[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.!Grzmot za jego plecami był głośniejszy od wszystkiego, co zdarzyło mu się słyszeć w życiu; gigantyczna pięść ude­rzyła go w plecy, zapierając dech, jeszcze zanim padł na powierzchnię muru, rozciągnięty na brzuchu, kurczowo przywarł do niej, nie dbając zupełnie o pałkę, która omal nie przetoczyła się przez krawędź.Przez chwilę leżał nie­ruchomo, starając się zmusić swe płuca do podjęcia normalnej pracy, i próbując nie myśleć o tym, że tym razem na­prawdę musiał wyczerpać całą pulę swego szczęścia, nie spadając z tego muru.W uszach dzwoniły mu wszystkie dzwony Tar Valon.Podniósł się ostrożnie, spojrzał w kierunku Kamienia.Chmura dymu wydobywała się ze strzelnicy.Na jej tle ocie­niony otwór szczeliny łuczniczej zdawał się jakiś odmienio­ny.Większy.Nie rozumiał, w jaki sposób to się stało, ani dlaczego, ale wydawał się większy.Zastanawiał się tylko chwilę.Sandar mógł czekać przy przeciwległym krańcu muru, może wciąż miał zamiar wpro­wadzić go do wnętrza Kamienia jako rzekomego więźnia, ale mógł też wracać właśnie z żołnierzami.Przy tym krańcu muru mogła się właśnie otworzyć droga do wnętrza, bez dodatkowego ryzyka, że Sandar go zdradzi.Pomknął z po­wrotem, nie dbając już o ciemność i możliwość upadku.Szczelina naprawdę była szersza, większa część cieńsze­go kamienia pośrodku zniknęła, pozostawiając poszarpany otwór, wyglądający tak, jakby ktoś cierpliwie wykuwał go już od wielu godzin.Otwór był wystarczająco wielki, by zmieścił się w nim człowiek."Jak, na Światłość?"Nie było czasu do namysłu.Skoczył w poszarpaną dziurę, zakaszlał, gdy gryzący dym dostał się do gardła, spadł na posadzkę wewnątrz i prze­biegł kilkanaście kroków, zanim pojawili się krzyczący bez­ładnie Obrońcy Kamienia, w liczbie co najmniej dziesięciu.Większość miała na sobie tylko koszule, żaden nie posiadał hełmu czy napierśnika.Niektórzy nieśli latarnie.Paru ob­nażone miecze."Głupiec! - coś krzyczało w jego głowie.- To właśnie dlatego należało trzymać się pierwotnego planu! Światłością oślepiony głupiec!"Nie miał już czasu, by wrócić na szczyt muru.Pałka zawirowała, rzucił się na żołnierzy, zanim zdążyli zauważyć jego obecność, zaatakował, uderzając po głowach, ostrzach mieczy, kolanach, wszędzie, gdzie mógł tylko sięgnąć, zda­jąc sobie jednocześnie sprawę z tego, że jest ich zbyt wielu, by sam potrafił im dać radę, wiedząc, że ten głupi rzut kośćmi będzie kosztował Egwene, Elayne i Nynaeve utratę tej niewielkiej szansy, jaką jeszcze miały.Nagle okazało się, że Sandar stoi tuż obok niego, w świetle latarni, upuszczonych na ziemię przez dobywają­cych mieczy żołnierzy, jego cienka pałka zawirowała jesz­cze szybciej niż oręż Mata.Mając przeciwko sobie dwóch pałkarzy, wzięci z zaskoczenia żołnierze padali jak kręgle.Sandar popatrzył na leżących, potrząsnął głową.- Obrońcy Kamienia.Zaatakowałem Obrońców! Za to pozbawią mnie głowy.! Co ty tam zrobiłeś, graczu? Ten błysk światła i grzmot kruszący kamień.Czy wezwałeś bły­skawicę? - Jego głos przeszedł w szept.- Czy przyłą­czyłem się do mężczyzny, który potrafi przenosić?- Fajerwerki - odrzekł lakonicznie Mat.W uszach wciąż mu dzwoniło, ale mógł jednak dosłyszeć łomot kro­ków kolejnych ludzi, łomot butów grzmiący na kamieniach.- Lochy, człowieku! Pokaż mi drogę do lochów, zanim pojawią się tutaj następni!Sandar otrząsnął się z szoku.- Tędy! - Skoczył w boczny korytarz, udając się w stronę przeciwną do tej, z której dobiegał stukot kroków nadbiegających ludzi.- Musimy się pośpieszyć! Jeśli nas znajdą, zabiją!Gdzieś wyżej gong zaczął wybijać alarm, rozsyłając grzmiące echa po korytarzach Kamienia."Nadchodzę - myślał Mat, biegnąc za łowcą złodziei.- Wydostanę was lub zginę! Obiecuję!"Echo gongów alarmowych łomotało po korytarzach Ka­mienia, ale Rand nie zwracał na nie większej uwagi, tak jak i na grzmot, który słyszał przedtem - stłumiony łomot, zdający się dobiegać skądś z dołu.Bolał go bok, rwała stara, nadwerężona rana, która omal nie pękła podczas wspinaczki po ścianie fortecy.Nie przejmował się jednak i bólem.Na jego twarzy zastygł krzywy uśmiech, uśmiech oczekiwania i obawy, którego nie potrafiłby z niej usunąć, nawet gdyby chciał.Teraz był już blisko.Blisko tego, o czym śnił.Blisko Callandora."Wreszcie z tym skończę.W ten sposób lub inny, dzieło zostanie dokonane.Koniec ze snami.Nęcenie, kuszenie i pościg: koniec z tym wszystkim!"Śmiejąc się do siebie, przemierzał szybkim krokiem ko­rytarze Kamienia Łzy.Egwene przyłożyła dłoń do twarzy i skrzywiła się.W ustach zastygł gorzki smak, była straszliwie spragniona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl