[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I naprawdę jest dobrym medium.Poza tym dałaś, pani,słowo maga. Tak mruknęła Marshia. Nie da się ukryć, dałam słowo.Zazel poruszył się z miną zdradzającą zakłopotanie.Nie umiał jednak, jak toon, utrzymać języka za zębami. Jeśli wolno spytać, pani, czemu nie rzuciłaś tego czaru wcześniej? Na przy-kład dwa lata temu?%7łmijka znów popatrzyła na niego koso. To nie twoja rzecz.Ponieważ obawiałam się, że Fabiena wydał kto inny& A dwa lata temu niewiedziałam, czy będę w stanie znieść prawdę. I rzekł Eresh, ten, który osądza dusze w podziemnej krainie: wielka jest siław mieczu, lecz większa jeszcze w sercu sprawiedliwego odezwał się ni w pięć, ni wdziewięć Zazel.Marshia wyjęła zza dekoltu oprawioną w złoto miniaturę z portretem jasnowło-sego młodzieńca i wpatrywała się w nią. Idz już poleciła, nie podnosząc wzroku.Chowaniec posłusznie zeskoczył z sofy.W drzwiach odwrócił się. Brune powiedziałby, że do niektórych spraw wygodniej jest podchodzićpragmatycznie niż dogmatycznie. Idz powtórzyła Marshia, ale bez złości.Jeszcze przez chwilę siedziała bez ruchu, potem schowała miniaturę, wstała iwyjrzała przez okno.Wśród rododendronów dostrzegła siedzącą na trawie postać wczarnej sukni.Zeszła do ogrodu.Lorraine na jej widok wstała, odkładając księgę.Zmierzyłażmijkę spojrzeniem zielonych oczu. Mój ojciec nie żyje, prawda? Skąd wiesz? Umarli mi powiedzieli.Marshia drgnęła.No tak. Nie żyje potwierdziła.Lorraine skłoniła głowę.%7łmijka przypatrywała się jej z namysłem.Opanowanie dziewczyny nie zasko-czyło jej.Musiała wytworzyć sobie grubą skorupę, żeby przetrwać życie pod jednymdachem z takim ojcem jak hrabia Nevers.Nie dziwił również brak wyczuwalnegosmutku. Co teraz będzie ze mną? spytała panna Nevers po chwili milczenia. Nic.Zostajesz tu pod moją opieką, tak jak było ustalone. %7łmijka zawahałasię. Od dziś nazywasz się Lorraine Lavalle.Dziewczyna patrzyła na nią bez drgnienia emocje, które teraz pojawiły się wjej aurze, też nie znalazły żadnego odbicia w nieruchomej twarzy.Marshia dotknęła jejpoliczka. Wracaj do swoich zajęć.Wieczorem przepytam cię z konstelacji zimowych iletnich.* * *Anavri cicho zamknęła za sobą drzwi sypialni.Wiszący na ścianie portret Fa-biena świdrował ją wzrokiem.Zwinęła się na łóżku, naciągając kołdrę na głowę.Było coraz gorzej.Od ostatniej nocy czuła się jak uwięziona wewnątrz koszma-ru jednego z tych, które wykrzywiają rzeczywistość, czyniąc ją podobną do maski,pod którą czają się ciemność i zło.Zwiat tracił znajome formy stawał się dziwny,obcy, wrogi.Twarze służących wydawały jej się brzydkie, zniekształcone.Z zamkniętejna klucz sypialni matki wionęło zimnem kostnicy.W obecności służby i ojca Anavri starała się zachowywać normalnie, lecz wie-działa, że nie będzie w stanie w nieskończoność udawać.W jej głowie kołatała się jed-na myśl.Ojcze, co zrobisz, gdy się zorientujesz?Rozdział 10Jusepe HaberraNoc była mrozna.Warstewka świeżo spadłego śniegu przykryła zmarzniętąbreję, która powstała podczas krótkiej odwilży.Z nieba prószyło drobno, jakby cu-krem.Uliczki Szmaragdowej Dzielnicy jak zwykle o tej porze trwały w ciszy.Mimo toKrzyczący czuł nieuchwytny niepokój.W pewnej chwili rozejrzał się, schronił w cieniupod murem najbliższej rezydencji i wyjął karty.Zmarszczył brwi nie podobało musię to, co zapowiadały.Ale gdyby zawrócił, równie dobrze mogło się okazać, że pułap-ka szykowana przez los czyha na niego w Podziemiach.I to właśnie był cały kłopot zprzeczuciami tudzież wróżbami.Zdecydował się nie zawracać.Niech los pokaże, co tym razem ma w zanadrzu.Drzwi willi nie otworzył służący, ale Vincent Ambers we własnej osobie.Spiętyi podenerwowany, choć robił wszystko, żeby tego po sobie nie pokazać. Dobrze, że jesteś. Gestem zaprosił Krzyczącego do wnętrza. Słuchaj&Jest taka sprawa& Mam dzisiaj gościa, który jest& tak jakby z twojej bajki. Nie tak jakby, tylko siedzi u ciebie jakiś ka-ira, tak? Brune nawet nie mu-siał pytać; zmysły maga mówiły mu, kto znajduje się wewnątrz willi.No cóż, w każ-dym razie nie był to oddział sług srebra. Vincent, do cholery& Nie patrz tak na mnie! Poprosił mnie o pomoc, nie mogłem odmówić&Wszystkiego się zaraz dowiesz. Kto to właściwie jest? Ktoś, kto mi kiedyś wyświadczył przysługę.Jestem mu winien wzajemność&Proszę, wchodz.Brune zaraz za progiem pracowni zatrzymał się mimo woli, uderzony pełnączerni aurą, jakby to była woń padliny.Dopiero po chwili ochłonął na tyle, żeby popa-trzeć na człowieka, który na ich widok podniósł się zza stołu.Jego zrenice lśniłybursztynowo w blasku świec. Witaj, starszy bracie przemówił z wahaniem. Jusepe Haberra, do usług.Brune podejrzliwie zmierzył go wzrokiem.Szczupły, smagły, ostrzyżony po żoł-niersku, gość Vincenta od pierwszej chwili wydał mu się słabszy, niż sugerowały pozo-ry.Może z powodu odniesionych nie tak dawno ran zagoiły się, lecz ich echo pozo-stało w aurze a może czegoś jeszcze.Ubrany jak szlachcic, z tą samą niedbałą ele-gancją, która cechowała Ambersa, był młody również wiekiem, nie tylko wyglądem mógł liczyć dwadzieścia pięć lat, góra dwadzieścia siedem.Nie zawsze dawało się topoznać po aurze, ale w tym przypadku tak. Miło mi. Krzyczący w Ciemności uśmiechnął się kącikiem ust.On z koleimiał świadomość, że Haberra wpatruje się w jego blizny. Jestem Brune Keare.Ofi-cjalnie alchemik, a nieoficjalnie, no cóż& Wyciągnął rękę; tamten uścisnął ją po se-kundzie zawahania. To jaką sprawę masz do mnie, młodszy bracie?Bez trudu wychwytywał emocje tamtego napięcie i skrępowanie kogoś, ktonie jest przyzwyczajony do proszenia obcych o pomoc.Czuł, że Haberra zdaje sobie ztego sprawę i że umyślnie nie postawił blokady.Może miał nadzieję, że Krzyczący wy-czyta z jego myśli wszystko, co było do odczytania, oszczędzając konieczności wyja-śniania tego na głos. Wolisz sam opowiedzieć, czy ja mam mówić? wmieszał się Vincent
[ Pobierz całość w formacie PDF ]