[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odpowiedź zawsze będzie brzmiała - wybij to sobie z głowy!- Nikt cię o to nie prosi.- Na razie.Zawsze istnieje taka możliwość.Samena dotknęła palcami swego czoła.- To odczucie.jest teraz potężne.To coś bardzo złego.- Co rozumiesz przez zło? - spytał Kasyx.- Napełnia lękiem.Jest bardzo zimne i zajadłe.To takie uczucie, jakbyś spacerując spokojnie ścieżką nagle podniósł głowę i zobaczył tuż przed sobą psa, który wygląda na wściekłego.Boisz się, ale nie możesz uciec.- No tak - powiedział Kasyx.- Pozostaje tylko pytanie, co mamy z tym zrobić.- Czy Springer nie obiecywał ci, że zostanie z na­mi w kontakcie? - spytał Tebulot.- Może byś się dowiedział?Kasyx zamknął oczy, starając się usłyszeć myśl Springera.Minęły jednak dwie, trzy minuty, a nie słyszał niczego prócz ciszy, ciszy tak bezbrzeżnej, jak nieskończona pustka, którą widział ostatnio w jego oczach.- Nie ma go - stwierdził w końcu.- A przynajmniej nie utrzymuje kontaktu.- Skoro tak, jestem za tym, by wejść do tego budynku i zobaczyć, co dzieje się w środku - nalegał Tebulot.- Chodźcie, nie wiadomo, ile mamy czasu.Ten gość może wkrótce się obudzić albo obrócić na drugi bok i zacząć śnić o wesołych dziewczynkach.Kasyx uniósł głowę, mrużąc oczy przed wiatrem.- Nie sądzę, bym miał cokolwiek przeciwko temu.Położył jednak dłonie na ich ramionach, przekazując im tyle energii, ile uważał za wskazane.Prąd przemknął zyg­zakami przez jego pierś, trzaskając w ulewnym deszczu.Tebulot sprawdził jarzącą się skalę załadowania broni - wskazywała na sto procent.Samena odpięła od pasa grot strzały, proste, trójkątne ostrze i nasadziła je na koniec wskazującego palca prawej dłoni.- No dobrze.Prowadź, Sameno - rzekł Kasyx.Podnieśli się z ukrycia za skałami i ruszyli przez dolinę do dziwacznie zawieszonego mostu.Biegli szybko, z pochylo­nymi głowami - było to wszystko, co mogli zrobić, by zmniejszyć szansę wykrycia.Kasyx wdzięczny był desz­czowi, który rozpadał się jeszcze silniej i spływał teraz kaskadami.Nie zmienił tego zdania nawet wtedy, gdy pośliznął się parokrotnie na skałach.Do mostu dotarli nie zauważeni, przynajmniej tak im się wydawało.Przebiegli go bez wahania, z klaskaniem pode­szew o wilgotny kamień.Most przerzucono ponad głęboką, sztucznie stworzoną fosą, w której stała poczerniała od szlamu woda.Jej powierzchnię znaczyły koliste ślady pada­jących kropel, od czasu do czasu wzburzała się, jakby coś przepływało głęboko pod nią.Wojownicy Nocy znaleźli się przed wąską, łukowatą bramą.Kasyx znający freudowską symbolikę snów zauważył, że przypominała kształtem kobiecy srom.Nie powiedział jednak nic.Przeprowadził towarzyszy na drugą stronę, do długiego, mrocznego korytarza.W oddali, u wylotu przejścia widać było brukowany, zalany kałużami wewnętrzny dziedziniec.Stało na nim kilka zakapturzonych postaci, najwyraźniej strażników.- Co teraz robimy? - spytał Tebulot unosząc ner­wowo broń.- Podejdziemy do nich.I tyle.Będziemy tylko musieli zachować ostrożność i być gotowi na wszystko.Jeden nieprzyjazny gest i na nich.- Dobry, prosty jak drut, amerykański sposób myśle­nia - skomentowała uszczypliwie Samena.- Więc co proponujesz? Podejść i uścisnąć im dłonie? Z tego, co wiemy, te przyjemniaczki ukrzyżowały człowie­ka, który śni ten sen, i mogą mieć ochotę zrobić to samo z nami.Przeszli ostrożnie ostatni jard tunelu i wkroczyli na deszczowy podwórzec.Tebulot spojrzał w górę.Mury otaczające dziedziniec wieńczyło kilkadziesiąt małych bal­konów.Na każdym z nich stała zakapturzona postać z czymś podobnym do kuszy w ręku.- Mam wrażenie, że to jest właśnie to, co niektórzy zwą pułapką.Tebulot trącił nałokietnik Kasyxa.- Chyba masz rację.Teraz jednak od zakapturzonych postaci na środku dziedzińca dzieliło ich mniej niż dziesięć stóp i próba wycofania się zakrawała na bardziej niebezpieczną niż marsz naprzód.Kasyx przystanął i uniósł dłoń.- To nie są czerwonoskórzy - zauważył Tebulot.- Na miłość boską, to jest uniwersalny gest powitania - warknął Kasyx nie odwracając głowy.Zakapturzeni spojrzeli na Wojowników Nocy pustką spod swych kapturów.Nie odsłonili twarzy, nie odezwali się.Wiatr wpadał w zawirowania w studni podwórca, unosząc liście i śmieci, targając skraje pielgrzymich szat.- Chcemy zobaczyć się ze śniącym - powiedział Kasyx.- Chcemy upewnić się, że jest bezpieczny.Strażnicy milczeli.Jeden z nich uniósł jednak rękaw i uczynił zapraszający gest, dwaj pozostali odwrócili się i ruszyli ku przeciwległej ścianie, w której otwierał się następny tunel.- Idziemy za nimi? - spytał Kasyx.Samena spojrzała na otaczające ich postaci w kapturach i z kuszami.- Chyba powinniśmy.- Springer wspominał o zdobywaniu doświadczenia, no nie? - przytaknął Tebulot.- To jest chyba to, o co mu chodziło.- Uważaj na tyły - powiedział Kasyx.- Nie chciał­bym, by nas tu zapuszkowali.Strażnicy poruszali się coraz szybciej, aż zniknęli w tune­lu.Kasyx dotknął ramienia Tebulota.- Trzymaj broń w gotowości.To może być pułapka.Zawahali się jeszcze u wejścia.A potem, już bez dalszych dyskusji, zagłębili się w tunel wiedząc, że jakiekolwiek było ich przeznaczenie, leżało ono gdzieś przed nimi i jedyne, co im pozostało, to podążać ku niemu w pogardzie dla strachu.11Wewnętrzne ściany tunelu, miękkie i gładkie, wydzielały wyraźny zapach, który nasuwał Kasyxowi nie­odparte skojarzenie z wnętrzem kobiecego ciała.Jakiekolwiek były obsesje śpiącego, skupiały się wyraźnie wokół seksu i finansów.Im głębiej penetrowali sen, tym silniejsza stawała się w nim atmosfera erotyzmu.Gdzieś w głębi budowli rozlegał się rytmiczny łomot, przypomina­jący raczej bicie ludzkiego serca niż mechanizm.Kasyx obawiał się, że cały budynek może zacząć stopniowo prze­kształcać się w gigantyczne ciało.Wyszli z tunelu na rozległą, otwartą galerię ze sklepionym dachem, pod którym przebiegały liczne przewody i rury, żyły i tętnice.Górowała nad nią skomplikowana maszyna z drewna i metalu, wysoka na jakieś pięćdziesiąt, sześć­dziesiąt stóp.Zębatki, przekładnie, koła napędowe, wyciągi, czarne masywne tłoki, poruszające się w tę i z powrotem na mimośrodowych kołach - cała ta maszyneria wydawała niski, grzmiący odgłos, zdominowany piskiem ślizgającej się po sobie, pokrytej smarami stali.- Gdzie się podziali ci dwaj dowcipnisie w kapturkach? - spytał Tebulot, od dłuższej już chwili nie opuszczając broni.- Tam - Samena wskazała na drugą stronę galerii.Na balkonie, wspartym pajęczymi schodkami z żelaza i mosiądzu, stały dwie zakapturzone postaci, obserwując ich z uwagą.- Chciałbym wiedzieć, gdzie jest śniący - Tebulot rozejrzał się szybko dookoła.Kasyx uniósł głowę i zlustrował maszynę.- Widzę go - oznajmił w końcu.Podążali za jego spojrzeniem.Na samym szczycie maszyny przebiegał drewniany przenośnik, taśma z terkotem przesu­wała się po rolkach.Przyczepiony był do niej krzyż śpiącego.Zupełnie jak oś samochodu na linii produkcyjnej.Mężczyzna nadal tkwił na krzyżu, tak im się przynajmniej wydawało, gdy patrzyli z dołu.Obciążone ludzkim ciężarem belki dotarły do końca taśmy, gdzie zostały uniesione do pionu.Zębaty pas poniósł teraz mężczyznę w dół, ku sercu maszynerii.Przeciągany był przez potężne przekładnie kół zębatych, wyciągów, przez kolejne taśmociągi.Przebył tunel uderzają­cych skórzanych batów i wyjechał z niego na nieprzerwanie obracające się koła.Potem dostał się pod niestrudzenie opadające ramiona, których zakończenia przypominały szczotki do włosów, tyle tylko, że wyposażone w ostrza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl