[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może należy zrobić je z pewnej odle­głości lub z odwróconą twarzą?- Dobry pomysł.- Skoro nie podpisuję listów, nie powinnam również pokazywać twarzy.Czyż twarz nie jest podpisem ciała?Domostroy uśmiechnął się.- Masz dużo dobrych zdjęć?- Nie bardzo.- Zastanowiła się i dodała: - Słuchaj, a może byśmy sami zrobili kilka fotek! Takich seksow­nych.Dla niego mogę się nawet rozebrać.- Kolejny dobry pomysł.Ale nie jestem pewny, czy nie będzie miał za złe, że pozujesz innemu mężczyźnie.- Oczywiście, że tak.Dlatego nie pozwolimy mu się tego domyślić.Czy nie możemy ich zrobić tak, żeby wydawało mu się, że użyłam aparatu z samowyzwalaczem?- Chyba możemy.Jak myślisz, jaki cel powinny mieć te zdjęcia?- Powinny go podniecić.Powinien podniecić się na sam mój widok.- Pomyślałaś o wszystkim - stwierdził z uznaniem.- Ktoś musi to robić, Patrick, bo jeśli cały ten czas Goddard potrafił utrzymać swój sekret w tajemnicy przed światem, to znaczy, że musi być sprytny.A więc my musimy okazać się sprytniejsi, nieprawda? Myślę, że powinniśmy zadbać o to, żeby na moich listach i fotografiach nie było żadnych odcisków palców.Jeśli go zainteresuję, nie chciałabym, żeby mnie po nich odszu­kał.Nie chcemy chyba, żeby wyśledził mnie, zanim ja go odnajdę.Przewróciła oczami i wybuchnęła śmiechem.- Co cię tak rozśmieszyło?- A co będzie, jeśli okaże się, że Goddard lubi chłop­ców?- Wtedy - odparł Domostroy, szeroko się uśmiecha­jąc - od samego początku będziecie mieli ze sobą coś wspólnego.Opalali się nago na dachu jej domu.Andrea spała wyciągnięta obok niego z głową na zwiniętym ręczniku.Domostroy obserwował, jak pojedyncza kropla potu zbiera się na jej szyi, spływa na pierś, zatrzymuje się na sutku, biegnie w bok i nie natykając się na żadną zmar­szczkę, toczy się po gładkiej suchej powierzchni jej brzucha.Popatrzył na siebie.Strumyki potu wylewały się z ma­łych wgłębień uformowanych między fałdami i zmarsz­czkami skóry.Nie mogąc dłużej znieść upału, wstał i włożył spodenki.W dole rozciągały się parujące ulice Manhattanu.W lekko falującym powietrzu unosił się zapach smoły, a na rzece Hudson lotniskowiec z samo­lotami z bronią nuklearną eskortowany przez flotyllę holowników i łódek spacerowych kierował się do Am-brose Light.Zwinięte skrzydła samolotów na przednim pokładzie odbijały promyki słońca niczym otwarty akor­deon.- Okłamałeś mnie w sprawie kopert Białego Domu - doszedł go głos Andrei.- Dlaczego? - spytał, nie odwracając głowy.- Cała ta historia o kopercie w kopercie wydała mi się podejrzana - stwierdziła spokojnie.– Postanowiłam więc ją sprawdzić.Otóż w takich wypadkach nie używa­ją w Białym Domu podwójnych kopert.Skłamałeś, Do­mostroy.Dlaczego?- Wydawało mi się, że to koperty mogą pomóc twojej sprawie, a nie prawda o tym, jak wszedłem w ich posia­danie.- Prawda nie ma pomagać - odparowała.– Prawda po prostu jest.- A więc ją po prostu zataiłem - stwierdził, obserwu­jąc lotniskowiec.Powiedziawszy to, zamyślił się na chwilę: czy zataił również przed samym sobą prawdę o swoim życiu? Czy nie spędziłby swego życia lepiej, gdyby zamiast wstępo­wać na służbę do leżącej za nim młodej kobiety, zaciąg­nął się do wojska? Został członkiem załogi tego lotniskowca? Żeby pozostać wiernym samemu sobie, czy nie powinien się łatwo adaptować? Być tak zmiennym jak zmienne jest życie muzyki, w którym nie ma znaczenia, że Giwaździsty sztandar, znany aż do wojny 1812 roku pod tytułem Anakreonowi w niebie, był piosenką pijacką pewnej knajpy w Londynie? Albo że majestatyczny Po­lonez As-dur Chopina po raz pierwszy dotarł do maso­wego odbiorcy w Pieśni, którą zapamiętasz, ckliwym fil­mie o życiu kompozytora oraz w Cheek to Cheek, swingo-wej wersji chopinowskiego motywu?- A może byś mi powiedział prawdę, Patrick? Jak wpadły ci w ręce te koperty? - nalegała Andrea.- Dobrze, powiem ci - zgodził się Domostroy.– Jakieś dziesięć lat temu miałem zajęcia ze składni muzycznej w szkole dramatycznej w jednym z prestiżowych uni­wersytetów Nowej Anglii.Wśród moich studentów była jedna dziewczyna, którą, przyznam szczerze, bardzo lubiłem.Kiedy zgłosiła się, żeby zostać moją asystentką, natychmiast ją zatrudniłem.- A więc tak wyglądają obiektywne kryteria zatrud­niania w Akademii - wtrąciła Andrea.- Założę się, że tak samo jest w Juilliard.- Mieszkała na parterze dużego domu w pobliżu uni­wersytetu - ciągnął Domostroy.- Właściciel, emeryto­wany prawnik, zajmował ostatnie piętro.Był kiedyś wspólnikiem w znanej waszyngtońskiej firmie prawni­czej, a w młodych latach jednym z wysokich doradcóww Białym Domu.- I trzymał na wierzchu firmowy papier listowy? - spytała uśmiechając się drwiąco.- Nawet jeśli tak było, to miałem wtedy do roboty lepsze rzeczy niż wykradanie luksusowej papeterii na listy; które jakiegoś dnia mógłbym napisać (w dodatku jako kobieta!) do pewnego lubującego się w znikaniu gwiazdora rockowego.- Lepsze rzeczy? Na przykład jakie?- Komponowanie.Tamtego roku napisałem Concerto Baobab.Andrea uśmiechnęła się lekceważąco.- Który kilka lat później, o ile sobie przypominam, postanowiłeś poprawić, twierdząc, że nie jest wystarcza­jąco dobry.Pewnie kiedy pisałeś go po raz pierwszy, za bardzo byłeś pochłonięty innymi sprawami.Choćby tą młodą asystentką.- Racja.Bez niej moja praca na uczelni byłaby po­tworną męczarnią.Starszy pan mieszkał samotnie i mi­mo podeszłego wieku sam przygotowywał sobie posiłki, oszczędzając na pensji dla kucharki.Pewnego sobotniego ranka moja asystentka zadzwo­niła do mnie i zapytała, czy nie mógłbym zaraz jej odwiedzić.Powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę, która może stać się dla mnie inspiracją muzyczną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl