[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po krótkiej naradzie kolumna ruszyła dalej, aż dotarła do miejsca, w którym na obu stokach rosły dziwaczne, nadzwyczaj zbite metalowe krzaki.Były to twory przysadkowate, pędzlaste, wysokie mniej więcej od jednego do półtora metra.Wyrastały z pełnego czarniawego iłu pęknięć nagiej skały.Zrazu pojawiły się pojedynczo, potem utworzyły jednolity gąszcz, który rdzawą szczotkowatą warstwą zarastał oba skłony wąwozu do samego niemal dna; sączyła się tam ukryta pod wielkimi głazami nitka wody.Tu i ówdzie między „krzakami” widniały wyloty jaskiń.Z jednych wypływały cienkie strumyki wody, inne były suche lub pozornie wyschnięte.Do takich, których otwory znajdowały się nisko, ludzie Rohana próbowali zajrzeć, świecąc do środka reflektorami.W jednej z owych grot znaleźli znaczną ilość drobnych, częściowo zatopionych wodą, która kapała ze sklepienia, trójkątnych kryształków.Rohan miał ich całą garść w kieszeni.Jechali jakieś pół kilometra w górę wąwozu po coraz większej pochyłości.Jak dotąd gąsienice maszyn radziły sobie z nachyleniem doskonale, a że w dwu miejscach ponownie odkryli ślady stóp w zeschniętym ile przy biegu strumyka, byli pewni, że jadą dobrym tropem.Za którymś z zakrętów łączność radiowa, utrzymywana dotąd z superkopterem, znacznie się pogorszyła, co Rohan przypisywał ekranującemu działaniu metalowych gąszczy.Po obu stronach wąwozu, szerokiego na dwadzieścia metrów u góry i jakieś dwanaście metrów u dna, wznosiły się niemal pionowe miejscami ściany, okryte, niby sztywnym, czarnym futrem, drucianą masą krzewów.Krzewów tych było po obu stronach wąwozu tyle, że tworzyły jednolitą gęstwinę, sięgającą szczytów wzniesienia.Kawalkada pojazdów przejechała przez dwie dość szerokie bramy skalne; przejazd ów zajął nieco czasu, ponieważ technicy pola musieli bardzo precyzyjnie zwężać jego zasięg, aby nie zawadzić o skały.Były one silnie pokruszone ł spękane od erozji, każde więc uderzenie pola energetycznego o filar skalny mogło obruszyć całą lawinę głazów.Nie o siebie się naturalnie obawiali, lecz o zaginionych, których podobny obwał — gdyby znajdowali się blisko — mógł poranić lub pozabijać.Minęło około godziny od ustania radiowej łączności, kiedy na ekranach magnetycznych czujników pojawiły się gęste rozbłyski.Pelengatory pozornie popsuły się, gdyż kiedy chcieli odczytać z nich kierunek, z którego płyną te impulsy, pokazywały wszystkie strony świata naraz.Dopiero licznikami natężenia i polaryzatorami udało się stwierdzić, że źródłem wahań pola magnetycznego są gąszcze porastające ściany wąwozu.Wtedy dopiero zauważyli też, że gąszcz ów przedstawia się inaczej niż w przebytej części wąwozu: nie miał rdzawego nalotu, krzaki, z których się składał, były wyższe, większe i jakby bardziej czarne, gdyż druty ich czy też gałązki oblepiały dziwaczne zgrubienia.Rohan nie zdecydował się na ich zbadanie, nie chciał bowiem ryzykować otwarcia osłony siłowej.Pojechali nieco szybciej, podczas kiedy impulsometry i czujniki magnetyczne wskazywały coraz bardziej różnorodną aktywność.Gdy unosiło się wzrok w górę, można było dostrzec, jak powietrze drga gdzieniegdzie nad całą powierzchnią czerniawej gęstwiny, jakby nagrzane do wysokiej temperatury, a za drugą bramą skalną zauważyli, jak nad krzakami krążą nikłe pasemka, podobne do rozwiewającego się dymu.Działo się to jednak tak wysoko na stoku, że w ich naturze nie można się było zorientować nawet przy użyciu lornety.Co prawda Jarg, który prowadził wóz Rohana, obdarzony bardzo bystrym wzrokiem twierdził, że te „dymki” wyglądają jak rój małych owadów.Rohan stawał się już trochę niespokojny, wędrówka bowiem trwała dłużej, niż się tego spodziewał, a wciąż nie było widać końca krętego wąwozu.Można było za to jechać szybciej, bo znikły spotykane poprzednio spiętrzenia głazów na dnie potoku, który przestał już prawie istnieć, ukryty głęboko pod piargami, i tylko kiedy maszyny przystawały, w zaległej ciszy słychać było nikły szmer niewidzialnej wody.Za kolejnym zakrętem ukazała się brama skalna ciaśniejsza niż tamte.Po dokonaniu namiarów technicy stwierdzili, że nie można przejechać przez nią z włączonym polem siłowym.Jak wiadomo, pole takie nie może przybrać dowolnych rozmiarów, ale zawsze stanowi wariant bryły obrotowej, więc kuli, elipsoidy czy hiperboloidy.Poprzednio udawało im się przebrnąć przez zwężenie wąwozu, zaciskając osłaniające pole na kształt spłaszczonego balona stratosferycznego, który był oczywiście niewidzialny.Teraz jednakże nie udałoby się tego dokonać żadnym manewrem.Rohan naradził się z fizykiem Tommanem i oboma technikami pola i zdecydowano wspólnie, że zaryzykują przejazd z momentalnym i ponadto częściowym tylko wyłączeniem osłony.Jako pierwszy miał przejechać bezludny energobot z wyłączonym emitorem pola; natychmiast za bramą skalną należało go uruchomić, aby dał pełną osłonę przednią na kształt wypukłej tarczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]