[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli nie dawało się inaczej, brnął przez płycizny, ale starał się obejść jezioro, nie ryzykując kąpieli.W mulistej cieczy unosiły się wzdęte ciała zwierząt.Nie znalazł jednak śladów ani koni, ani Maca i czwartego Norbisa, ani zapasów.Jeżeli jakieś wierzchowce przeżyły, na pewno zabrali je napastnicy.Zbliżając się do południowego krańca doliny, zatrzymywał się co jakiś czas, lustrując teren przez lornetkę.Wreszcie zobaczył, że kształt wzgórz rzeczywiście uległ zmianie.Ale dopiero, kiedy przedostał się przez ścianę pozlepianych błotem głazów, poznał całą prawdę.Tunel zniknął.Zasypały go zwały ziemi, które usunąć mógł chyba buldożer, chociaż takiego pewnie na Arzorze nie było.Być może, człowiekowi udałoby się wspiąć na górę, choć groziło to ponownym obsunięciem ziemi, ale nie było mowy o przeprowadzeniu tędy konia.Ktoś lub coś odcięło im łatwy odwrót.Jakąś godzinę później Gorgol przyjął tę wiadomość obojętnie.Wyraźnie nie robiło na nim wrażenia, że z nich wszystkich tylko Baku mógł się stąd bez kłopotu wydostać.On chciał.pójść na północ.Ziemianin obiecał mu, że następnego dnia zostawią Surrę z koniem i zapasami w obozie, a sami sprawdzą drogę, którą przeszedł zabłąkany frawn.Jeżeli zwierzę mogło dostać się do doliny, to mógł tamtędy przejść także koń.Storm miał się za niezłego tropiciela, ale Gorgol potrafił nieomal odczytywać ślady ze skał.Poprowadził ich do szczeliny, gdzie w wysychającym błocie widać było odcisk kopyta.Szczelina była z początku dość wąska i pięła się pod górę, ale nadawała się do przejścia.Doszli nią do ścieżki, gdzie między skałami Gorgol znalazł mały woreczek obszyty frawnią wełną z pachnącymi ziołami.- Ludzie z daleka żują… sprowadza wielkie sny… - podał znalezisko Stormowi, który powąchał je ostrożnie.Zapach nie był nieprzyjemny, ale zupełnie nieznany.Sądził, że może to być klucz do odkrycia tożsamości bandytów.- Czy to rośnie na Arzorze? - spytał.- Nie jest tak.Czarownik znalazł trochę w obozie Rzeźników.Głowa się trzęsie… dużo snów… złe.To rzecz duchów…nie jest dobra.Storm wetknął woreczek za pas.Był to niewątpliwie jakiś narkotyk, być może silniej działający na tubylców niż na przybyszów, którzy go przywieźli.- Tędy… z końmi…Pas ziemi był zdeptany końskimi kopytami, widać to było wyraźnie, pomimo że później przeszło tędy w przeciwnym kierunku stado frawnów.Wszystkie konie były podkute, co dowodziło, że nie należały do Norbisów.Po drugiej stronie drogi znaleźli przyczynę, dla której frawn zapuścił się samotnie w dolinę.Leżało tam inne, zabite przez jorisa zwierzę, objedzone do kości.Ale jaszczur szybko zapłacił za swą zdobycz.Leżał obok - żółtawy, dokładnie oskórowany korpus, wydany na pastwę padlinożerców.Gorgol, skradając się od skały do skały, dotarł do zwłok.Pomimo unieruchomionego ramienia był równie zwinny jak zawsze.Kiedy Storm dołączył do niego, chłopak wskazał na głowę gada.Widok poruszył Ziemianina.Nie dlatego, że brakowało całej górnej części czaszki, ale dlatego, że znał tylko jeden rodzaj broni, który mógł zadać taką ranę.Po wojnie absolutnie zabroniono jej użytkowania.- „Tasak”! - szepnął.Jeszcze jeden dowód, że jego wczorajsze przypuszczenie miało podstawy.Skrzywił się, patrząc na swój łuk.Przeciwko emiterowi miałby jakieś szansę, ale przeciw „tasakowi” - żadnych!Norbis wstał i rozejrzał się.Podniósł kawałek kija, obrócił nim głowę zwierzęcia i podważył żuchwę.Trysnęła zielonkawa ciecz.Gorgol zagruchał coś skonsternowany.- Śmiertelna trucizna… pora godów…Znaczyło to, że wielkie gady były teraz dwukrotnie bardziej niebezpieczne.W czasie okresu godowego samce stawały się jadowite, a ich ukąszenie często było śmiertelne, przynajmniej dla przybyszów.Musieli teraz zabijać napotkane jaszczury nie czekając na atak.Omijając miejsce jatki Storm zbliżył się ostrożnie do krawędzi.Widok zaskoczył go, chociaż pewnie powinien się go spodziewać.Jak wzrokiem sięgnąć, ściany doliny były wycięte w rodzaj ogromnych stopni, a raczej tarasów, w większości gęsto porośniętych.Stąd na południe wiódł równy trakt - być może, bandyci przeprowadzali nim kradzione stada, bo na pewno nie dałoby się przepędzić ich drogą,, którą tu przyszli.Storm sięgnął po lornetkę i przyjrzał się uważnie dolinie.Na jej dnie pasło się stado frawnów, łatwych do rozpoznania dzięki charakterystycznej sylwetce: ciężkie, mocno sklepione w kłębie, z wysoko uniesionymi, rogatymi głowami, zady miały niskie i prawie nagie, pokryte tylko meszkiem.Nie widział koni ani jeźdźców.Wysokie ściany były wystarczającym ograniczeniem, zastępującym pastuchów, chociaż, zdaniem Storma, w pełni okresu godowego jorisów przydałyby się straże.Ta dolina była znacznie szersza od zewnętrznej i tylko przez lornetkę mógł zobaczyć, że jej przeciwległa ściana też jest pocięta tarasami.Porastała je gęsta i wysoka trawa.Nie było widać żadnych śladów powodzi.Nie było też widać niczego, co potwierdzałoby podejrzenie Storma.Wyglądało to tylko na wygodną kryjówkę dla kradzionych stad.Gdyby nie ten zabity joris…Poczuł na ramieniu rękę Gorgola.Podążając za jego wzrokiem skierował lornetkę znów w głąb doliny.Frawny nie pasły się już: samce potrząsając łbami pogalopowały niezgrabnie na prawo, podczas gdy samice z młodymi zbiły się w ciasną grupę, ustawiając się w postawie obronnej, łbami na zewnątrz.Jeźdźcy! Trzech, na ciemnych, krępych, niedużych koniach, podobnych do tych, które widział w norbiskim obozie.Ale ludzie nie byli tubylcami.Nie nosili też typowego stroju osadników: bryczesów ze skóry jorisa i koszul z frawniej wełny.Storm przykląkł odprowadzając ich wzrokiem.Pierwszy rzut oka na ich czarne bluzy, które zawsze wyglądały jak przysypane kurzem, potwierdził jego podejrzenia.To było to! Mundury wroga, nielegalny handel kradzionymi stadami, wszystko do siebie pasowało.Nic dziwnego, że załatwili członków ekspedycji inscenizując jednocześnie napaść tubylców.Zrzucić wszystko na dzikich Norbisów.Wspaniały podstęp, wymarzona sytuacja dla Xików.- Ssst… - Gorgol nauczył się naśladować dźwięk, którym Storm wzywał drużynę, jedyny dźwięk wspólny dla nich obu.Teraz wskazywał na północ, chcąc zwrócić uwagę towarzysza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]