[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, rozmawiałem z Arniem.Przypominam to sobie, lecz nie jestem w stanie powtórzyć, o czym mówiliśmy.Odzywałem się normalnym głosem, odpowiadałem na pytania, a te dziesięć czy dwanaście minut zdawało się trwać całe godziny.Powiedziałem wam już, że nie potrafię zachować obiektywizmu w mojej relacji z tej podróży.Nawet jeśli miało wtedy miejsce jakieś logiczne następstwo zdarzeń, to w mojej pamięci nie pozostał po tym najmniejszy ślad.Ta jazda przez mroźną zimową noc rzeczywiście przypominała drogę przez piekło.Nie pamiętam wszys­tkiego, co się podczas niej działo, ale i tak pamiętam więcej, niżbym sobie życzył.Cofnąwszy się z podjazdu przed domem Cunninghamów wjechaliśmy w niesamowity świat, gdzie wszystkie koszmary stały się rzeczywistością.Powiedziałem, że cofnęliśmy się w czasie, ale czy tak było naprawdę? Jechaliśmy ulicami teraźniejszego Libertyville, które jednak stanowiły tylko cienką, powierzchowną warstwę, zupełnie jakby współczesne miasto zostało sprasowane do grubości bibułki i nałożone na świat znacznie bardziej autentyczny i realny.Czułem, jak przeszłość wyciąga ku nam martwe dłonie, pragnąc nas schwytać i już na zawsze przygarnąć do siebie.Arnie zatrzymywał się na skrzyżowaniach, gdzie powinniśmy mieć pierwszeństwo przejazdu, by na innych jechać bez wahania naprzód, nie zwracając uwagi na czerwone światła.Na Main Street minęliśmy sklep jubilerski Shipstada i kino, choć oba budynki zburzono w roku 1972, a na ich miejscu wzniesiono nową siedzibę Pennsylvania Merchants Bank.Wszystkie samochody stojące przy krawężnikach - zgromadzone przed tymi domami, gdzie odbywały się noworoczne przyjęcia - zdawały się pochodzić sprzed roku 1960.a raczej nawet sprzed 1958.Długie, płetwiaste buicki.DeSoto firelite kombi z ciągnącym się przez całą karoserię błękitnym pasem.Czterodrzwiowy dodge lancer z 1957 roku.Ford fairlanes z charakterystycznymi tylnymi lampami przypo­minającymi przewrócone dwukropki.Pontiaki z wciąż jeszcze nie przedzielonymi osłonami wlotu powietrza do chłodnicy.Ramblery, packardy, kilka obłonosych studebakerów, a nawet jeden edsel, wręcz niesamowity i zupełnie nowy.- Tak, ten rok na pewno będzie lepszy - powiedział Arnie.Spojrzałem na niego.Uniósł puszkę do ust i zanim dotknął jej wargami, jego twarz zamieniła się w gnijącą, jakby przeniesioną z komiksowego horroru twarz LeBaya.Palce zaciśnięte na puszce składały się wyłącznie z kości.Przysięgam wam, nie było na nich ani odrobiny ciała, spodnie zaś leżały płasko na fotelu, jakby w nogawkach znajdowały się tylko gołe kije od szczotki.- Naprawdę? - bąknąłem, starając się oddychać możliwie jak najpłycej, aby nie wpuścić do płuc ohydnego smrodu.- Jasne - odparł LeBay, który tymczasem znowu zamienił się w Arniego.Kiedy zatrzymaliśmy się przed znakiem stopu, główną ulicą przemknął najnowszy model camaro.- Chcę cię tylko prosić, Dennis, żebyś trzymał moją stronę.Nie pozwól, żeby moja matka wciągnęła cię w to gówno.Mówię ci, wszystko będzie w porządku - powiedział LeBay, uśmiechając się bezzębnie na myśl o tym, że wszystko będzie w porządku.Odniosłem wrażenie, że mózg gotuje mi się na twardo.Byłem pewien, że jeszcze trochę i zacznę krzyczeć.Odwróciłem wzrok od okropnej, dotkniętej rozkładem twarzy i zobaczyłem to samo, co Leigh: światełka na tablicy przyrządów, które wcale nie były światełkami, tylko zielonymi, fosforyzującymi, wpatrzonymi we mnie oczami.W pewnej chwili koszmar dobiegł końca.Zatrzyma­liśmy się przy krawężniku w jakiejś zupełnie mi nie znanej części miasta.Byłem gotów przysiąc, że znalazłem się tu po raz pierwszy w życiu.Dokoła stały domy w różnych stadiach zaawansowania budowy, niektóre już na ukończeniu, inne dopiero co rozpoczęte.Reflektory Christine oświetlały wielką tablicę z napisem:DZIELNICA MAPLEWAYTERENY POD ADMINISTRACJĄ RADY MIEJSKIEJLIBERTYVILLEWspaniałe miejsce, żeby osiedlić się i założyć rodzinę!Zastanów się nad tym!- No, jesteśmy - powiedział Arnie.- Dasz radę sam dojść do domu?Rozejrzałem się niepewnie po wyludnionej, pustej okolicy i skinąłem głową.Lepiej wracać stąd o kulach, niż zostać choć chwilę dłużej w tym okropnym samochodzie.Przywołałem na twarz szeroki, sztuczny uśmiech.- Jasne.Dzięki za podwiezienie.- Żaden kłopot.- Arnie wysączył do końca piwo i LeBay cisnął pustą puszkę na tylne siedzenie.- Jeszcze jeden martwy żołnierz.- Tak - odparłem.- Szczęśliwego Nowego Roku, Arnie.Pociągnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl