[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechając się rozpaczliwie Annuszka pokrzykiwała tylko:– Ach, dziękuję panu najpokorniej! Merci! Merci!Hojny cudzoziemiec jednym susem przesadził pół piętra, ale nim ostatecznie zniknął, krzyknął jeszcze z dołu, tylko już bez akcentu:– Ty stara wiedźmo, jak jeszcze kiedy znajdziesz cudzą rzecz, to na milicję odnieś, a nie chowaj za pazuchę!Annuszka, mając w rozdzwonionej głowie – wskutek wszystkich tych wydarzeń na klatce schodowej – zamęt, długo jeszcze z rozpędu powtarzała:– Merci! Merci! Merci!.– ale cudzoziemca dawno już nie było.Nie było także na podwórzu samochodu.Jego światła zniknęły wśród innych świateł na bezsennej, gwarnej Sadowej.W godzinę później w suterenie maleńkiego domku przy jednym z zaułków w pobliżu Arbatu, w pierwszym pokoju, w którym wszystko było tak samo jak przed ową straszną zeszłoroczną nocą jesienną, przy nakrytym aksamitną serwetą stole, pod lampą z abażurem, koło której stały w wazoniku konwalie, siedziała Małgorzata i cicho płakała z wyczerpania przeżytymi wstrząsami i ze szczęścia.Leżał przed nią nadpalony brulion, a obok niego piętrzyła się sterta innych, nienaruszonych.W domku panowała cisza.W maleńkim sąsiednim pokoiku leżał przykryty szpitalnym szlafrokiem, pogrążony w głębokim śnie, mistrz.Oddychał równo i cicho.Małgorzata wypłakała się, sięgnęła po nienaruszone bruliony i odnalazła to miejsce, które czytała przed spotkaniem z Asasellem pod murem Kremla.Nie chciało jej się spać.Pieszczotliwie głaskała maszynopis, jak głaska się ulubionego kota, obracała go w dłoniach, oglądała ze wszystkich stron, to zatrzymując się na karcie tytułowej, to zaglądając na koniec.Wpadła jej nagle do głowy straszna myśl, że wszystko to są czary, że za chwilę bruliony znikną, że znajdzie się w swojej sypialni w willi, a kiedy się obudzi, będzie musiała iść się utopić.Ale była to ostatnia straszna myśl, pogłos długiej udręki, w jakiej żyła.Nic nie niknęło, wszechmocny Woland był rzeczywiście wszechmogący i Małgorzata mogła, ile tylko chciała, chociażby do samego świtu, szeleścić stronicami brulionów, przyglądać się im, całować je i czytać raz jeszcze słowa: Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto.25.Jak procurator usiłował ocalić Judę z KiriatuCiemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto.Zniknęły wiszące mosty łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy.Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało.Wszystko pożarła ciemność, która przeraziła wszystko, co żyło w samym Jeruszalaim i w jego okolicach.Dziwna chmura przygnana została znad morza przed wieczorem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan.Chmura ta zwaliła się już na nagie wzgórze zwane Trupią Czaszką, na którym oprawcy pośpiesznie dobijali skazańców, zwaliła się na świątynię jeruszalaimską, dymnymi potokami spełzła ze wzgórza, na którym stał Przybytek, i zalała Dolne Miasto.Wlewała się w okienka i spędzała ludzi z krętych uliczek do domów.Niespieszne jej było podzielić się z ziemią swą wodą, obdzielała ją tylko swą barwą.Skoro tylko dymną czarną kipiel rozłupywał ogień, wzbijała się ku górze z nieprzejrzanych ciemności ogromna bryła świątyni z połyskującą łuską dachu.Ale ogień gasł natychmiast i świątynia pogrążała się w ciemnej otchłani.Wyrastała z niej po kilkakroć i znowu się zanurzała, a za każdym razem towarzyszył takiemu zanurzeniu łoskot właściwy kataklizmom.Inne migotliwe rozbłyski wydobywały z otchłani stojący naprzeciw świątyni na zachodnim wzgórzu pałac Heroda Wielkiego i straszliwe bezokie posągi ze złota wzlatywały ku czarnemu niebu i wyciągały ku niemu ręce.Ale ogień niebieski znowu znikał i ciężkie uderzenia piorunów zapędzały złote idole w ciemność.Ulewa lunęła nieoczekiwanie, a wtedy burza przemieniła się w huragan.W tym samym miejscu, gdzie około południa procurator rozmawiał z arcykapłanem, koło marmurowej ławy w ogrodzie, uderzenie podobne uderzeniu armatniego pocisku przełamało jak trzcinę cyprys.Wraz z pyłem wodnym i gradem wiatr wciskał pod kolumnadę tarasu zerwane róże, liście magnolii, kawałki strzaskanych gałęzi i piasek.Huragan szarpał ogrody.W tym momencie znajdował się pod kolumnadą jeden tylko człowiek – procurator.Nie siedział teraz na tronie, ale leżał na sofie przy niewielkim niskim stole zastawionym jadłem i dzbanami z winem.Po przeciwnej stronie stołu znajdowało się drugie łoże, puste.U stóp procuratora ciemniała nie wytarta czerwona kałuża podobna kałuży krwi, poniewierały się skorupy rozbitego dzbana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]