[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadaremnie szukał po omacku haczyka albo zasuwki u drzwi.Chłopcy mamrotali coś do siebie, ale Sam nic nie rozumiał.W ich głosach brzmiało dziwne zniecierpliwienie.Sam trzymał kurczowo gałkę przy drzwiach na wypadek, gdyby próbowali wejść do środka.Uciszyli się.Nasłuchiwał uważnie.Nic.Zimne powietrze pachniało smarem i kurzem.W tych egipskich ciemnościach przypuszczał jedynie, że stały tu dwa samochody.Nie bał się, a jednak czuł się nieswojo.Dlaczego wpakował się w taką sytuację? Był dorosłym człowiekiem i znakomicie wyszkolonym agentem FBI z bronią w kaburze, a chował się w garażu przed dzieciakami.Znalazł się tu ufając bezgranicznie instynktowi, ale.Zesztywniał usłyszawszy ostrożne szuranie stóp na zewnątrz.Z całych sił przyciskał drzwi do framugi.Kroki ucichły.Wstrzymał oddech.Minęło kilka sekund.Otwórz ten cholerny zamek i zjeżdżaj stąd – zirytował się na siebie.Czuł się coraz bardziej głupio i już był gotów stanąć oko w oko z tym smarkaczem i posłać go do wszystkich diabłów, gdy wtem usłyszał inny dziwny głos.Choć nie miał zielonego pojęcia, co to jest, już nie żałował, że ukrył się.Ten nerwowy charkot był charakterystyczny dla oszalałego psychopaty, deliryka albo narkomana na długim głodzie:– Palić, potrzebować, potrzebować.Teraz rozległo się skrobanie do drzwi jakimś twardym przedmiotem.Sam próbował dociec, co to jest.– Karmić ogień, ogień, karmić to, karmić – słyszał histeryczne łkanie w niczym nie przypominające głosu jakiegokolwiek nastolatka ani dorosłego człowieka.Pomimo chłodnego powietrza czoło zlał mu pot.Znów coś zaskrobało w drzwi.Czyżby gówniarz był uzbrojony i lufę pistoletu przesuwał po drewnie? Albo ostrze noża? A może tylko patyk?–.spalać, spalać.Pazur?Nie mógł odpędzić tej szalonej wizji, wyraźnie widział krogulczy szpon wydłubujący otwór w drzwiach.Ściskał gałkę.Pot spływał mu po skroniach.Chłopak próbował otworzyć drzwi.Gałka przekręciła się lekko w dłoniach Sama, ale przytrzymał ją mocniej.–.och, Boże, to pali, pali, och Boże.Sam zaczął bać się, gdyż dzieciak zachowywał się dziwniej i groźniej niż ćpun po zażyciu narkotyków odlatujący z orbity Marsa w kosmos.Wystraszył się, ponieważ miał do czynienia z czymś nieznanym.Chłopiec usiłował wtargnąć do środka.Sam zaparł się mocno o drzwi.Ciągle rozlegały się szybkie, nerwowe słowa:– karmić ogień, karmić ogień.Ciekawe, czy może mnie to wywęszyć, zastanawiał się i w tych okolicznościach ten dziwaczny pomysł nie wydał się bardziej szalony, niż wizja chłopaka z krogulczymi szponami.Serce waliło mu młotem, a gryzący pot zalewał oczy.Potwornie bolały go ramiona i ręce od przytrzymywania drzwi.Po chwili chłopak zrezygnował najwidoczniej uznawszy, że ofiary nie ma w garażu.Pobiegł z powrotem w stronę alejki, cicho zawodząc.Był to gardłowy płacz pełen bólu, pragnienia i zwierzęcego podniecenia, którego nie mógł opanować.Sam słyszał z kilku stron szmer.To pozostali napastnicy przyłączyli się do chłopaka i szeptali coś w ekstazie, lecz Sam nie odróżniał słów.Nagle zamilkli, a w chwilę później niczym sfora wilków pobudzona zapachem zwierzyny lub zagrożeniem pognali ulicą na północ.Wkrótce ich kroki ucichły i noc znów wypełniła grobowa cisza.Jeszcze kilka minut Sam stał w ciemnym garażu, blokując drzwi.15Martwy chłopiec leżał rozciągnięty w rowie przy drodze na południowy wschód od Moonlight Cove.Miał pokrwawioną twarz.W blasku dwu policyjnych lamp umieszczonych na stojakach nad rowem jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się w bezkres.Loman Watkins zmusił się do spojrzenia na ciało.Rozpoznał swego chrześniaka, ośmioletniego Eddiego Valdoski.Loman chodził do szkoły z George’em, ojcem chłopca, i niemal dwadzieścia lat kochał się platonicznie w jego matce Nelli.Eddie był wspaniałym, bystrym, ciekawym życia i dobrze wychowanym dzieciakiem.A teraz.Okropnie posiniaczony, pogryziony, podrapany i poszarpany, ze skręconym karkiem był jedynie kupą rozkładających się resztek mięsa.W ciągu dwudziestu jeden lat policyjnej służby Loman nie zetknął się z takim koszmarem.Powinien być głęboko wstrząśnięty, nawet zdruzgotany tym widokiem bliskiej osoby, a czuł tylko lekkie poruszenie, odrobinę smutku i gniewu.Bary Sholnick, jeden z nowych funkcjonariuszy przysłanych dla wzmocnienia policji w Moonlight Cove, zrobił zdjęcie zwłok.Przez chwilę w oczach chłopca zamigotało światło lampy błyskowej.Niemożność odczuwania – jak na ironię – śmiertelnie przerażała Lomana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]