[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maisie przechyliła głowę i przyjrzała się Fancy uważnie.Jej potarganejasne loki miały już długie, ciemne odrosty.Pod grubym makijażem kryta sięnaprawdę dobra kobieta.Maisie często opiekowała się Aurorą.– Pewnie masz rację, laleczko.Choć dla mnie jest już za późno, ale tyjesteś całkiem młoda.Z pomocą kogoś bogatego i wpływowego mogłabyś sięjeszcze nieźle zabawić.– Myślę, że muszę się z tym pośpieszyć, Maisie – odpowiedziała Fancycicho.– Słabnę.Pocałowała przyjaciółkę w policzek i powlokła się do pensjonatu.Całyczas myślała o tej rozmowie.Jeżeli zamierza się sprzedać swoją duszę, trzebaprzynajmniej postarać się dostać dobrą cenę.– Nie słuchasz! – pisnęła czteroletnia Aurora.– Słucham, kochanie.Tyle, że jestem dziś troszkę zmęczona.– Czekałam na ciebie przez cały dzień, tylko po to, żebyś się ze mnąpobawiła.– Dziewczynka z każdym dniem robiła się coraz bardziej zaborcza.– Bawię się z tobą, odkąd weszłam do domu, kochanie.Najpierwgrałyśmy w karty, potem czytałam ci bajki, a teraz bawimy się lalkami.– Ale mnie nie słuchasz i nie uważasz.I wcale się ze mną nie bawiłaś, jakjadłaś obiad.– Na litość boską, Auroro! Zjadłam sucharek i plasterek sera.Trwało toStrona nr 265mniej więcej cztery minuty! – Sprzeczanie się z córką nie miało najmniejszegosensu.Fancy wiedziała o tym aż za dobrze.Mogła stawać na głowie, a Aurorzei tak zawsze było jej mało.Pękała jej głowa, bolało gardło.Tak dawno nie miała wolnego dnia.Podniosła lalkę i zaczęła rozpinać maleńką sukienkę.Była potworniezmęczona, pociągnęła mocniej i z trzaskiem oderwała kolorowy guziczek.– Och, mamusiu, popatrz, co zrobiłaś! – pisnęła żałośnie Aurora.–Popsułaś mi lalę!Fancy rzuciła lalkę na podłogę, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami.Czuła się taka zmęczona, taka bezradna.– Na litość boską, nic nie popsułam! To ja uszyłam tę sukienkę dla twojejlali i przyszyłam jej ten cholerny guzik! – Przygryzła wargę, żeby niepowiedzieć czegoś jeszcze.Aurora nie ponosiła żadnej winy za to, że jej matka była zmęczona, żebyła już u kresu sił.Ani że były biedne, że.że.że.Zmusiła się dopodniesienia lalki.– Dlaczego płaczesz.mamusiu? – zapytało oskarżycielsko dziecko, jakbymatka nie miała prawa do chwili słabości.– Nie płaczę, kochanie.Coś mi wpadło do oka.– Jej córka powinna miećw życiu to, co najlepsze.I, na Boga – powiedziała sobie Fancy – dam jej to,nawet gdybym miała zapłacić za to swoim życiem.Aktorka rzuciła okiem na ulotkę, którą jej podano.Do wiadomości występującychNiniejszym przestrzega się Państwa, iż występ wasz wolny być musi odwulgarności, ordynarności i sprośności.Używanie słów takich jak „łgarz”, „patałach”, „sukinsyn”, „diabeł”,„dupek”, „cholera” i innych wyrażeń nieodpowiednich dla uszu dam i dziecibędzie karane.„Uszy dam i dzieci” słyszały codziennie setki znacznie gorszych „słów iwyrażeń”, pomyślała Fancy.Wiedziała, że za tą ulotką krył się Tony Pastor zNowego Jorku, który próbował oczyścić wodewil z zarzutów o sprośność.Jegopomysł okazał się bardzo dobry.Dzięki temu przedstawienia rewiowe ikabaretowe trafiały na sceny przyzwoitych teatrów.Może to właśnie on byłodpowiedzią na jej modlitwy?„Przedzierali” się z St.Paul do Cleveland.Tydzień występów wmiasteczkach, które nie zasługiwały nawet na swoje nazwy.Te pokoje – zaciemne, za zimne, za gorące, za małe.Rozklekotane łóżka, łkające pokojówki iżarłoczne pluskwy.Pijacy, fałszujący muzykanci, chrapiący sąsiedzi, jedzeniebez smaku i bójki na schodach.Miała nadzieję, że tym razem nie będzie takźle, jak zwykle.Była zmęczona.Grała trudną, wyczerpującą rolę.W dwuStrona nr 266ostatnich „teatrach” nie istniały dekoracje.Trzeba było zmienić jej kwestie imusiała te zmiany zapamiętać.Wiedziała, że musi wyrwać się z prowincji.Nie miała zbyt wiele czasu.Już wkrótce nędza zniszczy jej urodę.Będzie zużyta, jak wiele, bardzo wielekobiet, które tu spotykała.Potrzebowała Broadwayu, to jasne jak słońce.Impresario z prawdziwegozdarzenia i rola godna jej talentu zmieniliby jej pełne beznadziejnej harówkiżycie.To dałoby nową nadzieję.Nadal namiętnie kochała teatr.Wprawdzieostatnio bez wzajemności, ale to do czasu.Była tego pewna.Pod koniecobjazdu dotrze do Nowego Jorku i zostanie w nim na dobre.Wydawało się jej,że od dnia opuszczenia Denver minęły już wieki.Tony Pastor był odpowiednim człowiekiem.Potwierdzały to wszystkieplotki.Gdy znajdzie się w Nowym Jorku, uda się prosto do niego, żeby zwrócićna siebie uwagę, gotowa była rozebrać się i rozmawiać z nim nago.Fancy spojrzała w lustro i skrzywiła się z niezadowoleniem.Raczejrzeczywiście pójdzie do niego nago niż w tych starych szmatach.Powinna miećprzynajmniej jedną przyzwoitą suknię.Może wystarczy jej pieniędzy namateriał.Szycie wypełniłoby długie, samotne noce, dzielące dziurę, w której sięznajdowała, od Nowego Jorku.Otworzyła Harper’s Weekly i zaczęła szukaćwiadomości na temat tego, jak ubierają się ostatnio ci, którym się powiodło.Miała nadzieję, że obowiązująca w tym sezonie moda nie jest zbytskomplikowana.Nie była najlepszą krawcową.Strona nr 26747.P an Pastor był Włochem – nie miała co do tegożadnych wątpliwości.Z czarnymi włosami i eleganckim wąsikiem wyglądał jakegzotyczna gwiazda operowa.Trzymał się prosto, niczym wojskowy.Sprawiałwrażenie człowieka, który dobrze wie, czego chce.Wszyscy agenci w Nowym Jorku mówili, że jest wspaniałym dyrektorem.Jego wysiłki mające na celu podniesienie wodewilu do poziomu przyzwoitegoteatru dały mu duże pieniądze.Bilety do jego nowego, wspaniałego teatru naCzternastej ulicy kosztowały półtora dolara.Z przedstawień Pastora zniknęłysprośności, zatem kobiety, uznające przedtem wodewil za zbyt „śmiały”, mogłyteraz spokojnie oglądać jego sztuki.Grywali w nich najlepsi aktorzy.Fancywestchnęła z radością widząc czystość i porządek panujące w biurze, gdybydostała pracę u Tony’ego Pastora, mogłaby zostać zauważona przez kogoś,naprawdę liczącego się w tej branży.Miała nadzieję, że suknia, którąskopiowała z najmodniejszego paryskiego modelu.leży na niej dobrze.– Co potrafisz, dziecko? – zapytał Tony Pastor przyglądając się jejuważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]