[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak bardzo chciało mu się pić.Jego usta i gardło były suche,jakby ktoś nasypał w niepustynnego piasku.Oddałbyduszę za łyk chłodnej wody,płakał, kiedy wyobrażał sobierozkoszną wilgoć na wargach, najęzyku, spływającą popodniebieniu.Płakał cicho, bezłez, wciąż skupiając się na tym,by leżeć nieruchomo.Zielonooka pantera przyglądałamu się dalej, od czasu do czasukręcąc łbem jakby z dezaprobatą.Gorączka zniekształcała obrazmiejsca, w którym się znajdował.Mechaniczne zwierzę, tańczącena kolumnie sylwetki i zawalonawnęka, która go uwięziła wszystko to rozmazywało sięprzed oczami.Przez wyrwę wmurze wpadało przyćmioneczerwone światło, lecz Daniel niepotrafił dostrzec niczego, coznajdowało się na zewnątrz.Nie potrafił też sobieprzypomnieć, skąd się tu wziął.Jak przez mgłę pamiętał bardzopodobną salę, tylko znaczniebardziej zniszczoną, zrujnowaną.Uciekał przed jakimś koszmaremi z jakiegoś powodu uznał, żeidealnym schronieniem będzie tawłaśnie wnęka, więc wpadł doniej, a potem.Potem były już tylko ból igorączka.Z nich wynurzały sięsceny, zatrzymane w czasieniczym wycięte z filmu kadry.Katerina leży na ziemi, Ivain,pochylony nad nią, coś mówi, ocoś prosi.Mężczyzna spychał wspomnieniaw głąb umysłu.Wiedział, żekiedyś nadejdzie czas, gdy będziemusiał stawić czoła temu, co sięwtedy wydarzyło.Kiedyś, ale nieteraz, teraz był ranny ipotrzebował pomocy.Mimo to obrazy wciąż napływały,a Daniel powoli przegrywałnierówną walkę.Próbuje pomócKaterinie, sięga po pakietmedyczny.Pakiet medyczny?Jego serce zabiło mocniej, wgłowie się rozjaśniło.Spróbowałsobie przypomnieć, ile ampułekśrodka znieczulającego zużył.Dwie dał Katerinie, Ivainowi.Ivainowi chyba nie dał żadnej.Powinien więc mieć jeszczejedną.Ostrożnie, niczym uzdrowionyparalityk po raz pierwszy wstającyz łóżka, uniósł się na łokciach.Przeniósł ciężar ciała na lewąrękę, prawą zaś sięgnął za plecy,tam gdzie pod kręgosłupem czułwypukłość pakietu medycznego,który przesunął się podczasupadku.Namacał miękkąsztuczną skórę i odnalazł zamekbłyskawiczny.Długo trwało,zanim zdołał go otworzyć, językzamka był maleńki i zdawał sięśliski niczym kostka lodu, aDaniel palce miał niezgrabne jakpęczek zdrewniałej marchwi.Razporuszył się zbyt gwałtownie imusiał przeczekać, aż miniespazm bólu, a sklepienieprzestanie wirować przed oczami.Spocony i dygocący od gorączki,wbijał palce lewej dłoni w szparęmiędzy dwiema kamiennymipłytami, czerpiąc odrobinę ulgi zich chłodu.Wreszcie otworzył pakiet i sięgnąłdo środka.Teraz czekało gojeszcze odnalezienie ocalonejampułki, jeżeli w ogóle istniała,wymacanie jej pośród lekówprzeciwgorączkowych iprzeciwwymiotnych, środkówodkażających i opatrunków.Najpierw trafił na iniektor, którystarannie odłożył na bok.Potemwrócił do poszukiwania ampułki.Byłoby mu łatwiej, gdyby zdołałprzekręcić pas tak, żeby pakietznalazł się tam, gdzie powinienbyć, czyli na biodrze, ale w tymcelu musiałby wyżej unieść się nałokciach, a na to nie miał siły.Grzebał więc w torbie corazbardziej zdrętwiałymi palcami, zkażdą chwilą mocniejprzekonany, że jeśli nawetampułkę odnajdzie, to nie zdołajej rozpoznać, bo zaczynał tracićczucie.Chciało mu się krzyczeć iprzeklinać, wywrzeszczeć z siebiecałą nagromadzoną złość irozpacz, całe przerażenie. No chodz tu, mała mamrotał przez zaciśnięte zęby. Wiem, że tam jesteś, nochodz, chodz, zrobimy z ciebieużytek, dobry użytek.Przecież sięnie zniszczyłaś, maleńka? Niemogłaś się potłuc, nie jesteś zeszkła.Kiedy jego palce dotknęłyplastikowej osłonki, w duchuodmówił krótką modlitwę.Sięgnąłgłębiej i zacisnął pięść.Opanowała go pokusa, by włożyćampułkę między zęby, rozgryzć ichoć przez chwilę poczuć wgardle wilgoć.Jak smakuje środekprzeciwbólowy? Kiedyś piłrozpuszczone w wodzie witaminyi wtedy smak wydawał mu sięobrzydliwy, ale teraz całowałbypo rękach kogoś, kto dałby mutaki napój.Czy jeśli połknie płyn, to zadziałatak samo, jakby go wstrzyknął?Prawdopodobnie nie,podpowiedział rozsądek, i toprzeważyło.Najważniejsze byłowyciszenie bólu, potem będzie sięmartwił pragnieniem.Drżącymi dłońmi włożył ampułkęw iniektor, przyłożył go doprawego uda i wcisnął tłok.Pochwili po ciele rozlało się ciepło.Nie gorąco, jakim płonąłwcześniej, po prostu przyjemneciepło.Czerwone fale uspokoiłysię, wygładziły.Ból nadal trwał,ale ukryty pod powierzchnią.Wszystko rozmywało się,oddalało, traciło na znaczeniu.Daniel dopiero teraz poczuł, jakbardzo jest zmęczony.Pragnąłjedynie zwinąć się w kłębek wtym miękkim cieple i spać, spać.Zasypiając, myślał o deszczu.10I deszcz przyszedł.Gdy Daniel usłyszał szum,otworzył oczy.Nadal byłprzekonany, że śni, i w tym śniewyciągnął dłonie w stronę strug,które wpadały przez wyrwę wmurze.Były zbyt daleko, zdołałjedynie zamoczyć końce palców,z których starannie zlizał wilgoć,nie dbając o to, że zlizuje teżbrud. Bliżej wychrypiał w stronęulewy, bo ta odrobina tylkopodrażniła mu gardło. Bliżej.Wiatr wzmógł się, deszcz terazzacinał. Jeszcze trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]