[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Herbata też pomagała.Gigs nie zareagował w widoczny sposób.Pykał z tej swojej fajki i obserwował mniew zamyśleniu. Dlaczego?Nie pamiętam już, co powiedziałem mu tamtej nocy, w jaki sposób wyraziłem to poczuciegłębokiego, mrocznego przerażenia, które wzbudzała we mnie sama myśl o wyprawie na skałę.Uznał prawdopodobnie, jak wszyscy inni, że to tylko strach, czysty i prosty.Lecz podczas gdypozostali mogliby wyrazić pogardę wobec mojego tchórzostwa, Gigs chyba mnie rozumiał;miałem wrażenie, że zdjęto mi z barków ogromny ciężar, który je przygniatał od chwili, gdyojciec Artaira przekazał nam nowiny.Nachylił się w moją stronę nad ogniem i wlepił we mnieniewzruszone spojrzenie tych niebieskich celtyckich oczu, podczas gdy fajka w jego dłoni dymiłałagodnie. Nie jesteśmy tam dwunastoma różnymi ludzmi, Fin.Tworzymy dwunastoosobowąjedność.Jesteśmy zespołem.Każdy z nas jest zależny od drugiego i go wspiera.Tak, to trudne.Kurewsko trudne, chłopcze.I niebezpieczne.Nie będę udawał, że jest inaczej.I Bóg będzie nassprawdzał aż do granic naszej wytrzymałości.Ale dzięki temu staniesz się bogatszy, bardziejszczery wobec siebie, ponieważ poznasz się tak, jak nigdy wcześniej i być może nigdy pózniej.I poczujesz tę więz, jaką wszyscy odczuwamy z każdym z tych ludzi, którzy byli tam przed nami,sięgniesz poprzez wieki i złączysz dłonie z naszymi przodkami, śpiąc w miejscach, gdzie onispali, wznosząc kamienne kopce obok tych, które pozostawili. Umilkł na długą chwilę,zaciągając się fajką.Dym zbierał się wokół jego ust i nozdrzy, unosił i zastygał nieruchomow niebieskie wieńce wokół głowy. Bez względu na twój najmroczniejszy strach, Fin, bezwzględu na największą słabość, są rzeczy, z którymi trzeba się zmierzyć, którym trzeba stawićczoło, bo w przeciwnym razie będziesz żałował przez resztę życia, że tego nie zrobiłeś." " "Tak więc, przepełniony strachem, wyruszyłem tamtego roku na An Sgeir, choć dzisiajżałuję z całego serca, że tak się stało.Dni poprzedzające wyprawę spędziłem w samotności.Wiatr dalej szalał, przesuwając sięku północnemu wschodowi, a burza, która zdawała się oznaczać koniec lata, waliła w wyspę jakmłotem.Potężne powiewy o maksymalnej sile przyganiały deszcz z okolic Minch, a ziemia piłago łapczywie.Nie spotykałem się z Marsaili po naszej rozmowie w stodole, omijałem teżz daleka Mealanais.Siedziałem w domu, czytając w swoim pokoju; słuchałem deszczu, któryuderzał o szyby, i wiatru łomoczącego dachówkami.We wtorek zjawił się u mnie Artair, bypowiedzieć, że wyruszamy na skałę następnego dnia.Nie mogłem w to uwierzyć. Ale od północnego wschodu nadciąga burza.Zawsze mówili, że nie można dotrzećw takich warunkach na skałę. Nadciąga nowy front  oznajmił Artair. Z północnego zachodu.Gigs uważa, żebędziemy mieli całą dobę na to, żeby tam dopłynąć.Więc wyruszamy jutro wieczorem.Trzebazaładować trawler jutro po południu, w Port. Nie sprawiał wrażenia bardziej zadowolonego odemnie.Siedział przez długą chwilę w milczeniu na brzegu mojego łóżka. Więc płyniesz?Nie mogłem nawet wydusić z siebie głosu; potwierdziłem tylko nieznacznym skinieniemgłowy. Dzięki  powiedział, jakbym robił to dla niego.Załadunek Purple Isle zakotwiczonej przy falochronie w Port of Ness zajął nazajutrz kilka ładnych godzin.Zapasy musiały wystarczyć dwunastu ludziom na skale na otwartymoceanie przez czternaście dni.Na An Sgeir nie było naturalnego zródła, więc wodę zabieranow starych beczkach po piwie.Mieliśmy niezliczone skrzynie jedzenia, w workach dwie tony solido peklowania, narzędzia, kurtki nieprzemakalne, materace do spania i pięciometrową składanąantenę do radia.I oczywiście torf na ogniska, które miały nas ogrzewać i żywić.Harówka, którejwymagało przenoszenie wszystkiego z nabrzeża na trawler, a następnie umieszczanie tegow ładowni, oderwała mnie na jakiś czas od myśli o rychłym wypłynięciu.Choć sztorm trochęustąpił, na morzu wciąż była wysoka fala i łódz kołysała się na wodzie przy murze falochronu, cosprawiało, że przenoszenie zapasów na pokład było trudnym, a chwilami wręcz niebezpiecznymzadaniem.Przemokliśmy też do suchej nitki, kiedy morze uderzało w nabrzeże, zalewając naskaskadami wody.Poprzedniego dnia bałwany chłostały falochron i wystrzeliwały na wysokośćpiętnastu metrów, a port znikał za zasłoną z piany przy każdym gwałtownym pulsie oceanu.Wyruszyliśmy wraz z północnym pływem przy akompaniamencie terkoczących diesli;wpłynęliśmy do zatoki ze schronienia, jakie zapewniał port, wprost na wzburzone wody; falerozbijały się o dziób i zalewały spienionymi potokami pokład.Wydawało się, że noc pochłonęłaświatła Ness w okamgnieniu, my zaś zbaczaliśmy z kursu i wypływaliśmy na otwarte morze zaButt of Lewis.Na koniec zniknął pocieszający błysk latarni morskiej na szczycie klifu i gdy gozabrakło, pozostał tylko ocean.Niezliczone mile oceanu.Gdybyśmy ominęli skałę, następnymprzystankiem byłaby dopiero Arktyka.Spoglądałem w ciemność ogarnięty czymś, co mogęjedynie określić jako skrajne przerażenie.Bez względu na to, czego się najbardziej bałem,doszedłem do wniosku, że właśnie teraz tego doświadczam.Gigs szarpnął mnie za kurtkę i kazałzejść pod pokład.Czekały na nas  na mnie i Artaira  wolne koje; powinniśmy się przespać.Pierwszy i ostatni dzień na skale, jak powiedział, zawsze są najgorsze.Nie wiem, jakim cudem spałem, wciśnięty w wąską koję przy bakburcie, roztrzęsiony,przemoczony i żałosny.Ale tak było.Przez osiem godzin zmagaliśmy się ze wzburzonymmorzem, by pokonać pięćdziesiąt mil akwenu cieszącego się najgorszą sławą na świecie, a ja toprzespałem.Myślę, że zbudził mnie inny niż wcześniej rytm silników.Artair wspinał się już podrabince do kambuza.Otarłem oczy ze snu, włożyłem buty i kurtkę i ruszyłem za nim na pokład.Był dzień, niebo w górze rozerwane i postrzępione przez wiatr, chwilami niewidoczne z powodugwałtownej ulewy, która chłostała nas po twarzach. Jezu  powiedziałem. Co to za smród?Był to ostry, gryzący zapach, jakby mieszanina gówna i amoniaku. To guano, sieroto. Angel uśmiechnął się do mnie szeroko, jakby ta woń sprawiała muprzyjemność. Dziesięć tysięcy lat ptasiego gówna.Przywyknij do tego.Będziesz z tym żyłprzez następne dwa tygodnie.Wiedzieliśmy dzięki temu, że znajdujemy się blisko skały.Smród ptasich odchodów.Niewidzieliśmy jej jeszcze, ale wiedzieliśmy, że tam jest.Purple Isle zwolniła do kilku węzłów.Morze nagle się uspokoiło i teraz płynęliśmy zgodnie z falą, a nie przeciwko niej. Jest!  krzyknął ktoś.Wytężyłem wzrok, starając się przeniknąć spojrzeniem mgłę i deszcz, i po raz pierwszyzobaczyłem to legendarne miejsce.Wysoki na sto metrów pionowy czarny klif poznaczony bielą,wyrastający przed nami wprost z oceanu.Niemal w tej samej chwili mgła ustąpiła i przezszczeliny w chmurach przebiły się ostrza słonecznego blasku, naszym oczom zaś ukazała siępołyskliwa skała w silnym kontraście światła i cienia.Zobaczyłem coś, co wyglądało jaktryskający śnieg, nim zdałem sobie sprawę, że te płatki to ptaki.Mityczne białe ptakio niebieskoczarnych końcówkach skrzydeł, których rozpiętość dochodziła do niemal dwóchmetrów, i żółtych głowach.Guga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl