[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Haneczka wyszła za swojego sanctuarjum, usłyszawszy obce głosy i poczęła się pilnie przypatrywać księdzu, przyzwyczajona zaś do odwiedzin gości, śmiało podeszła ku niemu i wyciągnęła rączkę.Po jego twarzy surowej i bladej przebiegł uśmiech, bardzo dobrotliwy i bardzo serdeczny.— A wy skąd wzięliście to cudo? Panie Szczygieł, czy to aby nie namalowane?— Ha! — ucieszył się Szczygieł, — prawdziwe.Opowiedziałem księdzu krótko historję, dzieckaczas ten jednak był dla Haneczki wystarczającym, aby wygramolić się na kolana księdza, który by usiadł i zacząć pokazywanie sukienki i bucików.Po kwadransie było widocznem, że jeśli ksiądz zostawi po śmierci jaki spadek, to z całą pewnością nikomu, tylko Haneczce, a w tej chwili jest mocno niezadowolonym z naszej obecności, inaczej bowiem powoziłaby nim Haneczka dookoła pracowni.Byliśmy z tego powodu uszczęśliwieni; po chwili dziecko poczęło wodzić olbrzyma, bo musiało mu pokazać swoje łóżeczko za parawanem, wszelkie lalki i rupiecie.Czego ta nała kobieta nie potrafiła wygadać przez kwadrans, Boże drogi l on zaś słuchał i radował się w czystem swojem dobrem sercu, uśmiechał się stalowemi oczyma i tylko czasem na nas patrzył porozumiewawczo.Musiał ją wreszcie Szczygieł wziąć na kolana, aby staremu człowiekowi dać chwilą wytchnienia i pozwolić mu mówić.Ja z mej strony podziękowałem księdzu Łosiowi serdecznie za pamięć o nas, kiedym zaś wspomniał o pozostawionych pieniądzach, ksiądz się obruszył:— Nie gadaj głupstw, młody człowieku, bo kobieta słucha.Pieniądze, pieniądze… Daj pokój z pieniędzmi.Jałmużna, czy co? Szczygieł obraz namaluje, wtedy dopłacę… Kiedyście eremitę chowali, to was nikt nie pytał, czy macie za co? Hę? A co z moim obrazem,— ojcze Szczygieł?— Będzie, jak Boga kocham, będzie, — krzyknął ten z mocą.— Będzie! — potwierdziła Haneczka, bo Szczygieł tak powiedział.Ksiądz Łoś w ręce klasnął.— Patrzcie, jaka solidarność w rodzinie.Teraz wierzę, że z pewnością będzie, bo panienka przypilnuje, a ja jej za to, jak Pan Bóg da doczekać, Veni Creator zaśpiewam… Tylko, że nie doczekam…— Gadanie! — rzekł Szczygieł oburzony i zarumienił się z racji mało przyzwoitego wyrażenia.— Gadanie, nie gadanie, ale ja tu gadam i siedzę, bo mi się wyjść stąd nie chce.Ot, młodzieniaszki, córkę sobie sprawili, a ja samotny jak eremita…Posmutniał, wyrzekłszy to słowo i chwilę przemilczał, potem dodał cicho:— Szkoda, że go niema.Co? Wilję byśmy sprawili i dobrze by było… Ale on tam dziś z Panem Bogiem opłatkiem się przełamie i dobre słowo za nami powie.Daj mu, Boże, światłość wiekuistą.Tak… tak…Milczeliśmy wszyscy przez chwilę, wreszcie ksiądz Łoś westchnął, ręką machnął i rzekł:— Jakżeż wam się dzieje, moi kochani?— Wesoło… — rzekł Szczygieł.— Wesoło — potwierdziła Haneczka.— No to i dzięki Bogu, co, Haneczko, prawda?— Prawda.— To i dobrze.Ależ dziewczyna, niech ją kule biją, to jest… nie tak chciałem powiedzieć.Sroga Polka, co?— Sroga! — potwierdził Szczygieł z całą powagą.— No, to wam muszę jeszcze jedną pokazać, taką, co nie jest sroga, bo chore biedactwo.— Kto to taki? — spytałem.— Ot z tem właśnie sprawa i z tem też właściwie do was zaszedłem.Z tem, nie z tem — z sercem, bom się stęsknił… Wszystko jedno zresztą… Mam starego przyjaciela, uważacie, dobry człowiek, choć bogaty.Zabłocki się nazywa.Siwy łeb i zacna dusza, choć to nie zawsze w parze chodzi.Sam jest na świecie z córką, bo mu żonę pochowałem dziesięć lat temu.Świata poza tem dzieckiem nie widzi, a to biedactwo blade, jak papier, choruje i choruje i żadna rada nie pomaga.Trzeba jej rozrywki takiej, co to i nauczy i ucząc, nie zmęczy.Mówiłem staremu o was i radby was widzieć…— Cóż my możemy? — zapytałem nieśmiało.— Co możecie? Pytanie nie w porę — wszystko możecie.Wiem, co mówię, bom nie warjat.Trzeba temu biedactwu życie umilić, bo ją wszystko męczy, a do wszystkiego się rwie.Tam trzeba delikatnie, miękko, czy ja wiem jak? — jakoś z serca w serce przelać, nie filozofję, broń Boże, ale wszystko dobro.O życiu nauczać… o!… o pięknie, o tem, co w was siedzi.Rozumie mnie jeden z drugim, czy nie? Panienka ma dwudziesty rok.Hankę jej zaprowadźcie i będzie dobrze, ale nic o niej nie mówiłem, bom nie wiedział, że się familja potrafi powiększyć z dnia na dzień.Szczygieł z farbami pójdzie i ucieszy, pan jej o poezji powie.Tylko niech was Bóg broni, aby truć… Niech was Bóg broni! Nie mówię tego dlatego, żem ksiądz, ale jako człowiek mówię, że sobie lepiej łeb o ścianę roztrzaskać, niż w czystą duszę, co jest jak źródło, błoto cisnąć.Ale jestem pewny… Po co ja to właściwie gadam? Hę? Pójdziecie tam, czy nie?Porozumiałem się oczyma ze Szczygłem i rzekłem :— Z największą przyjemnością.— No, to znakomicie: będziecie uczyć, a za naukę się płaci.Żadnego wstydu i żadnej łaski, tylko nie to; godzinę, dwie godziny dziennie, jak wam dogodnie, — po świętach się zacznie.Dobrze?— Dobrze.— Przyjdziecie do mnie wprzód, pójdziemy razem.Szczygieł, pan co z twarzą jakoś tak dziwnie?— Żal mi… — szepnął Szczygieł.— Czego znów?— Tej panienki.Ksiądz Łoś spojrzał na niego serdecznym wzrokiem i nic nie rzekł.Po chwili powstał, przeszedł się po pracowni kilka razy i patrzył gdzieś w przestrzeń; przystanął nagle przed nami i ręką do kieszeni sięgnął po opłatki.Uczyniła się wielka cisza i wszyscyśmy się podnieśli, Haneczka zaś patrzyła na wszystko z wielką powagą.Ksiądz Łoś wziął w rękę opłatek i ręka mu drżała; widać było, że chciał pokryć wzruszenie, lecz nie mógł.Przełamał się opłatkiem najpierw ze mną, potem ze Szczygłem i Haneczką, potem nas kolejno brał w ramiona i uścisnął, jak starszy brat.Haneczka zarzuciła mu ręce na szyję i całowała tę bladą, srogą, dziwną twarz, na której biały mróz zelżał, bo oczy jego stalowe uczyniły się wilgotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]