[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapalona szmata zsunęła się z drzewca i spadła do rzeki.Płomień zetknął się ze swym odbiciem w lustrze wody, głośno zasyczał i zgasł.Otoczyła ich nieprzenikniona ciemność.Kate wstrzymała oddech.Chyba jeszcze nigdy nie znalazła się w tak gęstym mroku.Nie widziała zupełnie nic.Słyszała tylko plusk kapiącej wody i czuła na twarzy lekki ruch powietrza.Łódź dalej płynęła z prądem, od czasu do czasu szorując dnem o skały.Nagle tuż za jej plecami rozległ się jęk.Łodzią zakołysało gwałtownie i coś z głośnym pluskiem spadło do wody.- Chris? - zawołała.Ogarnęła ją panika.- Chris?! - powtórzyła głośniej.- Co teraz zrobimy? Odpowiedziało jej tylko echo.01.33.00Zapadł zmrok, niebo przybrało odcień głębokiego granatu i rozbłysły na nim miliardy gwiazd.Lord Oliver, wyczerpawszy chwilowo zapas gróźb i przechwałek, poszedł z sir Robertem do wielkiego holu na wieczerzę.Dobiegały stamtąd okrzyki i głośne śmiechy, rycerze raczyli się winem przed bitwą.Marek ruszył z Johnstonem do arsenału.Po drodze zerknął na wyświetlacz, który wskazywał 01.32.14.Profesor nie pytał, ile czasu im zostało, wolał więc nie informować go o tym z własnej woli.Nagle rozległ się głośny świst.Żołnierze na blankach podnieśli wrzask.Gigantyczny ognisty pocisk przeleciał nad murami i z łoskotem spadł na wewnętrzny dziedziniec.- Zaczęło się - rzekł spokojnie profesor.Dwadzieścia metrów przed nimi płomienie rozlały się po kamieniach.Marka zdziwił widok martwego konia, którego sztywne nogi sterczały z ognia.Dokoła rozszedł się swąd palonego włosia i mięsa, zaskwierczał topiący się łój.- Matko Boska - mruknął.- To stara padlina - rzekł Johnston, wskazując zesztywniałe nogi.- Rzucanie końskich trupów za mury obleganego zamku nie należało do rzadkości.Nie takie rzeczy będzie tu można zobaczyć tej nocy.Profesor wszedł do arsenału.Pięćdziesięciu ludzi wciąż mozolnie ucierało proch.Jeden z nich mieszał w wielkiej kadzi żywicę z palonym wapnem.Marek obserwował pracę żołnierzy, kiedy z zewnątrz doleciał kolejny głośny świst i coś ciężkiego grzmotnęło o dach, aż zadygotały wszystkie kaganki za oknami.Rozległy się krzyki ludzi, później odgłosy kroków na dachu.Profesor westchnął głośno.- Za którymś razem może im się udać - rzekł.- Właśnie tego najbardziej się obawiałem.- Czego?- Arnaut wie, że znajduje się tu arsenał.Doskonale go widać ze szczytu sąsiedniego wzgórza.Wie zatem, że jest tu przechowywany proch.Gdyby pocisk zapalający wpadł do środka, spowodowałby wielkie zniszczenia.- Wylecielibyśmy w powietrze - odparł Andre.Powiódł wzrokiem po półkach zawalonych płóciennymi woreczkami.- Zgadza się, wylecielibyśmy w powietrze - przyznał Johnston.- W dodatku zginęłoby mnóstwo ludzi, powstał olbrzymi zamęt, a pożar ogarnąłby sporą część zamku.Trzeba by ściągnąć z murów ludzi do gaszenia ognia, a zmniejszenie obsady na blankach podczas oblężenia.- Arnaut ruszyłby do szturmu.- Od razu.- Tylko czy to możliwe, żeby pocisk zapalający wpadł do środka? Ściany tego budynku mają co najmniej pół metra grubości.- Wcale nie trzeba kruszyć ścian, wystarczy przebić się przez dach.- Ale jak?- Arnaut ma działo i żelazne kule.Będzie je rozgrzewał w ogniu do czerwoności i strzelał do nas, licząc na to, że któraś wpadnie do środka.Dwudziestokilogramowa kula może się przebić przez łupkowe pokrycie.Lepiej się stąd wynieść, zanim do tego dojdzie.- Uśmiechnął się krzywo.- Gdzie, do diabła, podziewa się Kate?01.22.12Czuła się całkowicie zagubiona w ciemności.To prawdziwy koszmar, pomyślała, kuląc się w łodzi.Usiłowała wyczuć jej ruch i przewidzieć kolejne uderzenia o skały albo stalaktyty.Mimo że w jaskini było zimno, zaczęła się pocić.Serce waliło jej jak oszalałe.Oddychała szybko i płytko, jakby nie mogła zaczerpnąć głębiej powietrza.Była przerażona.Kiedy się przesunęła, łodzią zakołysało gwałtownie.Natychmiast chwyciła się obydwu burt.- Chris? - zawołała znowu.Z tyłu w oddali rozległ się plusk, jak gdyby ktoś płynął rzeką.- Chris? - powtórzyła.- Jestem - doleciało z głębi jaskini.- Gdzie?- Wypadłem z łodzi.Głos dobiegał z daleka.Prawdopodobnie oddalała się od Chrisa z każdą sekundą.Musiała jakoś rozjaśnić mrok, zapalić pochodnię.Odwróciła się ostrożnie i popełzła na czworakach w stronę rufy.Macała po dnie, usiłując wyczuć pod palcami drzewce.Łódź stuknęła o skałę i znów się zakołysała.Cholera!Kate zastygła bez ruchu, chcąc utrzymać równowagę.Gdzie te przeklęte pochodnie? Wydawało jej się, że Chris ułożył je sobie pod nogami, lecz nigdzie nie mogła ich odnaleźć.Wymacała wiosło, potem chropowatą deskę ławeczki, ale nie pochodnie.Wypadły z łodzi razem z Chrisem?Za wszelką cenę musiała rozpalić ogień.Sięgnęła do etui pod ubraniem, wsunęła dłoń do środka.Namacała fiolkę z pigułkami, pojemnik ciśnieniowy, wreszcie śliską sześcienną kostkę.Ładunek zapalający! Wyciągnęła go szybko i wetknęła między zęby.Ostrzem sztyletu odcięła kawałek rękawa koszuli, pasek szerokości kilkunastu centymetrów.Owinęła kostkę tkaniną i wyciągnęła sznurek zapalnika.Czekała cierpliwie.Nic się nie działo.Może ładunek zamókł, kiedy wpadła do rzeki przed wybuchem w młynie? Miał być wodoodporny, ale przecież dryfowała wtedy z nurtem dość długo.A może po prostu nie zadziałał? Postanowiła wykorzystać trzecią, ostatnią kostkę.Sięgała już do etui, kiedy nagle tkanina w jej dłoni stanęła w płomieniach.Wreszcie!Ledwie powstrzymała okrzyk bólu.Zacisnęła jednak zęby, walcząc z odruchem wyrzucenia parzącego ją zawiniątka.Uniosła je nad głowę i od razu zauważyła pochodnie wetknięte w kąt pod samą burtą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]