[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy tym wszystkim był za­mknięty w sobie.Nikt go bliżej nie poznał.- Dlaczego „Hollywood”? - spytał Roy.- Nazywaliśmy go tak, kiedy chcieliśmy z niego pożartować.Lubił stare filmy.Miał chyba bzika na ich punkcie.- Jaki rodzaj filmów lubił?- Dreszczowce i melodramaty.Mówił, że dzisiejsze kino zapomniało, co to bohater.- Co miał na myśli?- Twierdził, że bohaterowie starych filmów hołdowali właściwie pojętej hierarchii wartości, rozróżniali dobro od zła.Uwielbiał filmy „Północ, północny zachód”, „Osławio­na”, „Zabić drozda”, ponieważ ich bohaterowie prezentowa­li nieugięte zasady i prawość.Częściej używali rozumu niż pistoletów.- W dzisiejszych filmach - powiedział Roy - para zaprzy­jaźnionych policjantów wysadza w powietrze i ukatrupia pół miasta, żeby złapać jednego przestępcę.-.używając czteroliterowych słów i brukowej gwary.-.wskakując do łóżka z kobietami, które poznali dwie godziny wcześniej.-.chodząc jak pawie, półnago, żeby pokazać mięśnie, oraz zajmując się wyłącznie sobą.Roy przytaknął.- Miał rację.- Ulubionymi aktorami Hollywooda byli Cary Grant i Spencer Tracy.Żartowano sobie z niego z tego powodu.Roy był zdumiony, że miał tę samą opinię o współcze­snych filmach co człowiek z blizną.Zaniepokoiło go, że wy­znawał wspólny pogląd na jakikolwiek temat z tak niebezpiecznym psychopatą jak Grant.Zajęty tymi myślami, nie zauważył, co odpowiedział Donner.- Przepraszam.dlaczego z niego żartowano?- To chyba nie był najszczęśliwszy zbieg okoliczności, że Spencer Tracy i Cary Grant byli także ulubionymi gwiazdo­rami jego matki, a zwłaszcza że dała mu po nich imię i nazwisko.Ale facet taki jak Hollywood, skromny i spokojny, nie­śmiały wobec dziewcząt, facet, po którym nie było widać, że ma jakieś ego - wydawał nam się śmieszny, identyfikując się tak usilnie z parą aktorów: to znaczy z bohaterami, których role grali.Miał ledwie dziewiętnaście lat, kiedy wstąpił do komandosów, ale w różnych okolicznościach wydawał się starszy o dwadzieścia lat niż cała reszta.Wychodził z niego dzieciak tylko wówczas, gdy rozmawiał o starych filmach al­bo je oglądał.Roy czuł, że to, o czym się w tej chwili dowiedział, było w jakiś sposób bardzo ważne, ale nie rozumiał dlaczego.Był na krawędzi olśnienia, ale nie dostrzegał jeszcze jego kształ­tu.Zatrzymał w płucach powietrze, bojąc się, że wraz z wyde­chem ulotni się odkrycie, które wydawało się wisieć w po­wietrzu.Przez świątynię przeleciał powiew ciepłego wiatru.Mały czarny chrząszcz pełzł powoli po kamiennej posadzce ku swe­mu nieznanemu przeznaczeniu.Nagle Roy usłyszał, jak niemal w transie zadaje pytanie, którego sensu wcześniej sobie nie uświadomił.- Jesteś pewny, że jego matka nadała mu imię i nazwi­sko po tych dwóch aktorach?- Czy to nie jest oczywiste? - odparł Donner.- Dlaczego?- Dla mnie jest.- Czy wiesz to od niego? Że ona sama tak mu powiedziała?- Mam wrażenie, że tak.Nie pamiętam dokładnie.Ale chyba tak.Wietrzyk powiewał, chrząszcz pełzł dalej, a przez Roya przebiegł dreszcz zrozumienia.Bosley Donner pełnił nadal funkcję przewodnika.- Nie widziałeś jeszcze wodospadu.Jest wspaniały.Rze­czywiście piękny.Chodź, musisz go zobaczyć.Wózek z cichym pomrukiem wyjechał ze świątyni.Roy patrzył spośród kamiennych kolumn, jak Donner pędzi wa­riacko stromą ścieżką w stronę chłodnego cienia zielonej doliny.Jego jaskrawa koszula hawajska wydawała się płonąć, kiedy przejeżdżał przez strefy czerwonozłotego światła.Po krótkiej chwili zniknął za grupą australijskich paproci.Roy zrozumiał już, dlaczego Bosley Donner tak go draż­nił.Był po prostu zbyt pewny siebie i niezależny; mimo kalec­twa całkowicie opanowany i samowystarczalny.Tacy ludzie stanowili wielkie niebezpieczeństwo dla pań­stwa.Nie można utrzymać ładu w społeczeństwie składającym się z niezależnych indywidualistów.Podstawą siły państwa jest podległość obywateli, a jeśli państwo nie jest dostatecznie silne - nie może osiągnąć postępu ani zapewnić spokoju na ulicach.Mógł zlikwidować Donnera w imię stabilności społeczeń­stwa po to, żeby inni nie szli za jego przykładem, ale ryzyko, że zostanie zauważony, było zbyt duże.Para ogrodników pracowała nieopodal, a pani Donner albo ktoś ze służby mo­gli wyjrzeć przez okno w najbardziej nieodpowiednim mo­mencie.Poza tym czuł się zbyt podekscytowany dokonanym od­kryciem na temat Spencera Granta i chciał jak najszybciej znaleźć potwierdzenie swojej hipotezy.Wyszedł ze świątyni, omijając ostrożnie powolnego czar­nego robaczka, i udał się w przeciwną stronę niż Donner.Wspiął się szybko na wyższe poziomy ogrodu i zostawiając z boku ogromny dom, dotarł do samochodu zaparkowanego na okrężnym podjeździe.Z koperty, którą dostał od Melissy Wicklun, wydobył je­den z portretów Granta i położył go na siedzeniu.Gdyby nie okropna blizna, twarz wyglądałaby całkiem zwyczajnie.Te­raz już wiedział, że za tą twarzą kryje się potwór.Z tej samej koperty wyjął wydruk raportu Mamy, który przed paroma godzinami przeczytał w hotelu na ekranie komputera.Przerzucał strony, aż doszedł do listy nazwisk, których używał Grant, zamawiając i płacąc za usługi.Stewart PeckHenry HoldenJames GableJohn HumphreyWilliam ClarkWayne GregoryRobert TracyZ wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął pióro i poprzestawiał imiona i nazwiska, tworząc nową listę.Gregory PeckWilliam HoldenClark GableJames StewartJohn WayneZ pierwotnej listy zostały jeszcze cztery: Henry, Humph­rey, Robert i Tracy.Tracy pasowało do imienia tego drania, Spencera.W ja­kimś celu - którego ani Mama, ani on sam jeszcze nie odkry­li - ten podstępny sukinsyn z pokiereszowaną gębą gdzieś używał jeszcze jednego fałszywego nazwiska, połączonego z imieniem Cary, którego nie było na pierwotnej liście, ale które pasowało do jego własnego nazwiska: Grant.Zostały trzy: Henry, Humphrey i Robert.Henry.Nie ulegało wątpliwości, że Grant działał czasem pod nazwiskiem Fonda, z imieniem zapożyczonym od Burta Lancastera albo od Gary Coopera.Humphrey [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl