[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy się śmiali z grubiańskich żartów i kiedy krzyczeli z bólu, wydawali tak samo odrażające odgłosy.Właściwie naszej rodzinie dobrze się wiodło, lecz nie aż tak, by wzbudzać wielką zazdrość.Na prawie każdy po­siłek jedliśmy mięso albo tofu.Co zima mieliśmy ociepla­ne kurtki, bez dziur.Mieliśmy też pieniądze na świątynię, operę, jarmark.Lecz mężczyźni w naszej rodzinie mieli także ambicje.Chcieli czegoś więcej.Mówili, że w Peki­nie więcej ludzi pisze ważne dokumenty.Ważne dokumen­ty wymagały więcej dobrego tuszu.W Pekinie było dużo pieniędzy.Około roku 1920 Ojciec, wujowie i ich synowie pojechali do Pekinu sprzedawać tusz.Odtąd mieszkali głównie tam, w pokoju na zapleczu sklepu w starej Dziel­nicy Glazurowania Naczyń.W naszej rodzinie tusz robiły kobiety.Zostałyśmy w do­mu.Pracowałyśmy wszystkie - ja, GaoLing, moje ciotki i kuzynki, wszystkie.Nawet dzieci i Prababcia miały zaję­cie, polegające na wybieraniu kamyczków z prosa, które gotowałyśmy na śniadanie.Co dzień zbierałyśmy się w pracowni.Według słów Prababci, pracownia na począt­ku była szopą na zboże, stojącą wzdłuż frontowej ściany naszego domu z podwórkiem.W ciągu lat jedno pokolenie synów zbudowało ściany z cegły i pokryło dach dachówką.Kolejne wzmocniło belki i przedłużyło budynek o dwa fi­lary.Następcy wyłożyli podłogi płytkami i wykopali wgłę­bienia do przechowywania składników.Ich potomkowie zbudowali piwnicę, w której przechowywano pałeczki, by uchronić je przed ciepłem i zimnem.- I zobaczcie - przechwalała się często Prababcia.- Na­sza pracownia to Pałac Tuszu.Nasz tusz był najwyższej jakości, dlatego musieliśmy dbać o czystość stołów i podłogi przez cały rok.Nie było to łatwe, wiatr od pustyni Gobi przynosił bowiem żółty pył.Otwory okienne zasłanialiśmy szkłem i grubym papie­rem.Latem na drzwiach zawieszaliśmy siatkę chroniącą nas przed owadami, a zimą przed śniegiem chroniły nas owcze skóry.Najgorszą porą na robienie tuszu było lato.Upał za upałem.Nasze oczy, nozdrza i płuca parzył gryzący dym.Obserwując Drogą Ciocię, która zasłaniała okaleczoną twarz szalem, wpadliśmy na pomysł, by zasłaniać usta wil­gotną tkaniną.Wciąż czuję woń składników naszego tuszu.Było kilka rodzajów wonnej sadzy: pachnąca sosną kasja i kamfora, a także drewno ze ściętego Nieśmiertelnego Drzewa.Kiedy piorun rozłupał drzewo na pół, tak że było widać jego serce - w połowie puste, bo chrząszcze wyjadły je od środka - Ojciec przyciągnął do domu kilka dużych kloców.Był jeszcze klej jak lepka pasta ze zmieszanych olejów - serpentynowego, kamforowego, terpentynowego i tungowego.Potem dodawaliśmy słodki trujący kwiat, który miał odstraszać owady i szczury.Nasz tusz był wyjąt­kowy i miał długotrwały zapach.Robiliśmy niewiele tuszu naraz.Gdyby wybuchł ogień, jak to się zdarzyło kilkaset lat temu, w jednej chwili stra­cilibyśmy wszystkie składniki i produkcję.Jeżeli jakaś partia była zbyt lepka albo wilgotna, za miękka albo niedostatecznie czarna, łatwiej było się dowiedzieć, kto jest temu winien.Każde z nas pełniło przynajmniej jedną funkcję przy produkcji.Najpierw było spalanie i krusze­nie, odmierzanie i nalewanie.Potem przychodził czas na mieszanie, formowanie, suszenie i rzeźbienie.I na końcu pakowanie i liczenie, układanie i magazynowanie.W jed­nym sezonie musiałam tylko pakować.Moje myśli wędro­wały gdzie indziej, lecz palce poruszały się swoim rytmem, jak małe maszyny.W innym sezonie musiałam małą pese­ta usuwać robaki, które spadły na pałeczki.Ilekroć robiła to GaoLing, zawsze zostawiała za dużo śladów.Droga Cio­cia siedziała przy długim stole i nakładała smolistą miks­turę do kamiennych form.Dlatego opuszki palców zawsze miała czarne.Kiedy tusz był suchy, długim ostrym narzę­dziem rzeźbiła w pałeczkach słowa na szczęście i rysunki.Pisała jeszcze ładniej niż Ojciec.Była to nudna praca, ale byliśmy dumni z sekretu re­ceptury naszej rodziny.Dzięki niej tusz miał właściwy ko­lor i twardość.Nasza pałeczka mogła służyć dziesięć lat al­bo więcej.Nie wysychała i nie kruszyła się, nie rozmakała też pod wpływem wilgoci.A jeśli pałeczki przechowywa­no w chłodnej piwnicy, tak jak nasza, mogły wytrzymać od jednego wielkiego okresu historii do następnego.Ci, któ­rzy ich używali, mówili to samo.Nieważne, ile ciepła, wil­goci i brudu z palców wsiąkło w papier - słowa pozostawa­ły czarne i trwałe.Matka twierdziła, że przez tusz wszyscy mamy kruczo­czarne włosy.To lepsze niż picie zupy z czarnego ziarna se­zamowego.“Cały dzień ciężko pracuj przy tuszu, a w nocy we śnie będziesz wyglądać młodo" - tak sobie żartowali­śmy, a Prababcia często się chwaliła: “Mam włosy czarne jak spalona łupina kasztana, a twarz białą i pomarszczoną jak miąższ w środku".Prababcia miała cięty język.Kiedyś dodała: “Lepsze to niż mieć białe włosy i spaloną twarz".Wszyscy się roześmiali, choć w pokoju była Droga Ciocia.W następnych latach Prababcia nie miała już ostrego dowcipu.Często ze strapioną miną pytała: “Widzieliście Hu Sena?".Można było przytaknąć albo zaprzeczyć, a ona po chwili ćwierkała jak ptaszek: “Hu Sen? Hu Sen?", zwraca­jąc się do swego zmarłego wnuka.Smutno było tego słuchać.Pod koniec życia myśli Prababci przypominały kruszą­ce się ściany, kamienie pozbawione zaprawy.Lekarz po­wiedział, że jej wiatry są już zimne, a puls coraz wolniej­szy, jak płytki strumień, który powoli zamarza.Radził dietę z ciepłych potraw.Ale z Prababcią było coraz gorzej.Droga Ciocia podejrzewała, że do ucha wpadła jej mała pchła, która zajada się jej mózgiem.Mówiła, że choroba nazywa się Świąd Zagubienia.Dlatego właśnie ludzie tak często drapią się w głowę, kiedy nie mogą sobie czegoś przypomnieć.Ojciec Drogiej Cioci był lekarzem, więc wi­działa wielu pacjentów chorych na to samo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl