[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rackhir pochodził z rodzinnych stron Moongluma, z Pustyni Łez.Był kapłanem-wojownikiem, ale wszyscy jego ludzie i on sam wyrzekli się swoich bogów, aby zamieszkać w Tanelorn.Do tego miasta nawet najpotężniejsi bogowie nie mogli wchodzić.Wieczne Miasto istniało dłużej niż ludzie i z pewnością będzie istnieć dłużej niż sama Ziemia.Nie zdając sobie sprawy z obecności Theleb K’aarna, Rackhir nie przejmowałsię bandą brudnych żebraków.— Aby dotrzeć do Rackhira, musimy przebić się przez ich oddziały — za-uważył Moonglum.Elryk przytaknął, uważnie przyglądając się gestom czarownika.Starał sięzgadnąć, jakiego rodzaju istoty tamten sprowadził.Po chwili krzyknął, spiął konia ostrogami i ruszył w dół galopem.Moonglum, prawie tak zaskoczony jak żebracy, ruszył za nim torując sobie za pomocą mieczy drogę przez tłum obwiesiów.70Widział przed sobą czarne światło emanujące z miecza runicznego.Droga Elryka znaczona była poobcinanymi członkami, głowami o twarzach zastygłych w przerażeniu i rozprutymi wnętrznościami.Kopyta konia Elhweryjczyka ślizgały się w tej lepkiej mieszance, jednak jego pan dalej go popędzał, obawiał się bowiem, że zostanie oddzielony od bladego demona przez bandę żebraków.W końcu dotarli do kolumny.Ktoś wykrzyknął imię Elryka.Wołał ubranyod stóp do głów w szkarłat Rackhir.Trzymał czerwony łuk, a czerwony kołczan zwisał mu z pleców.Rysy jego twarzy były ostre, ale nie miały w sobie nic asce-tycznego.Walczył u boku Elryka jeszcze przed upadkiem Imrryru i razem odkryli Czarne Miecze.Potem Rackhir wyruszył na poszukiwanie Tanelorn i wreszcie je odnalazł.Od tego czasu Elryk go nie widział.W oczach łucznika widoczny był spokój, którego mu tak zazdrościł.Dawny kapłan-wojownik i sługa Chaosu był już lojalny tylko wobec swojego równie spokojnego Tanelorn.— Elryku! Czy przybyłeś przegonić Urisha i jego bandę tam, skąd przyszli?— wybuchnął śmiechem, wyraźnie zadowolony ze spotkania starego przyjaciela.— I Moonglum! Kiedy się odnaleźliście? Nie widziałem was od czasu.Elhweryjczyk uśmiechnął się.— Wiele rzeczy wydarzyło się w międzyczasie.— Tak.Ktoś powiedział.Elryk zeskoczył z siodła.— Nie czas na wspomnienia, Rackhirze.Grozi wam większe niebezpieczeń-stwo, niż myślisz.— Co?! Od kiedy mamy się obawiać tej zgrai z Nadsokoru? Spójrz, jak nędz-nie są uzbrojeni!— Ale jest z nimi Theleb K’aarn, czarownik z Pan Tang.Widzisz go? O tam,na wzgórzu.Rackhir zmarszczył brwi.— Magia.Wiesz, że nie zajmuję się nią od dłuższego czasu.Potężny jest ten twój czarownik?— Jeden z największych w Pan Tang.— A ci z Pan Tang są prawie tak dobrzy jak Melnibonéanie, nieprawdaż Elry-ku?— Obawiam się, że już są lepsi, bo Urish ukradł mi Actoriosa.— W takim razie będziemy musieli bronić się tak, jak umiemy.— Gdybyś uwolnił konie i dał po jednym każdemu z ludzi, to może zdążyli-byście uciec, zanim Theleb K’aarn wezwie jakieś.Podjechał do nich Brut z Lashmaru.Olbrzym uśmiechnął się do Elryka.Brutbył bohaterem, ale popadł w niełaskę u swojego władcy.— Tanelorn potrzebuje zapasów, które wieziemy — stwierdził.— Spójrz — powiedział spokojnie Moonglum.71Na wzgórzu, gdzie stał Theleb K’aarn, ukazała się właśnie czerwona chmura, i rosła coraz większa.— Udało mu się — warknął Rackhir.— Brut! Wszyscy na koń! Nie mamyczasu na przygotowanie obrony, ale przynajmniej będziemy jako tako gotowi do walki, gdy zaatakują.Brut szybko wydawał rozkazy ludziom.W pośpiechu wyprzęgano konie.Czarna chmura zaczęła się rozpraszać.Za nią ukazały się jakieś postacie.Elryk starał się je rozpoznać, lecz były za daleko.Wsiadł z powrotem na konia.Jeźdźcy z Tanelorn podzielili się na małe grupki skierowane prosto na chmary żebraków tak, aby wydostać się z oblężenia.Rackhir pożegnał się z Elrykiem i dołączył do swoich ludzi.Melnibonéanin i Moonglum znaleźli się na czele dziesięciu wojowników uzbrojonych w piki, topory i lance.Usłyszeli chrapliwy głos Urisha.— Do ataku, moi żebracy! Skończcie z nimi!Nędzna tłuszcza zaczęła zbiegać ze wzgórz.Rackhir dał znak mieczemi pierwsze grupki jeźdźców ruszyły do ataku.Potem odłożył miecz i chwycił za łuk.Nie zsiadając z konia wypuszczał strzałę po strzale.Krzyki rozległy się ze wszystkich stron, gdzie jeźdźcy z Tanelorn tratowa-li żebraków.Elryk zobaczył kraciastą pelerynę Carkana w młynie kijów, noży i łachmanów.Niedaleko od niego siał śmierć Brut.— Wojownicy z Tanelorn zaraz wybiją do nogi tych głupców — powiedziałMoonglum.Elryk z zasępioną miną wskazał na wzgórze.— Ale już są gotowi następni przeciwnicy.— Ależ to są kobiety! — krzyknął Moonglum.Elryk wyjął Zwiastuna Burzy z pochwy.— Nie.To są Elenoiny.Przybyły z Ósmego Poziomu i nie są ludźmi.Samzresztą zobaczysz.— Znasz je?— Moi przodkowie walczyli kiedyś przeciwko nim.Ostre i dziwne wycie dotarło do ich uszu.Rozległo się od zbocza wzgórza.Theleb K’aarn stał tam jeszcze, ale to stworzenia o wyglądzie kobiet krzyczały.Czerwone włosy sięgały im do kolan.Były zupełnie nagie.Tańcząc skierowały się ku karawanie.Jednocześnie nad głowami kręciły mieczami o długości ponad pięciu stóp.— Theleb K’aarn jest bardzo sprytny — powiedział Elryk.— Wojownicyz Tanelorn będą się wahać przed zabiciem kobiet.A Elenoiny z tego skorzystają i wymordują ich.Rackhir zobaczył Elenoiny i rozpoznał je.— Nie dajcie się oszukać! — krzyczał.— To nie są kobiety! To demony!72Spojrzał na Elryka z rezygnacją.Znał moc Elenoin.Spiął rumaka ostrogami i zbliżył się do albinosa.— Elryku, co możemy zrobić?— Cóż mogą śmiertelnicy wobec Elenoin? — westchnął Elryk.— Nie znasz odpowiedniego zaklęcia?— Przy pomocy Pierścienia Królów może mógłbym wezwać Grahluki.Są tostarzy wrogowie Elenoin.Theleb K’aarn już otworzył drogę do ósmego Poziomu.— Nie możesz spróbować? — spytał Rackhir błagalnym tonem.— Jeśli to uczynię, mój miecz nie będzie ci mógł pomóc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]