[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ba, do nóg pad-nę.Ale kocham Adelę i tylko Adelę, to Adela jest panią mego serca i mych myśli,myślę tylko o Adeli, w ogóle nie zaprząta mnie ni ten jasny warkocz, ni to błękit-ne wejrzenie spod sobolowego kołpaczka, ni te malinowe usta, ni te kształtne uda,obejmujące boki siwej klaczy.97Kocham Adelę.Adelę, od której dzielą mnie wszystkiego jakieś trzy mile.Gdybym puścił konia w cwał, byłbym u ziębickich bram jeszcze przed wybiciempołudnia.Spokojnie, spokojnie.Bez ferworu.Z chłodną głową.Wpierw, korzystającz okazji, że to po drodze, muszę odwiedzić brata.Gdy wyzwolę Adelę z ksią-żęcego aresztu w Ziębicach, uciekniemy oboje do Czech lub na Węgry.Peterlinamogę nie zobaczyć już nigdy.Muszę się pożegnać z nim, wyjaśnić.Prosić o bra-terskie błogosławieństwo.Kanonik Otto zabronił.Kanonik Otto nakazał, by po wilczemu, by nigdy pouczęszczanych ścieżkach.Kanonik Otto ostrzegł, że pościg może czatować w oko-licach Peterlinowego siedliszcza.Ale Reynevan i na to miał sposób.Do Oławy wpadał dopływ, rzeczka, strumyk raczej, utajony wśród sitowia, le-dwie widoczny pod baldachimem olch.Reynevan ruszył w górę owego strumyka.Znał drogę.Drogę, która wiodła nie do Balbinowa, gdzie Peterlin mieszkał, aledo Powojowic, gdzie pracował.Pierwszy sygnał, że do Powojowic już blisko, dał po jakimś czasie właśnie ówstrumyk, brzegiem którego Reynevan podróżował.Strumyk wpierw zaczął śmier-dzieć, zrazu lekko, potem mocniej, potem wręcz okropnie.Jednocześnie wodazmieniła kolor, i to radykalnie na brudnoczerwony.Reyneyan wyjechał z lasui z daleka już ujrzał przyczyny ogromne drewniane stojaki suszarni, z którychzwisały ufarbowane sztuki płótna i postawy sukna.Przeważał kolor czerwony zasygnalizowana już przez strumyk produkcja dzienna ale były też tkaninybłękitne, ciemnoniebieskie i zielone.Reynevan znał te kolory, obecnie bardziej już kojarzone z Piotrem von Bielaunizli tynktury rodowego herbu.Miał zresztą w tych kolorach jakąś tam cząstkęwłasnego udziału, pomagał bratu w uzyskiwaniu barwników.Głęboka, żywa czer-wień barwionych u Peterlina sukien i płócien pochodziła z sekretnej kompozycjialkiermesu, żmijowca i marzanny.Wszystkie odcienie błękitu Peterlin uzyskiwałpoprzez mieszanie soku borówek z urzetem, który to urzet zresztą jako jedenz nielicznych na Zląsku sam uprawiał.Urzet mieszany z szafranem i kroko-szem dawał piękną intensywną zieleń.Wiatr powiał w jego stronę, przynosząc smród, od którego aż łzawiły oczyi skręcały się włoski w nozdrzach.Komponenty barwiarskie, bielidła, ługi, kwa-sy, potaże, glinki, popioły i łoje były dostatecznie smrodliwe, nielicho woniałateż zepsuta serwatka, w której wedle receptur flamandzkich moczono lnia-ne płótno w końcowym stadium procesu bielenia.Wszystko to nie umywało sięjednak do odoru używanego w Powojowicach podstawowego środka wystałegoludzkiego moczu.Mocz, który w wielkich kadziach leżakował około dwóch tygo-dni, był potem obficie używany w foluszu, przy spilśnianiu sukna.Efekt był taki,że powojowicki folusz wraz z okolicą cuchnął szczynami jak jasne nieszczęście,98a przy sprzyjających wiatrach smród potrafiło donieść aż do klasztoru cystersóww Henrykowie.Reynevan jechał brzegiem czerwonej i śmierdzącej jak latryna rzeczki.Sły-szał już folusz nieustający łoskot poruszanych wodą kół napędowych, stukoti skrzyp zębatek, zgrzyty przekładni; na wszystko rychło nałożył się głęboki,wstrząsający gruntem łomot bicie stęporów, tłukących sukno w stępach.Fo-lusz Peterlina był foluszem nowoczesnym, oprócz kilku tradycyjnych stanowiskze stęporami posiadał też napędzane wodą młoty, które pilśniły szybciej, lepieji równiej.I głośniej.W dole nad rzeczką, za dalszymi suszarniami i rzędem dołów farbiarni zo-baczył zabudowania, szopy i zadaszenia folusza.Stało tam, jak zwykle, dobrychdwadzieścia wozów, najróżniejszej wielkości i konstrukcji.Reynevan wiedział, żebyły to wozy zarówno dostawców Peterlin importował z Polski duże ilości po-tażu jak i wehikuły tkaczy, przywożących sukno do pilśnienia.Renoma Powo-jowic sprawiała, że przybywali tu tkacze z całej okolicy, z Niemczy, Ziębic, Strze-lina, Grodkowa, Frankensteinu nawet.Widział majstrów tkackich, tłoczących siędookoła folusza i dozorujących robotę, słyszał ich wybijające się nawet ponad ło-skot maszyny krzyki.Jak zwykle kłócili się z folusznikami o sposób układaniai przewracania sukna w stępach.Dostrzegł wśród nich kilku mnichów w białychhabitach z czarnymi szkaplerzami, to też nie była nowina, henrykowski klasztorcystersów produkował liczące się ilości sukna i był u Peterlina stałym klientem.Tym, którego Reynevan nie widział natomiast, był właśnie Peterlin.Jego brat,który bywał w Powojowicach bardzo widoczny, zwykł był bowiem objeżdżać całyteren.Na koniu, by się dystyngować.Piotr von Bielau był w końcu rycerzem.Co dziwniejsze, nigdzie nie dało się też widzieć chudej i wysokiej postaci Ni-codemusa Verbruggena, pochodzącego z Gandawy Flamanda, wielkiego majstraod folusznictwa i farbiarstwa.Przypomniawszy sobie w porę przestrogi kanonika, Reynevan wjechał w za-budowania skrycie, za wozami kolejnych przybywających klientów.Opuścił nanos kapelusz, zgarbił się w siodle.Nie zwróciwszy niczyjej uwagi podjechał poddom Peterlina.Gwarny zwykle i pełen ludzi budynek zdawał się zupełnie pusty.Nikt nie za-reagował na jego okrzyk, nie zainteresował się trzaśnięciem drzwiami.Ni żywegoducha nie było ani w długiej sieni, ani w czeladnej.Wszedł do izby.Na podłodze przed paleniskiem komina siedział majster Nicodemus Ver-bruggen, szpakowaty, ostrzyżony jak chłop, ale odziany jak pan.Komin huczałogniem.Flamand zaś darł i wrzucał w płomienie karty papieru.Kończył już.Nakolanach miał kilka zaledwie arkuszy, w ogniu zaś czerniała i zwijała się całasterta. Panie Verbruggen!99 Jezus Christus. Flamand uniósł głowę, wrzucił w ogień następnąkartę. Jezus Christus, panicz Reinmar.Ależ nieszczęście, paniczu.Ależokropne nieszczęście. Jakie nieszczęście, panie majstrze? Gdzie jest brat? Cóż to tu palicie? Mynheer Peter kazali.Rzekli, jakby co się stało, wyjąć ze skrytki, spa-lić, a wartko.Tako rzekli: Jakby się co, Nicodemusie, nie daj Boże, stało, spalwartko.A folusz ma pracować.Tako rzekli mynheer Peter.En het woord is vleesgeworden. Panie Verbruggen. Reynevan poczuł, jak straszliwe przeczucie unosimu włosy na karku. Panie Verbruggen, mówcież! Co to są za dokumenty?I jakie słowo stało się ciałem?Flamand wciągnął głowę w ramiona, rzucił w palenisko ostatnią kartę.Reyne-van przyskoczył, parząc dłoń wyciągnął ją z ognia, machając ugasił.Częściowo. Mówcież! Zabili przemówił głucho Nicodemus Verbruggen.Reynevan zobaczyłłzę, meandrującą po zjeżonym siwą szczeciną policzku. Nie żyje dobry myn-heer Peter.Zabili go.Zamordowali.Paniczu Reinmarze.Takie nieszczęście,Jezus Christus, takie nieszczęście.Trzasnęły drzwi.Flamand obejrzał się i pojął, że jego ostatnich słów już niktnie wysłuchał.* * *Twarz Peterlina była biała.I porowata.Jak ser.W kąciku ust, mimo mycia,zostały ślady zakrzepłej krwi.Starszy von Bielau leżał na ustawionych pośrodku świetlicy marach, wśróddwunastu gorejących świec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]