[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy tylko jednak ktoś mu powiedział, że coś takiego zdarzyło się naprawdę, bez oporu gotów był uwierzyć.Tak czy siak, złapałem kluczyki od wozu i narzuciłem swój płaszcz w jodełkę.- Kto jedzie do Albany? - rzuciłem.Amelia i MacArthur wstali, gotowi do drogi.- Cholernie głupio mi to przyznać - oświadczył MacArt­hur -- ale to znacznie bardziej interesujące niż sprzedawanie plakietek ubezpieczenia.Mały, niski, ceglany domek, w którym mieszkał doktor Snów stał na przedmieściach Albany.Otaczały go ciemne, żałobne cyprysy, a w oknach wisiały żółte firanki.Gdy jecha­liśmy przez kałuże błota i lodu niebo nabrało posępnej, stalowej barwy.Od północnego wschodu dmuchał ostry, nie­przyjemny wiatr.Wokół panowała dziwna cisza, jak w klasie oczekującej na wejście budzącego lek nauczyciela.Staliśmy przed progiem rozcierając przemarznięte ręce i na­ciskaliśmy guzik dzwonka.Słyszeliśmy jego brzęczenie w głębi starego domu.Drzwi otworzyły się i zobaczyliśmy Snowa.Był wysoki i lekko przygarbiony, z siwymi włosami i okularami w złotych oprawkach.Miał na sobie brązową wełnianą kamizelkę z wyp­chanymi kieszeniami i kraciaste papucie.- Pan Erskine? - zapytał.- Lepiej wejdźcie do środka.Przeczłapaliśmy do mrocznego hallu.Pachniało mocno la­wendowym płynem do czyszczenia, a w kącie tykał wolno szafkowy zegar.Zdjęliśmy okrycia i doktor Snów wprowadził nas do chłodnego salonu.Wszędzie na ścianach wisiały prze­rażające indiańskie maski, kontrastujące z angielską delikat­nością wypchanych ptaków pod szklanymi kopułami i wy­blakłymi, małymi litografiami.- Proszę siadać - zaprosił Snów.- Dobrze by było, gdyby wyjaśnił pan, o co w tym wszystkim chodzi.Żona za chwilę poda kawę.Niestety, w tym domu nie pija się niczegomocniejszego.Słysząc to MacArthur skrzywił się ponuro.W samochodzie została flaszka bourbona, ale był zbyt dobrze wychowany by spytać, czy może po nią pójść.Snów usiadł na twardym małym taborecie i skrzyżował ręce na piersi.Amelia i ja zajęliśmy na spółkę niską i niewygodną sofę, a MacArthur przysiadł na parapecie, skąd mógł spo­glądać na ośnieżone drzewa.Najzwięźlej jak się dało opowiedziałem o chorobie Karen Tandy i o seansie odbytym poprzedniego wieczoru.Snów słuchał uważnie, od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie o Karen, o jej ciotce, czy o twarz, którą zobaczyliśmy na stole pani Karmann.Kiedy skończyłem splótł dłonie i zamyślił się.- Z tego, co mi pan opowiedział, panie Erskine - oświad­czył po chwili - wypadek tej nieszczęsnej dziewczyny wydaje się prawdziwy.Sądzę, że ma pan rację.Znany jest tylko jeden przypadek osoby będącej żywicielem odradzającego się szamana.Rzecz działa się w 1851 roku, w pobliżu Fort Berthold w Górnej Missouri, w szczepie Hidatsa.Młoda indiańska dziewczyna miała na ramieniu opuchliznę, która urosła w koń­cu tak bardzo, że dziewczyna zmarła.Z opuchlizny wyłonił się w pełni dorosły mężczyzna, podobno czarownik szczepu sprzed pięćdziesięciu lat.Niewiele było dokumentów na popa­rcie tej historii i aż do dzisiaj uznawano ją za legendę.Sam nawet tak ją nazwałem w swojej książce o Hidatsach.Ale zbieżności z pańską panną Tandy są tak wielkie, że nie widzę możliwości, byśmy mieli do czynienia z czymś innym.Wśród Kiowów krążą też opowieści o tym, że szamani mogą pojawiać się pod postacią drzew i rozmawiać z członkami szczepu.Najwyraźniej drzewa i drewno mają własną magiczną siłę życiową, którą szamani potrafili wykorzystywać do swoich celów.Dlatego wierzę w to, co pan mówił o stole z wiśniowego drzewa.Z początku myślałem, że chcecie ze mnie zakpić, lecz wasze argumenty wydają się przekonywające.- Więc wierzy nam pan? - upewniła się Amelia odgar­niając włosy z oczu.- Tak - odparł dr Snów spoglądając na nią zza okula­rów.- Wierzę.Zadałem sobie także trud skorzystania z wa­szej sugestii i skontaktowałem się z doktorem Hughesem ze szpitala Sióstr Jeruzalem.Potwierdził wszystko, co pan mówił.Powiedział także, że stan panny Tandy jest krytyczny i że ważne jest każde działanie, które może ją uratować.- Doktorze Snów - spytałem.- W jaki sposób możemy walczyć z tym szamanem? Jak moglibyśmy go zniszczyć zanim zabije Karen Tandy?Snów zmarszczył czoło.- Musi pan zrozumieć, panie Erskine, że magia Indian jest bardzo potężna i wszechstronna.Indianie nie przeprowadzali wyraźnej granicy pomiędzy naturalnym i nadnaturalnym, a każdy z nich uważał, że ma bliski kontakt z duchami rządzącymi jego egzystencją.Indianie z równin, na przykład, poświęcali tyleż czasu na ceremonie religijne i magiczne ob­rzędy, co na doskonalenie swej sztuki łowieckiej.Uznawali za ważną zdolność polowania na bawoły w sposób chytry i efek­tywny, lecz równocześnie uważali, że jedynie duchy dadzą im siłę i odwagę, niezbędne do skutecznych łowów.Indianie poszukiwali iluminacji, praktykowali rytuały, odbywali cere­monie, dające im kontakt z kosmosem.Byli w istocie jednym z wielkich magicznych społeczeństw czasów współczesnych.Wiele z ich tajemnic jest dla nas straconych, ale nie ma żadnych wątpliwości, że posiadali realną i wielka moc.Amelia podniosła głowę.- Chce pan nam powiedzieć, doktorze Snów, że nikt z nas nie ma wystarczającej siły, by zmierzyć się z tym szamanem.Naukowiec pokiwał głową.- Obawiam się, że ma pani rację.W dodatku jeżeli on naprawdę ma trzysta lat.to pochodzi z czasów, kiedy magia Indian była jeszcze zdumiewająco potężna - czysto pogańska sztuka okultyzmu, nie rozcieńczona przez europejskie uprze­dzenia, wolna od wpływów chrześcijaństwa.Duchy Ameryki Północnej w okresie, gdy przybywali tani pierwsi osadnicy, były miliony razy silniejsze od wszystkich diabłów czy demo­nów Europy.Rozumiecie państwo, duch potrafi oddziaływać magicznie jedynie za pośrednictwem ludzi, którzy w niego wierzą i którzy go rozumieją.Egzystuje wprawdzie niezależnie, lecz nie ma materialnej mocy w naszym materialnym świecie, dopóki nie zostanie przywołany, świadomie lub nie.Jeżeli nikt nie wierzy w konkretnego ducha lub nikt go nie rozumie, nie może być wezwany, a zatem pozostaje w otchłani.- - W porównaniu z indiańskimi - mówił dalej po chwili przerwy - europejskie demony to żałosne kreatury.Były jedynie - albo są, jeśli wciąż w nie wierzycie - przeciwień­stwami dobra i świętych dogmatów chrześcijaństwa.W “Eg­zorcyście" scenariusz wykorzystuje demona Pazuzu, uosobie­nie choroby i słabego zdrowia.Dla czerwonoskórego taki demon byłby śmieszny - nie bardziej przerażający niż jakiś kundel.W odpowiadającym mu duchu Indian zawierała się cała koncepcja życia i zdrowia, znaczenie fizycznego bytu.To czyniło z takiego ducha niesamowitą istotę o straszliwej sile.Moim zdaniem prawdziwy schyłek indiańskiej cywilizacji był efektem nie tyle chciwości i zdradzieckiej polityki białych, co erozji okultystycznej potęgi szamanów.Kiedy plemiona czerwonoskórych zobaczyły naukowe cuda białego człowieka, ich nadmierny zachwyt sprawił, że straciły wiarę we własna magie.Można dyskutować, czy owa magia, użyta we właściwy spo­sób, potrafiłaby ich ocalić.- Ale co z szamanem Karen Tandy? - przerwała wykład Snowa Amelia.- Jak pan przypuszcza, do czego on zmierza? To znaczy, dlaczego chce się w niej odrodzić?Doktor Snów podrapał się w ucho.- Trudno powiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl