.Ostatecznie.Czy ja wiem.Spojrzała na Tereskę.Tereska już była bliska załamania, ale Zygmunt wystąpił twardo.- Była umowa czy nie? - zapytał z wyrzutem.- Panowie od jutra! Myśmy słowa dotrzymali, grób jest, jak byk! Garnek z bilonem jest.Raki, proszę bardzo, od jutra!- Kiedy my także nie wiemy, jak się łapie te cholerne żaby - szepnął chudy żałośnie.- Osobiście mam wrażenie, że trzeba się rzucać całym ciałem.- Mój brat nałapie panom na zapas - zapewniła pocieszająco Tereska.- Jemu to świetnie idzie.Zostawimy panom haczyki i kosz, bo dziś będziemy łowić koszem.- I mogę narwać pokrzyw - zaofiarowała się mężnie Okrętka.- Też na zapas.Mam nadzieję, że w tych krzakach żadne mordy już się nie poniewierają.- Tam się coś dzieje - zauważył Zygmunt, kończąc nadmuchiwanie sklęsłej części materaca i wpychając zatyczkę.- Chyba się teraz kotłują na drodze, nie wiem, czy by nie sprawdzić.- Zostaniemy poinformowani we właściwym czasie - rzekł łysy, ponownie nabijając fajkę.- Tu mamy znacznie ciekawsze rzeczy.Niech będzie, dotrzymamy umowy, ale naprawdę musicie nas pouczyć, jak się obchodzić z tą naszą rodzimą, egzotyczną fauną.Z kwestią gotowania i jedzenia jesteśmy nieźle obeznani, poza tym mamy książkę kucharską.Na drodze za lasem rozległ się warkot, a w chwilę potem drugi.Jeden oddalił się, drugi zbliżył, zza krzewów ukazał się samochód MO, jadący tyłem.Nikogo nie zdziwił ten sposób jazdy, manewr zawracania na tym właśnie odcinku drogi, pomiędzy bagienkiem a rzeczką, byłby tak uciążliwy, że każdy by wracał tyłem.Z samochodu wysiadł sierżant MO, przeszedł przez mostek i zbliżył się do grupy przy namiotach.- No, to ich wreszcie mamy - oznajmił, grzecznie salutując.- Obywatele mogą rozkopywać w spokoju, z tym, że posterunek tu zostawimy, bo w społeczeństwie takie rzeczy szybko się rozchodzą.Posterunek zachowa ciszę, wiemy już o tych rakach.Ktoś będzie potrzebny do rozpoznania rzeczy z poprzednich kradzieży, ale to już jutro.Życzę spokojnej nocy.Zasalutował ponownie, oddalił się, wsiadł do radiowozu i odjechał.- No, no - powiedział Zygmunt, z podziwem kręcąc głową - Januszek jest operatywny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]