[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lord Montfallcon przyjął kopertę i złamał pieczęcie, czytając szybko, a potem piorunując pismo wzrokiem.- Człowiek, o którym właśnie myślałem, jedyny, który może przydać nam się w tej potrzebie, został dopiero co ogłoszony mordercą i jest poszukiwany.Na Zeusa, będę zadowolony ujrzawszy tego ropuchowatego typa dyndającego na szubienicy.- To twój sługa? - skrzywił się Tom Ffynne.- Z tego, co słyszę, to zły poddany.- Ależ nie, to najlepszy, jakiego mam.Jest szalony, ale bystry.Tyle tylko, że chyba się zapomniał.A do tego to arabskie książątko.Oczywiście! Arab sir Lancelota!- Może i my byśmy czegoś się dowiedzieli? - spytał Tom Ffynne, mrugając wesoło, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest bardziej niż trochę zainteresowany treścią listu.Lord Montfallcon podarł jednak wiadomość bez zastanowienia i spalił szczątki w kominku czarnym od popiołu nieaktualnych dokumentów.- To by było na tyle - Lord Montfallcon był rozdrażniony.- Teraz muszę kombinować, jak ocalić od rożna mojego rzezimieszka, znajomka z konieczności.Jak mogę przeciwstawić się prawu, któremu wszyscy służymy?- Zdaje się, że mamy tu do czynienia z tajemnicą o niezwyczajnej wadze.- Sir Thomas Ffynne kuśtykał już do drzwi.- Czy zjesz ze mną obiad, Lordzie Admirale? Albo, jeszcze lepiej, czy zaprosisz mnie na obiad?- Z przyjemością, Tomie.- Lord Ingleborough, naj-szlachetniej urodzony z tych, którzy przetrwali krwawe czasy, zdawał się być zakłopotany tak słowami jak i czynami Kanclerza.- Na bogów, Perionie, mam nadzieję, że nie ściągniesz na nas swymi planami dawnych, czarnych dni!- Planuję tylko, jak powstrzymać jedno jedyne zdarzenie, lordzie Ingleborough.- Lord Kanclerz skłonił się przyjaciołom z powagą i życząc im dobrego apetytu pociągnął za linę dzwonka, który miał wywołać z cieni Tinklera, by ten zaniósł wiadomość swemu panu, Quire’owi.ROZDZIAŁ 3W KTÓRYM KAPITAN QUIRE DBA O SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ ORAZ O PRZYCHYLNOŚĆ WŁAŚCIWYCH OSÓB I OTRZYMUJE NADER NIEMIŁĄ WIADOMOŚĆKapitan Quire siadł wśród szarej od brudu, przepoconej pościeli i kopniakiem odrzucił koc, który przylgnął do kostki jego stopy niczym zdychająca płaszczka, a uczyniwszy to, przyjrzał się nieufnie młodej dziewczynie stojącej z koszykiem u wejścia do obskurnego pokoju.- Krawcowa?- Tak sir.Przysłano mnie, bym pocerowała rzeczy.Ubrana była ponad swój stan, w stanik, halki i wyszywaną suknię, wszystko najwyraźniej jej własnej roboty.Ponadto dysponowała szerokimi biodrami oraz wstydliwym ale i zmysłowym wyrazem twarzy.Quire mruknął z zadowolenia i wyciągnął ramię w kierunku stołka, na którym leżały podarte i okrwawione rzeczy.Nawet koszula, której nie zdjął na noc, poznaczona była, co dostrzegł w tej chwili, rdzawymi plamami blednącymi i rozsypującymi się w proszek przy potarciu.Quire odgarnął dłonią tłuste włosy z czoła i obserwował, jak dziewczyna zbliża się do stołka.- Zajmij się nimi należycie.Zależy mi na tym.Te ubrania są teraz moje, przedtem należały do moich ofiar.Muszą zostać uprane i starannie pocerowane.Jak się nazywasz?- Alys Finch, sir.- Jestem kapitan Quire, morderca.Ostatniej nocy zabiłem pewnego Saracena.Młodego szlachcica o wspaniałym ciele bez najmniejszej skazy.Skalałem to ciało.Dwadzieścia razy ma szpada wniknęła weń i wtedy właśnie dostrzegła mnie ta banda tchórzy ze straży miejskiej.- To był pojedynek, sir? - spytała trzęsącym się głosem, sięgając po łachmany.Quire wyciągnął szpadę spod pościeli: oręże piękne, najlepszej jakości, jedyne w swoim rodzaju.- Widzisz!? Nie, to było tylko skrytobójstwo noszące pozory pojedynku.Wyszliśmy na pola za Wbite Hali i tam go zarżnąłem.Ładna z ciebie panienka.Włosy kasztanowate, kręcone, takie, jakie lubię.Oczy duże, wargi pełne.Miał już cię ktoś, Alys?Dziewczyna układała rzeczy w koszyku, a spokojne i przerażające oczy Quire’a badały jej stanik.- Nie, sir.Chciałabym wyjść za mąż.Z czułym niemal uśmiechem Quire dotknął jej ramienia ostrzem brudnej od krwi szpady, jakby pasował ją na damę.- Rozwiąż to, Alys, i pokaż mi, co tam rośnie pod spodem.Ta szpada,-dotknął czubkiem jej gardła-zabiła już niejednego.Niektórych w uczciwej walce.Tym razem jednak, gdy Maur pochylony podwiązywał, za mą sugestią, kraj szaty, uderzyłem bez uprzedzenia i przeszyłem go na wylot.Nigdy bym się nie spodziewał, że znajdą się w tak mroźną i ciemną noc jacyś świadkowie tego wydarzenia.- Głos Quire’a nabrał goryczy.- Nawet drzewa zamarzły.Osłoniliśmy nasze latarnie, ale dwóch strażników i tak nas dostrzegło, a gdy podeszli, jeden z nich rozpoznał moje oblicze.Pech, że było ich aż dwóch.- Skierował jej palce ku wstążkom i nie posiadająca się ze strachu dziewczyna posłusznie zaczęła je rozwiązywać.Jego głos dochodził jakby z oddali.- Zaatakowali mnie, zanim należycie oprawiłem Saracena.Rozdarcia w moim płaszczu i kubraku to ich robota.Jeden sięgnął mi uda.- Poklepał miejsce pod koszulą.- Dziura w pończosze pochodzi od noża Saracena; sięgnął poń, gdy leżał już na ziemi, zdrajca.Myślałem, że już nie żyje, nawet Tinkler ściągnął mu już buty, odstawiwszy na bok latarnię.Dobre, mocne buty, ale co po nich, jak Tinkler nie odważy się ich teraz założyć? Widzisz, to krew.A to, tuż przy czubku ostrza? To był żołnierz ze straży.Załatwiłem go, zanim jego kompan uciekł nam w noc.- Quire przysunął czubek szpady do twarzy dziewczyny; jej oczy znieruchomiały, gdy dotknął stalą jej warg.- Spróbuj.Stanik i koszula były już całkiem luźne, gdy Quire odsunął płótno na boki.Alys miała małe, jeszcze nie wypełnione piersi.Dotknął jednej z sutek ostrzem szpady.- Dobra z ciebie dziewczyna, Alys.Wrócisz tu jeszcze, prawda? Przyniesiesz mi rzeczy z powrotem.I to niedługo!- Tak, sir.- Oddychała ciężko, ostrożnie unosząc pierś i okrywając się ciemnym rumieńcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]