[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grenouille czuł się w takich chwilach jak pijak, którego nagle przy barze opada lęk, że z jakichś powodów odmówią mu zamówionego kieliszka.A jeżeli piwnice i półki okażą się puste, a jeżeli wino w beczkach skwaśniało? Dlaczego każą mu czekać? Dlaczego nikt się nie zjawia? Musi natychmiast dostać swoje, pilno mu, pali się, umrze, jeśli nie dostanie.Ależ spokojnie, drogi Janie Baptysto! Spokojnie! Zaraz będziesz miał wszystko, czego ci trzeba.Słudzy już pędzą.Na niewidzialnej tacy podają księgę zapachów, w niewidzialnych biało urękawiczonych dłoniach niosą cenne butelki, stawiają je ostrożnie, kłaniają się i znikają.I pozostawiony sam sobie - nareszcie, nareszcie znowu sam! - Jan Baptysta sięga po wytęsknione zapachy, otwiera pierwszą butelkę, nalewa sobie do pełna, unosi kieliszek do ust i pije.Wypija duszkiem kielich womności - o zbawcza chwilo! Trunek jest tak wyborny, że drogiemu Janowi Baptyście z rozkoszy oczy zachodzą łzami i natychmiast nalewa sobie drugi kielich: jest to rocznik 1752, aromat schwytany wiosną o świcie na Pont Royal, nosem zwróconym ku zachodowi, skąd wiał lekki wietrzyk, niosąc zapach morza i lasu, zaprawiony odrobinką smolistego zapachu leżących na brzegu barek.Woń pierwszej kończącej się już nocy, jaką Grenouille bez pozwolenia Grimala spędził włócząc się po Paryżu.Rzeźwy zapach budzącego się dnia, pierwszego brzasku dnia, jaki przeżył na wolności.Ten zapach zwiastował mu wtedy wolność.Zwiastował mu inne życie.Zapach owego poranka był dla Grenouille'a zapachem nadziei.Przechowywał go troskliwie.I codziennie go kosztował.Po drugim kieliszku opuszczało go napięcie, rozterki i niepewność, wypełniał go cudowny spokój.Wtulał plecy w miękkie poduszki kanapy, otwierał książkę i poczynał czytać w swoich wspomnieniach.Odczytywał zapachy dzieciństwa, zapachy szkoły, zapachy ulic i zakamarków miasta, zapachy ludzi.Wywoływał te nienawistne zapachy, zapachy wytępione ze świata, i przechodził go przyjemny dreszczyk.Grenouille odczytywał księgę wstrętnych zapachów z zainteresowaniem pełnym odrazy, a kiedy odraza wzięła górę nad zainteresowaniem, zamykał księgę, odkładał ją i brał inną.Jednocześnie bez ustanku popijał szlachetne aromaty.Po butelce zapachu nadziei otworzył inną, rocznik 1744, zawierającą zapach nagrzanych drewnianych szczap spod domu madame Gaillard.A następnie raczył się aromatem letniego wieczoru, przesyconym perfumami^' 130 ^' ^' 131 ^'i ciężkim od woni kwiatów, zebranym na skraju parku przy Saint-Germain-des-Pres anno 1753.Był już porządnie opity zapachami.Jego ciało spoczywało bezwładnie na poduszkach.Jego duch znajdował się w stanie dziwnego zamroczenia.A przecież nie był to jeszcze koniec biesiady.Wprawdzie oczy nie były już w stanie czytać, księga dawno wysunęła mu się z ręki ale nie chciał zakończyć wieczoru, nim nie opróżni ostatniej butelki najprzedniejszego trunku: zapachu dziewczyny z rue des Marais.Sączył go z nabożeństwem, i nawet wyprostował się w tym celu na kanapce, choć przyszło mu to z trudem, bo przy każdym poruszeniu purpurowy salon kołysał się i wirował.W postawie grzecznego ucznia, ze ściśniętymi kolanami, ze zsuniętymi stopami, ułożywszy lewą rękę na lewym udzie - w takiej pozycji mały Grenouille pochłaniał najwyborniejszy zapach z piwnic swego serca, kieliszek po kieliszku, i robił się przy tym coraz smutniejszy.Wiedział, że pije za dużo.Wiedział, że nie jest w stanie znieść tyle pyszności.A mimo to pił, pił do dna: wchodził ciemnym pasażem z ulicy na podwórko, zbliżał się do kręgu światła, dziewczyna siedziała i drylowała mirabelki, w oddali strzelały rakiety i petardy.Odstawiał teraz kieliszek i przez kilka minut siedział bez ruchu, jak odrętwiały od nadmiaru wzruszenia i trunku, siedział tak, póki na języku nie rozpłynął się ostatni ślad smaku.Patrzył przed siebie.W głowie robiło mu się nagle tak pusto jak w butelkach.Potem osuwał się bokiem na purpurową kanapę i w jednej chwili zapadał w odurzający sen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]