[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć nosiłam nadal zgrzebne spodnie i filcowe buty, Macabir dał mi jeszcze tunikę uzdrowiciela: kaftan, abym nie zmarzła w podróży.Nie wyglądałam na prawdziwego uzdrowiciela i - w przeciwieństwie do miłych gospodarzy - doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.- Czy zamierzałaś wrócić do Cechu Uzdrowicieli? - zaczął M’barak.- Bo jeśli przypadkiem potrafisz sobie radzić z biegoniami przydałabyś się ogromnie w Ruathcie.Mogę cię zabrać.- w oczach migotały mu chytre, wesołe iskierki - i oszczędzić ci długiej i meczącej podróży.Tuero przesłałby na bębnie wiadomość, gdzie jesteś.Zbieramy ludzi na pomoc dla Ruathy.Ludzi, którzy przeszli szczepienie i nie boją się zarazy.Ty się nie boisz, co?Potrząsnęłam głową, zdumiona szaleńczym pulsowaniem krwi w żyłach i gwałtownym biciem serca, gdy otrzymałam niespodziewane zaproszenie tam, dokąd tak desperacko starałam się dotrzeć.Za życia Suriany tylko w Ruathcie spodziewałam się znaleźć odrobinę szczęścia i wolności.Pozbyłam się jarzma, które krępowało członków wysokich rodów, i mogłam teraz pójść, dokąd chciałam.Obecnie Ruatha musiała bardzo różnić się od tej Warowni, którą znałam z opisów Suriany.Ale teraz przydam się tam, zwłaszcza jako Rill, a nie lady Nerilka.To było zajęcie dla mnie i temu celowi chciałam się poświęcić.- Jeśli potrzebujecie kogoś, kto umie się obchodzić z biegoniami, to mam tutaj dwóch ludzi, którzy marnotrawią czas na rzeźbieniu kościanych ozdóbek z braku innego zajęcia w porze zimowej - odezwał się żywo Bestrum.- Rill skłuła ich, tak samo jak nas dzisiaj rano, nie będą się wiec bali jechać do Ruathy.Tak też się stało.Podczas gdy dwóch parobków, braci o tym samym flegmatycznym usposobieniu i silnej budowie ciała, pakowało się do drogi, lady Gana przyniosła jeszcze obszerny płaszcz dla ochrony przed dotkliwym zimnem przestrzeni pomiędzy.Gospodyni krzątała się razem ze sługami przygotowując dodatkowy prowiant dla udających się w drogę i pakując szklane słoje.Rozmieściliśmy je z M’barakiem na grzbiecie smoka tak, żeby nie popękały.Widywałam już smoki ale nigdy z tak bliska.Mają ciepłą, bardzo gładką i miękką skórę.Od jej dotyku dłonie nabierają korzennego zapachu.Arith porykiwał raz po raz.M’barak zapewniał, że to nie z powodu niecodziennego bagażu.Pozawijaliśmy wielkie szklane pojemniki; w Warowni Fort leżało na składzie mnóstwo tych uczniowskich wprawek, ale zupełnie nie pamiętałam, do czego używała ich matka.Po raz ostatni obejrzałam ranę chłopca.Wydawała się goić.Dzieciak po sporej dawce fellis spał głęboko i uśmiechał się.Potem pożegnałam się z Bestrumem i Ganą.Choć znaliśmy się zaledwie parę godzin, okazali mi ogromną serdeczność.Zapewniłam, że dowiem się o los ich dzieci i służącego, i dam im znać.Gana wiedziała, że szansę są nikłe, ale poczuła się pokrzepiona na duchu.Bestrum pomógł mi wgramolić się na grzbiet smoka.Siedziałam tuż za szczupłymi plecami M’baraka.Miałam nadzieję, że nie uraziłam Aritha.Dwaj bracia wgramolili się bez większych problemów.Dodawała mi otuchy myśl, że za mną siedzi jeszcze dwóch ludzi, którzy w razie niebezpieczeństwa spadną pierwsi.Arith podbiegł kawałek, nim skoczył ku niebu.Jego na pozór delikatne przezroczyste skrzydła uderzyły silnie powietrze.Opanowała mnie radość, jakiej nie doznałam nigdy w życiu.Na nowo pozazdrościłam jeźdźcom, gdy silne skrzydła Aritha wyniosły nas jeszcze wyżej.Płaszcz przydał mi się, podobnie jak zapora z ciepłych ciał z przodu i z tyłu.M’barak domyślał się, co czuję, bo odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.- Trzymaj się teraz, Rill.Wchodzimy w przestrzeń pomiędzy! - krzyknął.W każdym razie wydaje mi się, że to powiedział, bo wiatr przytłumił jego głos.O ile lot na grzbiecie smoka dostarcza radosnych przeżyć, to przejście pomiędzy jest doświadczeniem przerażającym.Nieprzenikniona ciemność, nicość, zimno intensywne do bólu.Jedynie świadomość, że jeźdźcy i smoki przeżywają to samo na co dzień bez szkody dla zdrowia, powstrzymywała mnie od krzyku.Kiedy poczułam, że się duszę, oblało mnie ponownie światło słoneczne.Arith z właściwym smokom nieomylnym instynktem zaniósł nas do miejsca przeznaczenia.A potem zapomniałam o wszystkim.Nigdy nie byłam w Warowni Ruatha, ale Suriana przysyłała mi mnóstwo rysunków domostwa wraz z przyległościami.Ogromna Warownia, wykuta w skalnym zboczu, nie zmieniła się, ale w jakiś sposób różniła się zupełnie od tej, którą znałam z opisów.Suriana opowiadała mi o miłej atmosferze, o gościnności i serdeczności mieszkańców.Jakże to było różne od sztywnej, chłodnej maniery przyjętej w Warowni Fort.Przyjaciółka opisywała ciągły ruch, łąki, równiny, po których uganiali się jeźdźcy na biegoniach, malownicze pola ciągnące się aż do rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]